Nie wiem co się dzieje, ale nie jest dobrze, nie mogłam zasnąć, po raz pierwszy od dłuższego czasu miałam problemy z zaśnięciem i te galopujące myśli zabarwione lękiem a dalej już tuż, tuż panika. To już miało miejsce, z tym się zmagałam tej nocy. Jakoś zasnęłam, ale tylko na 2 godziny a potem znów straszne kolejne godziny i trochę nad ranem około piątej znów zasnęłam. Obiecałam sobie, że nie wezmę już Hydroxizinum, choćbym wcale miała nie spać. I to się udało, nie wzięłam. W efekcie spałam około 6 godzin, więc i tak lepiej się czuję niż gdybym jednak wzięła to Hydroxizinum. Mimo wszystko nie jest źle, przetrwałam trudną noc i to bez wspomagaczy. Jednak do przodu.
Ale dlaczego to miało miejsce, dlaczego ta noc była właśnie trudna? Przecież dzień był całkiem przyjemny. Trochę rzeczywiście rano byłam niedospana, już poprzednia noc nie była taka idealna, dużo snów miało miejsce takich dziwnych, poszarpanych. Czułam jakbym miała bigos w głowie. Pamiętam, że wstałam rozbita, zmęczona i rano bardzo źle się czułam fizycznie. Wypiłam kawę jak zwykle, taką samą a jednak dziwnie waliło mi serce i to utrzymywało się dłuższy czas może nawet kilka godzin. Miałam jeszcze dylematy za co się zabrać, czego to ja nie chciałam ogarnąć, ale całe szczęście odpuściłam. I jednak wybrałam spacer po lesie, długi i bardzo relaksujący. Było bardzo przyjemnie, potem pyszny obiad i pojechałam na warsztaty teatralne.
W sumie całkiem przyjemny dzień, można powiedzieć. Gdy wróciłam byłam bardzo zmęczona, nawet oczy mnie piekły. I mimo wcześniejszego zamiaru, żeby poćwiczyć skalpel to jednak wycięłam się i oglądałam serial blisko 2 godziny. Za długo, bez sensu. I poszłam spać, no ale z przygodami…
Jakie mogę wyciągnąć wnioski? Patrząc na to co powyżej to myślę, że przyczyna może tkwić w tym, że jednak nadal nie jestem przy sobie. Nadal chcę zrobić za dużo, żyję pod presją czasu, bo to już grudzień a ja nadal nie znalazłam mieszkania. Takie są fakty. I to rzeczywiście budzi we mnie lęk, mimo, że racjonalnie próbuję sobie to wytłumaczyć i na poziomie głowy niby mi się to udaje. Ale jednak w emocjach jak widać dzieje się inaczej. Tak zdecydowanie to jest przyczyną, tak to widzę.
Wczoraj mogłam po powrocie bardziej się sobą zaopiekować, wziąć miłą kąpiel, zapalić świece, puścić muzykę. Po prostu pobyć ze sobą, może pogadać zamiast się od siebie odcinać oglądając serial. Bo to nic nie załatwia, nic. Po tym jak się położyłam do łóżka te wszystkie najczarniejsze strachy wypełzły jak wściekłe psy otaczając mnie coraz mocniej i ciaśniej. I stało się co się stało, nie umiałam temu stawić czoła, bo byłam pusta, byłam głodna emocjonalnie, byłam już nadwyrężona.
Widzę, że potrzebuję stanu poczucia bezpieczeństwa, utulenia się w nim wręcz, potrzebuję tego jak powietrza. Potrzebuję mieć przekonanie, że wszystko będzie dobrze i to pozwala mi wtedy spokojnie zasnąć. A dalej lepiej funkcjonować w ciągu kolejnego dnia.
Poczucie bezpieczeństwa można odnaleźć, ale trzeba zacząć szukać go w sobie najlepiej a nie na zewnątrz. Tylko we mnie samej ono czeka schowane głęboko do czasu aż go wyciągnę i zacznę nim oddychać. To do mnie należy czy za tym pójdę i z tego skorzystam.