Klocki życia

Klocki życia

Zobaczyłam dziś filmik na YouTube: „Wpływ deprywacji emocjonalnej i zaniedbania w stosunku do małych dzieci (1965)”. Jestem poruszona i czuję żal, wzruszenie, rozpacz – cały koktajl uczuć właściwie przelewa się prze ze mnie. Płaczę i widzę w tym dziecku, w tych dzieciach siebie. Widzę siebie.

To ja sama teraz podchodząca jak do jeża w obliczu wznowienia działalności gospodarczej, wyboru nowego miejsca zamieszkania i wszystkich innych zmian, które mnie czekają. To ja, ta która chce i nie chce. Zalękniona, rozglądająca się wokół jakby szukała podpowiedzi, czy może jednak wziąć ten klocek i nim się pobawić i przyjąć go. Ten klocek, klocki to nowe możliwości, które życie teraz daje mi na tacy, wszystkie okoliczności temu sprzyjają abym to wzięła. 

A ja się boję, ja szukam podpowiedzi wokół – w innych czy jednak mogę w to wejść, czy dam radę, czy zasługuję?

Mocna i dla mnie bardzo ważna lekcja. Za każdym razem, gdy ogarnie mnie lęk to przypomnę sobie te dzieci, które nie dostając wcześniej tego czego potrzebowały, czyli przede wszystkim poczucia bezpieczeństwa a tym samym miłości, potem już przestają sięgać po cokolwiek co mogłoby ich wyzwolić ze starych kolein funkcjonowania.

Obiecuję sobie widzieć, sięgać i grać wszystkimi klockami, które podsuwa mi życie.

Nasze wewnętrzne pokłady mocy

Nasze wewnętrzne pokłady mocy

Zazwyczaj po warsztatach teatralnych czuję się lepiej, wczoraj znów mogłam tego doświadczyć. Nie dość, że można przeżyć twórczo czas z innymi, to jeszcze ja osobiście widzę, że moja rola buduje mnie i wzmacnia. Rola, którą gram jest wyrazista, bezkompromisowa, silna, stanowcza wręcz groteskowa miejscami w tej swojej apodyktycznej zapalczywości. I tak ma być, w teatrze ma się dziać, mają grać emocje, bo tego chcemy właśnie, to nas karmi. 

I te kwestie, które wypowiadam z pełną zamaszystością w swojej ekspresji a nawet i krzyku pozwalają mi dotrzeć w sobie do swojej stanowczości, siły i mocy. Jak bardzo potrzeba mi teraz stanowczości w mojej decyzji o wznowieniu działalności gospodarczej. Jak bardzo potrzeba mi wiary, że się powiedzie, że w tym nowym miejscu, w tym większym mieście znajdę odbiorców, uczestników moich warsztatów, klientów indywidualnych…  Jak bardzo potrzebuję siły, aby nie ulec swoim lękom, swoim demonom…

Ta rola mnie też karmi niejako. Dzięki niej docieram do swoich pokładów mocy i ze zdumieniem wciąż i na nowo odkrywam, że ja to mam w środku, mam to w sobie. Ja mam wszystko czego potrzebuję, wszystko. Choć na co dzień nie do końca i nie zawsze umiem z tego korzystać.

Usłyszałam kiedyś słowa, że mamy w sobie wszystkie odpowiedzi, próbujemy szukać ich gdzieś na zewnątrz. A mamy je w sobie samych. Myślę, że mamy w sobie o wiele więcej niż nam się wydaje…

Przerażone dziecko

Przerażone dziecko

Wczoraj na terapii pracowaliśmy z takimi pojęciami jak rodzic, dziecko, dorosły. I w czasie różnorakich ćwiczeń dotarło do mnie, że ok, tak na głowę to ja nie przesadzam z rodzicem we mnie, deklaratywnie to ja mam to nawet ogarnięte. Ale w emocjach to jest już zupełnie inna kwestia, niestety i wyraźnie nie rozpoznaję w tym dorosłego a w zamian zalęknione dziecko. Dziecko, które się boi, tak mam tam gdzieś w środku, mimo że na zewnątrz jestem taka dzielna i nie pokazuje tego. Ja nawet gram sama przed sobą, że jest dobrze, bo do przodu. 

A to kosztuje mnie tyle energii, jestem tym już tak bardzo zmęczona, tak bardzo. 

Dlaczego nie jestem taka jak dawniej, nieustraszona i nie do pobicia. Taka byłam. Tak wiem przede mną duże wyzwania i same zmiany: nowe miejsce zamieszkania w dużym mieście (uff znów wracam do dużego miasta, jak dobrze), plany wznowienia mojej działalności gospodarczej. Pocieszam się, że to każdego mogłoby napawać jakimiś obawami a może i strachem. Ale tak do końca to żadne pocieszenie, bo męczy mnie już ta moja walka z demonami. Odczuwam od kilku dni znów kołatanie serca i inne znane mi już objawy stresu. 

Szukając rozwiązania sięgnęłam do kart emocji i znalazłam tam odpowiedź, już wiem, dlaczego tak reaguje a nie inaczej. Już wiem, dlaczego reaguję z pozycji dziecka, dziecka, które jest przerażone w obliczu nadchodzących zmian.

No cóż, to, że już mam tego świadomość to już pierwszy krok do zmiany, zobaczymy co przyniesie jutro.

Głód miłości

Głód miłości

Wczoraj oglądałam mieszkania, to był bardzo trudny dzień, bardzo męczący bo zobaczyłam ich aż siedem. Duży wysiłek i mega wyzwanie, ponieważ przemieszczanie się po centrum dużego miasta między kolejnymi spotkaniami wymagało dużej sprawności. Ponadto jeszcze w trakcie powrotu, oczywiście ciemną nocą spostrzegłam, że wysiadły światła z niewiadomych powodów w samochodzie i w takich warunkach albo jadąc za kimś albo na trochę świecąc sobie długimi dojechałam do domu. Byłam tak bardzo zmęczona, że moje oczy były szare wręcz i piekły. Gdyby to był mój samochód to podjęłabym inną decyzję, kupiłabym żarówki na stacji i załatwiła problem od razu. Ale ja nadal jeszcze jeżdżę samochodem taty. A on ma żarówki w domu. I pogadane.

Ale nie o żarówki tu chodzi. Chodzi o to, że gdy weszłam do nich zjeść jakąś ciepłą zupę to gdzieś tam w tym swoim zmęczeniu też liczyłam, znów liczyłam, znów… na ogrzanie, wsparcie, pociechę też natury emocjonalnej. Powiedziałam do mamy nawet niby żartem: „mamo powiedz do mnie >moja truskaweczko, no powiedz, proszę< „. Tak bardzo byłam głodna uczuć, tak bardzo byłam zmęczona. Nie dostałam tego czego potrzebowałam. I ok, mam na to zgodzę. Już ją mam. 

Ale dlaczego ja sama sobie to robię? Dlaczego ja sama nie potrafię jeszcze sobie tego dać? To ja mogę najlepiej i celnie niejako siebie wypełnić, nakarmić i zadbać o siebie. A ja wciąż szukam na zewnątrz, szukam jak dziecko przy piersi kierujące się stronę matczynego sutka. A ja przecież już dawno dzieckiem nie jestem. Ja mam już swoje sutki, które mają moc nakarmienia siebie samej. Dlaczego w chwili zmęczenia działam po staremu? Wtedy wchodzę w rolę dziecka szukając na zewnątrz zamiast w środku, w sobie to odnaleźć.

I najgorsze jest to, że tak jak mojej mamie było i jest trudno dawać tą miłość i wsparcie, tak mnie samej też jest bardzo trudno to samo robić. Mam w nawyku tylko stawiane zadań, wymagań i wykonywanie, działanie, respektowanie, ocenianie i to zazwyczaj, że nie dość, nie tak dobrze itp. A tak trudno mi zatrzymać się w tej niekończącej się drodze ciągłych wymagań, działań i celów, żeby dać sobie uznanie, podziw, serdeczność, ciepło, miłość. Bardzo trudno mi też odpuścić, powiedzieć wystarczy, już dosyć zrobiłaś… Mam tak samo, to samo sama sobie robię. Jestem taką samą matką dla siebie, bo każdy z nas nosi w sobie wewnętrzne dziecko głodne dobrych uczuć, tych uczuć, których kiedyś zabrakło.

Kiedy w końcu zacznę się kochać? Kiedy będę stosować w czynie miłość własną niezależnie od tego czy właśnie jestem zmęczona, bo przecież wtedy ją najbardziej potrzebuję. Wtedy jestem jej głodna. 

Poczucie bezpieczeństwa

Poczucie bezpieczeństwa

Nie wiem co się dzieje, ale nie jest dobrze, nie mogłam zasnąć, po raz pierwszy od dłuższego czasu miałam problemy z zaśnięciem i te galopujące myśli zabarwione lękiem a dalej już tuż, tuż panika. To już miało miejsce, z tym się zmagałam tej nocy. Jakoś zasnęłam, ale tylko na 2 godziny a potem znów straszne kolejne godziny i trochę nad ranem około piątej znów zasnęłam. Obiecałam sobie, że nie wezmę już Hydroxizinum, choćbym wcale miała nie spać. I to się udało, nie wzięłam. W efekcie spałam około 6 godzin, więc i tak lepiej się czuję niż gdybym jednak wzięła to Hydroxizinum. Mimo wszystko nie jest źle, przetrwałam trudną noc i to bez wspomagaczy. Jednak do przodu.

Ale dlaczego to miało miejsce, dlaczego ta noc była właśnie trudna? Przecież dzień był całkiem przyjemny. Trochę rzeczywiście rano byłam niedospana, już poprzednia noc nie była taka idealna, dużo snów miało miejsce takich dziwnych, poszarpanych. Czułam jakbym miała bigos w głowie. Pamiętam, że wstałam rozbita, zmęczona i rano bardzo źle się czułam fizycznie. Wypiłam kawę jak zwykle, taką samą a jednak dziwnie waliło mi serce i to utrzymywało się dłuższy czas może nawet kilka godzin. Miałam jeszcze dylematy za co się zabrać, czego to ja nie chciałam ogarnąć, ale całe szczęście odpuściłam. I jednak wybrałam spacer po lesie, długi i bardzo relaksujący. Było bardzo przyjemnie, potem pyszny obiad i pojechałam na warsztaty teatralne. 

W sumie całkiem przyjemny dzień, można powiedzieć. Gdy wróciłam byłam bardzo zmęczona, nawet oczy mnie piekły. I mimo wcześniejszego zamiaru, żeby poćwiczyć skalpel to jednak wycięłam się i oglądałam serial blisko 2 godziny. Za długo, bez sensu. I poszłam spać, no ale z przygodami…

Jakie mogę wyciągnąć wnioski? Patrząc na to co powyżej to myślę, że przyczyna może tkwić w tym, że jednak nadal nie jestem przy sobie. Nadal chcę zrobić za dużo, żyję pod presją czasu, bo to już grudzień a ja nadal nie znalazłam mieszkania. Takie są fakty. I to rzeczywiście budzi we mnie lęk, mimo, że racjonalnie próbuję sobie to wytłumaczyć i na poziomie głowy niby mi się to udaje. Ale jednak w emocjach jak widać dzieje się inaczej. Tak zdecydowanie to jest przyczyną, tak to widzę. 

Wczoraj mogłam po powrocie bardziej się sobą zaopiekować, wziąć miłą kąpiel, zapalić świece, puścić muzykę. Po prostu pobyć ze sobą, może pogadać zamiast się od siebie odcinać oglądając serial. Bo to nic nie załatwia, nic. Po tym jak się położyłam do łóżka te wszystkie najczarniejsze strachy wypełzły jak wściekłe psy otaczając mnie coraz mocniej i ciaśniej. I stało się co się stało, nie umiałam temu stawić czoła, bo byłam pusta, byłam głodna emocjonalnie, byłam już nadwyrężona. 

Widzę, że potrzebuję stanu poczucia bezpieczeństwa, utulenia się w nim wręcz, potrzebuję tego jak powietrza. Potrzebuję mieć przekonanie, że wszystko będzie dobrze i to pozwala mi wtedy spokojnie zasnąć. A dalej lepiej funkcjonować w ciągu kolejnego dnia. 

Poczucie bezpieczeństwa można odnaleźć, ale trzeba zacząć szukać go w sobie najlepiej a nie na zewnątrz. Tylko we mnie samej ono czeka schowane głęboko do czasu aż go wyciągnę i zacznę nim oddychać. To do mnie należy czy za tym pójdę i z tego skorzystam.