Przypadek?

Przypadek?

Jak często wydaje nam się, że coś nie do końca było przypadkiem, że sytuacja, zdarzenie, wypowiedziane słowa… były po coś, że tak po prostu miało być, bo było nam to potrzebne, ot co. Moja druga serdeczna przyjaciółka zazwyczaj ma na to taką odpowiedź: „bo wszystko jest w systemie”. I zgadzam się z nią w zupełności.

Na wczorajszych warsztatach teatralnych mieliśmy ćwiczenie, aby stanąć na przeciwko siebie w parach i w różnym stopniu ekspresji powiedzieć, wykrzyczeć… do siebie wzajemnie: „jak mogłeś?!”
I usłyszeć na to: „przepraszam”. A następnie zmiana, ten który mówił przepraszam do drugiego miał je z kolei usłyszeć. Miałam w parze i to dwukrotnie mężczyznę, raz z jednym a potem z drugim mogłam to przepracować. Dla mnie to symboliczne wręcz, że dane mi było doświadczyć tych emocji właśnie z mężczyznami, ponieważ i mój ojciec miał problem z alkoholem jak i też były mąż. Więc zrozumiałą jest kwestią, że mam co przerabiać z mężczyznami właśnie.

I przyznam szczerze, że dziś przywołując to wczorajsze ćwiczenie w pamięci widzę, że mogłam sięgnąć do tamtych emocji sprzed lat i wykrzyczeć je i ojcu i też mężowi a nie zrobiłam tego jednak, dlaczego? Ja grałam wczoraj, byłam po prostu aktorką i nie miałam przed oczami ani jednego ani drugiego mężczyzny z mojej historii. Czy to oznacza, że już nic do nich nie mam? Że nie muszę już nic w tym temacie? Że jestem wolna od poczucia, no właśnie – nienawiści? Pierwsze co przychodzi mi do głowy. I z całą pewnością tak jest, nie mam już w sobie nawet cienia nienawiści i nawet niechęci, to prawda. W zamian dla ojca mam zrozumienie, bo był wtedy młody, bardzo młody i też miał swoje równie trudne doświadczenia w historii własnej. A dla męża wdzięczność, bo dzięki niemu właściwie mogłam doświadczyć mojego problemu współuzależnienia i kilku innych jeszcze po drodze, wynikających z faktu bycia DDA i przepracować to w procesie terapii. On mi w tym pomógł niejako.

Jak dobrze jest to sobie uświadomić, jestem wolna od negatywnych emocji, mogę patrzeć na mężczyzn takimi oczami jakimi widzę ich w rzeczywistości, nareszcie. Pamiętam, taki czas, że to właśnie było u mnie niemożliwe. A teraz widzę zmianę, jaka ulga, teraz widzę prawdę. To rzeczywiście uwalniające uczucie i myślę, że mogę sobie pogratulować tego efektu wieloletniej pracy nad sobą i swoją historią. 

Ciało pamięta

Ciało pamięta

Miałam okazję podzielić się z kimś moją historią wraz z przeżyciami ostatnich dni i spotkałam się z uważnym słuchaniem, zrozumieniem i empatią. To są iście leczące elementy w procesie terapii. Dostajemy w końcu to czego nie dostaliśmy wtedy gdy powstawał dany problem, dana trauma… Cudowne uczucie móc w końcu doświadczyć od kogoś: „tak, jesteś w porządku, bolało cię, miałaś prawo płakać i tak się czuć, zostałaś skrzywdzona, dla niespełna miesięcznego niemowlęcia to zbyt dużo…” Byłam przecież niemowlęciem a ta najbliższa mi osoba, mój cały świat wtedy! Zadawała mi ból! Na siłę codziennie, kilka razy dziennie prostowała, wyginała, ćwiczyła mi nogi. Co ja wtedy mogłam czuć??? Dla dziecka nie ma czasu, czas nie istnieje, dla dziecka zawsze jest tu i teraz. Przytoczę słowa książki: „Dla dziecka nietrzymanego na ręku niemożność złagodzenia przy pomocy nadziei niedogodności, jakich doświadcza, jest chyba najokrutniejszą próbą. Jego płacz nie może więc nawet zawierać w sobie elementu nadziei (…) Niemowlę żyje chwilą obecną, która trwa wiecznie. Dziecko w objęciach matki jest w stanie błogości, wyjęte z tych ramion znajduje się w stanie tęsknoty, w ponurym, pustym wszechświecie.”

Mój ówczesny wszechświat był okrutny, stanowił ból i cierpienie, przemoc wobec mnie i to od mamy, od tej która miała kochać i koić, ta sama zadawała to okrucieństwo. Taki był mój wszechświat i wracał do mnie jak w najczarniejszym koszmarze kilka razy dziennie przez wiele miesięcy. Co mogłam wtedy czuć??? Przecież dziecko czuje już w łonie matki a ja miałam niespełna miesiąc wtedy gdy się to dopiero zaczęło.

Zmierzam się z tymi obrazami i obejmuję czule siebie całą sobą, obejmuję tą małą istotkę pozostawioną samą w swoim koszmarnym świecie, świecie bólu i rozpaczy. Płaczę nad sobą. Konfrontuję się z tym bólem właśnie i tą rozpaczą, z tymi wszystkimi innymi uczuciami, które mogły wtedy się wtedy pojawić. Biorę w ramiona tą małą płaczącą dziewczynkę i tulę ją w swoich objęciach. Płaczę…
I odzyskuję spokój, jestem spokojna wręcz wyciszona, zresetowana a może ukojona właśnie. Może dałam sobie kawałek tego czego wtedy zabrakło. Jest lepiej, nie wiem czy jest dobrze, ale jest już trochę lepiej, czuję ulgę.

Po tym weekendzie zdałam sobie sprawę, że jakbym odzyskała swoje ciało, że bardziej siebie czuję. Moje ciało jest moje a nie tylko zbiór dwie nogi, ręce tułów, głowa – przedmioty, części ciała. To samo robiłam wcześniej, traktowałam swoje ciało przedmiotowo wymagając zbyt wiele i nadużywałam go często przekraczając jego możliwości, czyli swoje tym samym. Pamiętam, że zdarzało mi się ulegać, niby przypadkiem, różnego rodzaju wypadkom, skaleczeniom. Był taki okres w ostatnich latach, że to się działo notorycznie, na okrągło miałam jakieś obicia, zranienia, plastry itp. Myślę teraz, że to była nieświadoma autoagresja.

Dziś rano po przebudzeniu (po dobrej przespanej nocy zaznaczę) uświadomiłam sobie, że nad ranem spałam na wznak a to coś takiego, czego nie pamiętam od lat. Zazwyczaj spałam skulona na jednym, bądź drugim boku. Czy to nie oznacza, że coś puściło, że czuję się bezpieczniej, że mogę pokazać miękki brzuszek… Poza tym nie spałam dziś ze stoperami, co też mi się nie zdarzało od miesięcy właściwie. Mimo tych samych dźwięków dochodzących z zewnątrz ja nie potrzebowałam stoperów!
I gdy myślałam o tym właśnie to dostrzegłam, że mam ciężkie ciało. Czuję moje ciało to raz, ale że ono jest takie ciężkie, zrelaksowane, w pełni leżące na posłaniu, a nie jak kiedyś napięte i barki w powietrzu… Takie widzę zmiany i mam nadzieję, że nie wróci tamto, mam nadzieję, że będzie to co teraz się dzieje a może i jeszcze lepiej.

Wiem, że moja mama chciała dobrze. Tak wiem, że podjęła słuszną decyzję i jestem jej poniekąd wdzięczna, że wtedy zadawała mi ból, prostowała nogi i ćwiczyła, oczywiście, że tak jest. Robiła to, żebym mogła chodzić. Robiła to z miłości przecież, wiem to. I ja też ją kocham.

Jednak niezaprzeczalna jest ta trauma, której doświadczyłam jako tamta mała bezbronna istotka, bo ciało pamięta i nosi to przez lata. Jak się okazało poważne trudności i przeżycia ostatnich lat związane z operacją, kolejną ciężką chorobą i wreszcie dopadło mnie najgorsze – Covid, to wszystko spowodowało, że moje ciało się upomniało, nowe traumy otwarły tą starą, pamięć została przywrócona.