Przerażone dziecko

Przerażone dziecko

Wczoraj na terapii pracowaliśmy z takimi pojęciami jak rodzic, dziecko, dorosły. I w czasie różnorakich ćwiczeń dotarło do mnie, że ok, tak na głowę to ja nie przesadzam z rodzicem we mnie, deklaratywnie to ja mam to nawet ogarnięte. Ale w emocjach to jest już zupełnie inna kwestia, niestety i wyraźnie nie rozpoznaję w tym dorosłego a w zamian zalęknione dziecko. Dziecko, które się boi, tak mam tam gdzieś w środku, mimo że na zewnątrz jestem taka dzielna i nie pokazuje tego. Ja nawet gram sama przed sobą, że jest dobrze, bo do przodu. 

A to kosztuje mnie tyle energii, jestem tym już tak bardzo zmęczona, tak bardzo. 

Dlaczego nie jestem taka jak dawniej, nieustraszona i nie do pobicia. Taka byłam. Tak wiem przede mną duże wyzwania i same zmiany: nowe miejsce zamieszkania w dużym mieście (uff znów wracam do dużego miasta, jak dobrze), plany wznowienia mojej działalności gospodarczej. Pocieszam się, że to każdego mogłoby napawać jakimiś obawami a może i strachem. Ale tak do końca to żadne pocieszenie, bo męczy mnie już ta moja walka z demonami. Odczuwam od kilku dni znów kołatanie serca i inne znane mi już objawy stresu. 

Szukając rozwiązania sięgnęłam do kart emocji i znalazłam tam odpowiedź, już wiem, dlaczego tak reaguje a nie inaczej. Już wiem, dlaczego reaguję z pozycji dziecka, dziecka, które jest przerażone w obliczu nadchodzących zmian.

No cóż, to, że już mam tego świadomość to już pierwszy krok do zmiany, zobaczymy co przyniesie jutro.

Oswoić swoje strachy

Oswoić swoje strachy

Znów się dałam złapać, zupełnie nie mając tego świadomości a jednak weszłam na nowo w rolę ofiary. Nie do uwierzenia. Myślałam, że już tak jest dobrze ze mną. Ubiegły weekend był dla mnie taki transformujący, przebieg warsztatów jak i udział w spektaklu. Doznałam swoistego oczyszczenia wręcz uzdrowienia. Czułam się jak ta sama co kiedyś – równie nieustraszona, silna i sprawcza. A zwłaszcza co ważne odczuwałam w ciągu dnia radość i spokój. I to przez kilka dni z rzędu i dobrze też spałam.

Ale mijał dzień za dniem, trudy codzienności. Terapia jak i wyjazdy z tatą do lekarza, potem na kontrolę i dwa dni wycięte, można powiedzieć. Napisanie życiorysu (życiorys jest wymagany w każdym kolejnym cyklu w terapii) też było trudnym procesem emocjonalnym jak i poznawczym. Było mi o wiele trudniej nawet tym razem niż gdy robiłam to wcześniej. Teraz widzę, że za dużo obowiązków, sytuacji stresogennych a za mało odpoczynku i luzu miało miejsce. I jednak się to odbiło w postaci trzech napadów lęku w ciągu ostatnich dwóch nocy. 

Dostałam też sygnały od innych i na terapii, jak i wczoraj na warsztatach, że: „jestem jakby inna, mniej ekspresyjna, wyciszona i bez emocji. Co jest dziwne w moim przypadku, że takiej mnie nie znają…”. I dzisiaj, gdy wszystkie fakty dodałam do siebie łącznie z moim snem z tej nocy. Mogę powiedzieć, że nie zdając sobie z tego do końca sprawy to jednak niebagatelne znaczenie miało też ciążące widmo wyprowadzki. Tej niewiadomej jeszcze – gdzie? I jak? Czas mija a ja nie wiem. Wciąż nie wiem…

I problem nie w tym, że jest jak jest. Ale raczej w tym co ja z tym zrobiłam. Mianowicie, ja znów starym zwyczajem weszłam w swój schemat i uciekałam od tego, odcinałam się, niby nie myślałam o tym itp. Znów to samo. Przecież wiem na poziomie świadomym, ja to wiem, że ucieczka nic nie daje. Wręcz przeciwnie to tylko powoduje właśnie narastający strach. Jeśli ja z tym nic nie zrobię – nie przegadam ze sobą albo z kimś, nie przepracuję, nie oswoję. To on sam nie zniknie, no nie, niestety! Ten niezaopiekowany strach przerodzi się w lęk i zaleje mnie w najmniej oczekiwanej chwili, a zwłaszcza w nocy. Bo w nocy jestem sama ze sobą bez żadnych innych bodźców i wtedy nareszcie jestem dostępna niejako.

Czując jednak gdzieś to w sobie znów wchodziłam w tryb przeczekania, czyli nic innego jak rola ofiary w moim wypadku. A tym bardziej mogę tak to wyraźnie zobaczyć, ponieważ pomogły mi też w tym wczorajsze warsztaty. Grając swoją rolę w scence używałam krzyku, agresji nawet z dużą dawką ekspresji i to pomogło mi wyrazić swoją złość. Wow! Tą złość, którą gdzieś tam tłumiłam w sobie wobec mojej sytuacji w jakiej jestem na tu i teraz: „bo nie wiem, gdzie się podzieję za 2 miesiące i parę dni…”. Więc najzdrowiej jak widać było się pozłościć. 

No ale żeby to zrobić, to trzeba wiedzieć, że tego się właśnie chce. A żeby wiedzieć to trzeba sobie pozwolić na skontaktowanie się ze sobą, na przeżywanie siebie a nie uciekanie w nieczucie.

Nieprawdopodobne, ale tylko jedno przychodzi mi do głowy, gdy jako kilkulatka uciekałam do lasu na długie spacery w samotności. Uwielbiałam to i ten czas dawał mi ukojenie i spokój. Wtedy uciekałam od czegoś co na zewnątrz było dla mnie za trudne do zniesienia. Czyli podobnie jak ostatnio. 

Różnicę stanowi fakt, że nie jestem już dzieckiem. Jestem dorosła i umiem oswoić swoje strachy, już to potrafię.

Nauka cierpliwości

Nauka cierpliwości

Czuję się pogubiona, wystraszona, znowu wystraszona! Pełna wątpliwości i obaw. Co mnie czeka? Jak to będzie? Czy kiedyś będę normalnie funkcjonować? Kiedy to będzie? Czy okres świadczenia rehabilitacyjnego wystarczy na to moje wyleczenie i dojście do normalności??? Itd. Itp.

Wczoraj byłam na komisji lekarskiej w związku z przyznaniem mi świadczenia rehabilitacyjnego, ponieważ zbliża się już 182 dni jak przebywam na zwolnieniu lekarskim. Sytuacja trudna, nieprzyjemna, wręcz traumatyzująca. Lekarz w pośpiechu bez jakichś tam uczuć wyższych, jedyne co od niego biło to pośpiech i zniecierpliwienie, zadawał mi pytania: jaki mam problem, …itp. A ja byłam tak przejęta, sparaliżowana lękiem, że odpowiadałam coś nieskładnie i nie do końca to co chciałabym powiedzieć, z przerażeniem w głowie: „że nawet tego nie potrafię, że jestem do niczego…”. Straszne uczucie… Nawet teraz nie pamiętam tych słów, które tam padły, nie pamiętam po prostu! Widzę, że to było dla mnie mega stresujące. Od tygodnia już źle spałam a w ciągu dwóch ostatnich nocy wcale znów nie mogłam spać, znowu Hydroxizinum musiałam wziąć, znów to samo. Dziś dopiero spałam normalnie i to bez wspomagaczy. No ale jest już po, więc pewnie dlatego. I tyle dobrze.

Dostałam 3 miesiące świadczenia rehabilitacyjnego co nawet nie obejmuje okresu terapii, w trakcie, której przecież jestem. Ale to nikogo nie obchodzi, taki mają schemat działania – pierwszy raz na tą konkretną jednostkę chorobową to 3 miesiące tylko, co najwyżej jest potem możliwość przedłużenia. Ale to znowu wiąże się ze stresem, z niepewnością z załatwianiem i tą samą procedurą. Kosmos! Ja będę przechodzić te same katusze a oni tą samą robotę, ale kogo to obchodzi?! Taki system i już, pogadane…

Czuję żal, frustrację i złość, tak czuję złość. To w sumie dobrze, bo ofiara nie czuje złości, więc jest ze mną lepiej. Ale wczoraj przecież byłam w roli ofiary, znów zlałam się w jedno z tym znajomym stanem, żeby przetrwać tą procedurę i mieć to za sobą. Cokolwiek się stanie, byleby mieć to za sobą. A dziś na spokojnie u siebie, na kanapie mając dostęp do samej siebie mogę poczuć i zobaczyć co się dzieje ze mną i co mam o tym wszystkim myśleć. 

Z jednej strony to dobrze, że mogę się leczyć w procesie psychoterapii korzystając ze świadczenia rehabilitacyjnego a z drugiej postrzegam, to jako porażkę, że ja muszę być aż na świadczeniu rehabilitacyjnym, na garnuszku ZUS-u, bo muszę się leczyć, bo tak jest ze mną źle!

Zupełnie sprzeczne uczucia a dotyczą tego samego, dużo we mnie sprzeczności, rozterek, przeciwstawnych uczuć, chaosu wręcz. Niekiedy nawet nie wiem, co mam myśleć, co mam robić. Próbuję rozkminiać: „no tak, ale jesteś w procesie terapii, to normalne. Poza tym twoje życie się zmienia i to poważnie, twój syn się wyprowadził, mieszkasz teraz blisko rodziców, zawodowo się zmienia, bo nie wrócisz do poprzedniej pracy, znajdziesz inne miejsce…” Tyle zmian, tyle niewiadomych a tak mało poczucia bezpieczeństwa i jakiejkolwiek stałości, jakiejkolwiek. Czuję jakby wszytko było płynne i niewiadome, jak się w tym odnaleźć? W pewnym sensie zależę od obcych mi osób – lekarz orzecznik, który wczoraj decydował, czy mi da to świadczenie, czy nie; Pani Psychiatra, która wypełniała niezbędne do tej procedury dokumenty; Psychoterapeuci, którzy mnie prowadzą a nawet grupa, bo to psychoterapia grupowa. Jestem trybikiem, częścią większej całości z poczuciem, że niewiele mogę sama decydować o sobie. To dla mnie bardzo trudne, nie ma wtedy szans na jakiekolwiek poczucie kontroli czy sprawstwa. 

Niekiedy nadmierne poczucie kontroli może być zagrażające w swych skutkach i nie sprawdza się na dłuższą metę. Ale poczucie sprawstwa daje z kolei poczucie mocy i też wpływa na poczucie bezpieczeństwa a to jest mi bardzo potrzebne. Bardzo.

Jedyne co mogę zrobić to zaakceptować ten stan rzeczy i oswoić te uczucia i żyć, po prostu żyć w tej rzeczywistości taką jaką mam. Nie mam innego wyjścia, to znaczy może i mam, ale to, które jednak poniekąd wybrałam jest najwłaściwsze. Więc jednak mogłam inaczej. Więc mam wybór, jest to pocieszające jednak. Więc jest dobrze, jest ok. Czas pokaże i życie samo przyniesie więcej odpowiedzi. A ja powinnam uzbroić się w cierpliwość, w coś czego zawsze mi brakowało. 

Obiecuję sobie być cierpliwą, czekać dalej i pozwolić sobie otworzyć się na to co przyniesie jutro.