Będąc wczoraj na warsztatach teatralnych grałam rolę głównej księgowej i przesadziłam w słowie, w ekspresji, w sile głosu, w postawie ciała. Słowa były ostre, oceniające, zamykające wręcz. I za głośno, zdecydowanie za głośno i jeszcze w postawie stojącej. To tak jakbym podświadomie chciała, żeby cały świat mnie usłyszał, zobaczył, zrozumiał i przyjął. Po zobaczeniu odegranych kolejno pozostałych scenek w tej przedstawianej przez nas historii poczułam, że moja rola była częściowo jednak przerysowana i w konsekwencji czego nie pasowała. I też potwierdziły to słowa prowadzącego.
Cały wieczór mieliłam to w głowie, nie umiałam nad tym zapanować, ciągle byłam myślami przy tej sytuacji i innych wokół. Znów pojawiło się u mnie poczucie winy, znane mi uczucie porażki. Że wyszło ze mnie coś czego nie chciałam… Ja się tak cieszyłam na ten dzień i brałam to jako zabawę i rzeczywiście do tego momentu świetnie się bawiłam, śmiałam się często. Mało tego, nawet pisząc słowa mojej kwestii też chichotałam pod nosem uważając w duchu, że to takie zabawne. Ale gdy już je odgrywałam to poczułam jakie to robiło wrażenie na innych, wrażenie wręcz grozy.
I te słowa, których podwójne znaczenie odkryłam dopiero na spokojnie po kilku godzinach, jak zazwyczaj to ma miejsce u mnie, czyli po jakimś czasie. „… i proszę do mnie nie przychodzić z pierdołami. Pierdoły zostawiamy za drzwiami!!!”. Po czasie zobaczyłam to tak jakbym mówiła, że moje tematy są ważne, to co ja mam w sobie jest ważne a wszytko inne i to co niosą ze sobą inni to pierdoły, to dla mnie nie ma znaczenia. Kosmos! Oczywiście w warstwie świadomej wcale tak nie uważam, nie miałam takich intencji, ja nie przypuszczałam, że to tak może wyglądać nawet. Ale jako psycholog nie mogę jednak teraz tego nie zobaczyć, no nie mogę, mimo że jest to dla mnie trudne i na ten moment nawet nie wiem co z tym zrobić. Nie wiem.
Tym bardziej, że dałam wcześniej swoją propozycję ujęcia w naszym przedstawieniu scenki przedstawiającej sytuację przebytego Covidu wzorowanej na moich rzeczywistych przeżyciach. I miałam z tym sprzeczne uczucia właściwie, najpierw chciałam, żeby o tym mówić, bo to ważne… Ale z drugiej strony miałam mnóstwo wątpliwości. A w końcu pomyślałam, że nie, że ja jednak nie chcę o tym mówić i tego grać, że ja chcę się pobawić z tymi ludźmi i w tej przestrzeni, że to nie jest dla mnie miejsce terapii a chcę i wybieram je jako miejsce zabawy, luzu, fajnych relacji i już. Takie właśnie miałam już od kilku dni nastawienie i tyle radości to we mnie budziło.
Ale problem chyba w tym, że tak to wszystko gładko wymyśliłam sobie i przyjęłam w swojej główce jako kolejną decyzję i zatwierdziłam ją tym samym: „do wykonania!”. A zapomniałam o tym co może się dziać w emocjach, w uczuciach, we mnie – w tym środku właśnie, co tam się dzieje? Nie byłam wtedy przy sobie, zostawiłam siebie, to tak jakbym się siebie samej wyrzekła, zdradziła. Oj znane mi to jest niestety.
I co? Wyszło co wyszło. Nie chciałam tego zdecydowanie a jednak nie mogę zaprzeczać, że może to wyglądać jednak inaczej.
Nie wiem jeszcze co z tym zrobić, może wniosę to na sesję terapii grupowej a może powinnam być bardziej przy sobie i dawać sobie przyzwolenie na własne uczucia? Nie przed innymi, ale tak sama ze sobą chyba powinnam bardziej być szczerą i dać przestrzeń na to co dzieje się w środku właśnie a nie to co mam wymyślone w głowie. Bo jeśli jak widać na załączonym obrazku bagatelizuję to albo próbuje wypierać to prędzej czy później to i tak da o sobie znać. Przypomni się w najmniej oczekiwanym momencie i to jeszcze ze zwielokrotnioną siłą. Tak, to jest właściwy kierunek, więcej uważności na swoje wnętrze i to co tam się dzieje, toczy… To dla mnie ma sens i obym w tym wytrwała.