Nawroty i akceptacja

Nawroty i akceptacja

Mimo, że dziś niedziela i właściwie nic nie muszę to nie czuję tej radości, którą miałam jeszcze trzy dni temu. Jestem smutna i przygnębiona, przychodzi mi do głowy słowo złamana. Oj tak, to dobrze odzwierciedla to co czuję. Ale dlaczego? Dlaczego aż tak? Intuicja mi podpowiada: siadaj i pisz – dowiesz się. Więc robię to, ale bez większego entuzjazmu, czuję się zmęczona. Zmęczona sobą, tym wszystkim wokół i ciągłym szukaniem przyczyny dlaczego jest źle, dlaczego nie ma tak jak kiedyś? Mimo, że wcale nie było łatwo, ale ja dawałam radę, walczyłam jak Fajterka i zwyciężałam, udawało się. Życie płynęło szybko syn wydoroślał, wyprowadził się…

Dlaczego słowa mojego syna mnie tak złamały???
Dlaczego na to pozwoliłam?
Dlaczego otwarłam się na tą krzywdę? Znowu płaczę… Mam dosyć już swojego płaczu…
Dlaczego jednak uległam zwątpieniu, czy to wszystko ma sens? Po co to wszystko? Po co mi ta walka? Nie chce mi się już. Nie chce mi się myśleć, przeżywać i płakać… A może zacząć przyjmować przepisane przez psychiatrę leki nasenne i odpuścić i poddać się. Płynąć tam gdzie zawiodą mnie skutki uboczne i poddać się temu szaleństwu. Już to znam, już wiem jak wygląda. Miałam już takie uczucie, czułam ogromne napięcie w ciele, w głowie chaos, i uporczywe, wkręcające się myśli w mózg tak do żywego: „zaraz zwariuję, nie wytrzymam, oszaleję…”

Ale wtedy dostałabym pewnie inne leki, które by mnie stępiły, ogłupiły i zabrały to szaleństwo, byłoby mi łatwiej, może tak by było… Pewnie są takie sytuacje i też takie osoby, że leki są jedynym i najlepszym rozwiązaniem na ten czas, na ten przypadek chorobowy, na taką a nie inną konstrukcję psychiczną człowieka. A ja – psycholog, ja która już tyle przepracowałam i tak bardzo poszłam do przodu. Ja jednak wierzę w psychoterapię i tego na razie się trzymam pocieszając się, że przecież w ostatnich miesiącach więcej śpię niż nie śpię, przecież nie jest tak źle a właściwie jest coraz lepiej, bo tendencja jest odwrotna i w spaniu i w innych objawach.
Ale dziś niestety muszę przyznać, że w nocy było podobnie, niby zasnęłam, bo coś śniłam, ale wybudziłam się i znów to samo – napięte nogi, ciągłe chodzenie do toalety, krążące myśli… i nie mogłam dalej zasnąć. Po 01.29. wzięłam połówkę, tylko połówkę Hydroxizinum i zasnęłam po dłuższym czasie ale zasnęłam. Więc nie dziwi mnie, że od rana chodzi mi po głowie jakaś piosenka ze wczoraj i czuję się zmęczona. Dlaczego tę sytuację przeżywam jako klęskę, porażkę? I tak trudno mi to zaakceptować a przecież obiektywnie patrząc i w dłuższej perspektywie jest ze mną znacznie lepiej. Dlaczego chciałabym już, od razu, szybko i bez nawrotów tego co było i tego co mi tak utrudnia życie.

Przecież jako psycholog wiem, że tak się nie da, wiem, że psychoterapia jest skuteczna ale potrzebuje czasu. I z tym też bywa różnie bo wszystko zależy – ulubione słowo psychologów. Ale tak rzeczywiście jest. To na prawdę zależy od wielu czynników, od tak wielu, że nie sposób ich wszystkich wymienić. To zależy od danej osoby zwanej w psychologii jednostką, od jej historii… jest tak wiele tych zależności, bo jedno zależy od drugiego, trzeciego i szóstego, tamto od pierwszego itd. Dlatego uwielbiam psychologię i te wszystkie zawiłości, uwielbiam badać te związki jednego z drugim i szukać prawdy, po prostu uwielbiam. Tak z całą pewnością tak.

Ale na ten moment czuję, że cała ta moja wiedza i doświadczenie nie są w stanie mnie uleczyć, niestety. Na razie mam przynajmniej wiarę w to, że mi nie przeszkadza ale zobaczymy co będzie dalej, zobaczymy… Mam nadzieję, że będzie dobrze, znów mam nadzieję, o jak dobrze. Czyli zdecydowanie jest lepiej teraz niż gdy siadałam do pisania, więc wniosek z tego, że pisanie rzeczywiście mi pomaga. To już coś, tak trzymać.

Widzę, że nie odpowiedziałam sobie na stawiane wyżej pytania, ale może tak ma być na dziś, na teraz bo niektóre odpowiedzi wymagają czasu, bo nie da się inaczej. Uczę się cierpliwości i przyjmowania rzeczywistości z akceptacją, no cóż niech tak będzie, zobaczymy…