Jestem wdzięczna

Jestem wdzięczna

Czuję taką wdzięczność do życia, że dane mi było trafić na warsztaty teatralne. I mam dla siebie podziw, że mimo wszystko znalazłam w sobie na tyle odwagi i poszłam w to. Już blisko dwa miesiące zmierzam się sama ze sobą, ze swoimi lękami, kompleksami i fałszywymi przekonaniami na swój temat. I wciąż idę do przodu, rozwijam się, poznaję samą siebie. I na nowo też odkrywam innych wokół. 

Każdy człowiek jest wielką tajemnicą, jest jak książka, którą można czytać. Ale tutaj to robić można bez końca. Bo nasza historia zawsze jest w procesie i nigdy nie jesteśmy skończeni, zawsze można coś zmienić, coś dodać. Chyba, że osiągniemy koniec swojej wędrówki na tym świecie. Chyba, że…

Wczoraj przeżyłam kolejny taki piękny czas w naszym warsztatowym twórczym gronie. Uwielbiam tą pracę, zadania do wykonania, improwizacje, ćwiczenia pracy z ciałem… Uwielbiam to, że wtedy jestem w zupełnie innej czasoprzestrzeni, mam poczucie jakby świat wokół nie istniał. A w zamian czego jestem tylko ja i cała grupa we wspólnym procesie stwarzania na nowo. I to nie tylko naszego przyszłego przedstawienia, ale myślę, że głównie siebie. Stwarzamy siebie na nowo wchodząc w to co jest nam dane na tu i teraz. 

I tylko wtedy od nas zależy, ile z tego wyciągniemy dla siebie a tym samym dla świata. Bo ja tworzę ten świat. A cały świat jest zawarty równie we mnie jak i w Tobie. 

Cały ten świat to my, na tu i teraz.

Złapać balans

Złapać balans

Tak, wczoraj przesadziłam, za dużo zjadłam, za dużo wypiłam wina, zupełnie niepotrzebnie. Było mi za ciężko na żołądku i z leksza szumiało mi w głowie. Dlaczego tak się stało? Co powoduje, że tracę umiar? Byłam sama, nie mogę pomyśleć, że tu mają miejsce jakieś czynniki zewnętrzne. Że ktoś lub coś… To ja sama tak się urządziłam, że znając swoją konstrukcję psychiczną jednak przyczyniłam się do tego, że ta noc nie należała do najlepszych…

To był mój pierwszy wolny wieczór od przeszło dwóch tygodni i miałam cudowny, bo nareszcie wolny dzień i obiecałam sobie tylko odpoczywać i mieć czas tylko ze sobą, nareszcie. Bardzo tego potrzebowałam. Upiekłam nawet pierwszy raz w życiu sama dla siebie a nie dla gości i z ich powodu, szarlotkę, było wspaniale. Pod wpływem dobrego filmu zachciało mi się kolacji z serami francuskimi, jasną bagietką i winem. I poszłam za tym, zrobiłam zakupy przy okazji długiego spaceru pachnącego aromatem jesieni. Tak po prostu. Chociaż wcale nie było to takie proste, oczywiście były myśli i wątpliwości, że sama pić wino to nie wypada, to może się źle skończyć, w ten sposób wpada się w uzależnienie… Ale w końcu uległam swoim potrzebom i poddałam się chwili, bo przecież mieszkam sama a właściwie to chciałam być tego dnia sama właśnie, bo tego potrzebowałam. Nareszcie sama, bo za dużo się działo ostatnio.

I byłoby super, gdyby nie to, że już byłam po trzech kawałkach szarlotki a na co dzień staram się nie jeść za dużo więc miałam już dosyć, no ale apetyt zwyciężył i zjadłam jednak pyszną kolację w asyście jeszcze lepszego czerwonego wina. A co, przecież to był mój wieczór. 

I tak teraz opisując te wczorajsze przygody jestem szczerze ubawiona samą sobą. I tak myślę sobie, że gdybym częściej poddawała się chwili relaksu i odpoczynku i pozwalała sobie też i niekoniecznie jednocześnie, ale również jakimś kulinarnym zachciankom, to z większą łatwością mogłabym powiedzieć sobie: „dosyć, to mi wystarczy…”. Wtedy byłoby to zdecydowanie łatwiejsze. A wczoraj ja jadłam, bo nie chciałam, żeby ta chwila się skończyła, bo taaaak było mi dobrze, tak było cudnie… I to jest przyczyną mojej potem zachłanności, tak samo mam z książką, dobrym czasopismem itp. Nie wiem, kiedy skończyć, bo tak mi nareszcie dobrze. Myślę, że przyczyną tego stanu rzeczy może być nadmiar obowiązków, zajęć, spraw do załatwienia a za mało luzu, wolności, oddechu… Bycia tu i teraz, po prostu życia. Bo to jest życie, to jest owocowanie, kontakt ze sobą i nie ma znaczenia co było albo co będzie, liczy się tylko chwila obecna i tylko wtedy można złapać balans. Tak bardzo chciałabym umieć żyć w równowadze pomiędzy pracą a odpoczynkiem, mieć czas na jedno i drugie. Umieć dzielić też ten czas pomiędzy siebie i innych. Uczę się tego, wciąż się uczę.

Jestem i to wystarczy

Jestem i to wystarczy

Znów się wyspałam, jak dobrze. Mimo, że nie od razu wczoraj zasnęłam, bo czułam się bardzo zmęczona po trudnej sesji na terapii ale poszłam na basen i to mi bardzo dobrze zrobiło. Woda, jeśli się jej poddać potrafi rzeczywiście odnawiać, oczyszczać i relaksować. I tak też się poczułam, tym razem nie mieliłam w głowie wszystkich sytuacji, słów, które padły i wydarzeń z terapii. Próbowały oczywiście mnie te myśli zalewać, ale ja nie wkręcałam się w nie i bez tego zaangażowania puszczałam je dalej, tak po prostu. Mówiąc do siebie: „puszczaj to, zostaw, jutro się tym zajmiesz, jeśli to będzie tego warte…” Niesamowite, ale pierwszy raz to mi się zdarzyło a musze przyznać, że ta sesja nie była łatwa i niosła za sobą pewien bagaż emocjonalny i konkretny materiał do przemyśleń dla mnie. Jaki wniosek? Uświadamiam sobie, że wcale nie muszę tego samego dnia obrabiać materiał z sesji na terapii, ponieważ to mi nie służy, bo wtedy mam trudniej zasnąć oczywiście a równie dobrze mogę się tym zająć dnia następnego. I też będzie dobrze. 

Niczego nie muszę już i od razu, nie muszę się śpieszyć, bo pociąg nie ucieknie, jeżdżę samochodem przecież, nic się nie zawali itp. W ten weekend zdałam sobie sprawę z tego i zaczęłam odpuszczać, nareszcie zaczęłam puszczać ten mój przymus robienia, myślenia, działania już i od razu. To było wręcz kompulsywne, jeśli coś odkładałam na później to czułam napięcie i jeśli miałam możliwość, bo nie zawsze ona istnieje przecież, to załatwiałam dany temat już, od razu. I na chwilę czułam ulgę, ale po jakimś czasie a może chwili, zależy, pojawiał się kolejny temat na już, na teraz, to nigdy nie miało końca… I zazwyczaj w ten sposób żyłam w napięciu, że coś mi zalega, że coś nie zrobiłam, że coś muszę… I ten niepokój, lęk, poczucie wstydu, że zawodzę siebie i innych, że znowu to samo – niekończąca się opowieść. To jest straszne, mam ochotę powiedzieć sama do siebie: „to było straszne” mając nadzieję, że nigdy już nie wróci. Przecież jestem na zwolnieniu lekarskim, ja mam jedynie obowiązek wstawiać się punktualnie na terapię, nic więcej a mimo wszystko miałam tak wysokie, wyśrubowane poczucie obowiązku i przymus działania, aktywności, produktywności itp. Ja nawet mam zwyczaj przy posiłku oglądać jakieś rozwojowe, oczywiście rozwojowe a jakże, filmiki na YouTube a najlepiej psychologiczne, przy jedzeniu!!! Zamiast się odprężyć, odpocząć i zająć myśli czym innym albo najlepiej niczym, to znów wybieram to samo mielenie myślowe. Sama sobie to robię, to jest straszne, bo to trwa niestety.  Mam tego świadomość, że trudno mi jeszcze położyć się albo nawet usiąść i nic nie robić, po prostu nic. Wytrzymać ze swoimi myślami cokolwiek one by nie niosły albo je puścić wolno i w ogóle przestać myśleć choć na chwilę, to jest dopiero mistrzostwo świata! Przestać myśleć a tylko albo aż być, mieć świadomość, że jestem i że to wystarczy, nie muszę nic. Wtedy dopiero możemy poczuć prawdziwy spokój, radość i wolność. Możemy poczuć w ten sposób istotę swojego człowieczeństwa, wielką tajemnicę istnienia. Jest mi to znane, miałam okazję poznać ten stan i te poczucie wyzwolenia z  okowów mojego ego, tak bym to mogła nazwać. Przychodzi mi do głowy pojęcie Flow, ale to o czym piszę jest o wiele szersze, większe i pełniejsze. Chciałabym móc częściej przebywać w takim właśnie stanie wyzwolenia i móc doświadczać wtedy siebie i też wszystko co wokół, w zupełnie inny, lepszy sposób, to jest prawdziwe życie. To jest to źródło dla nas, źródło odnalezienia siebie we wszechświecie i poczucia spełnienia choć na chwilę. To uwielbiam…