Czuła empatia

Czuła empatia

Wczoraj znów byłam z rodziną, poszłam do nich wieczorem ponaglona niemalże zachęcającym telefonem ze strony mojego taty. Moja mama upiekła ciasto, było dużo rozmów, sielanka. Tak rzeczywiście jest miło, widać u wszystkich dobre, przyjazne nastawienie. Jedynie mama starając się zwrócić na siebie uwagę wchodziła w stare schematy i wtedy albo uderza w nutę ofiary, albo atakuje innych, najczęściej tatę bądź moją siostrę. Dlatego te dwie osoby a nie inne, bo oni właśnie w trójkę mieszkają razem na co dzień. Więc to widać ma związek. Wtedy mama rzuca takie hasła jakby chciała powiedzieć: „na co dzień nie jest tak różowo, na co dzień jestem nieszczęśliwa, skrzywdzona, nieszanowana…”. 

I tak rzeczywiście znam to z mojego dzieciństwa, młodości, przeszłości – moja mama zazwyczaj czuła się niezadowolona, niezaspokojona w swoich oczekiwaniach i rozżalona w kontekście wzajemnych relacji z resztą domowników. Zawsze ktoś był winien jej złego samopoczucia albo jeden albo inny kozioł ofiarny musiał się znaleźć. Chwile pozornego spokoju mogły być tylko mierzone w godzinach. A i tak dało się wtedy odczuć napięcie co tym razem się stanie, co się wydarzy, na kogo padnie tym razem.

Piszę o tym, ale czuję spokój i akceptację na to co miało miejsce, co ma i co jeszcze będzie miało miejsce, bo wiem, że te schematy zachowania mojej mamy są i takie pozostaną. Ona z takiego zachowania a nie innego czerpie korzyści, ale nie chcę dalej się o tym rozpisywać. Zostawiam to. To jej schematy i jej odpowiedzialność za nie i za siebie tym samym. Oddaję jej to, nareszcie wyraźnie czuję, że to jej a ja nie jestem odpowiedzialna ani za jej samopoczucie ani tym bardziej za jej zachowanie. Nareszcie jestem wolna. 

Bo tak rzeczywiście jest. I wczoraj tam na gorąco widziałam to zachowanie mojej mamy i nie poczułam się inaczej niż wcześniej, nic mi to nie zrobiło, nie ma to już nade mną żadnej mocy tak jak wcześniej. A dziś, gdy o tym piszę to czuję oprócz spokoju i akceptacji taki rodzaj czułej empatii do niej, że aż tak ta moja mama nie potrafi przyjąć miłości od swoich domowników. Dlaczego? Bo jej nie widzi, bo nie chce jej widzieć, bo nie umie już jej zobaczyć? Nie wiem. I nie chcę już tego rozkminiać, już nie. Zostawiam to i oddaję niejako w ręce mojej mamy, bo do niej to należy, nie do mnie. Już nie, nareszcie, uff. Rzeczywiście jestem już wolna.

Mogę teraz czule ją objąć swoją uwagą pełną empatii i kochać ją, po prostu ją kochać taką jaką ona jest. I to wystarczy. 

Kochać pomimo

Kochać pomimo

Jestem inna zdecydowanie, czuję to, widzę i słyszę w relacjach z innymi. Wczoraj miałam okazję się sprawdzić, odebrałam z lotniska mojego brata a następnie spędziłam z rodziną kilka godzin. I było mi tak normalnie, tak dobrze, że aż nie chciało mi się stamtąd wychodzić. Mimo, że rozmowa nie zawsze należała do najmilszych, mimo, że mama znów wchodziła w rolę ofiary, innym razem znów atakowała ojca albo siostrę. Takie momenty się zdarzały i to kilka razy. Ale ja, co najważniejsze, nie czułam wtedy do niej złości, czy nawet niechęci a w zamian widząc to: „no tak ona znowu to robi” czułam jednak akceptację i spokój.  Tak po prostu. I nie zmieniło to mojego pozytywnego nastawienia do niej. I to działo się naturalnie tak z ciała, z serca a nie z głowy. Tak, to było z poziomu serca. Niesamowite, nareszcie przyjęłam moją mamę taką jaką ona jest, nareszcie już nie mam żadnych oczekiwań wobec niej. Uwalniające uczucie.

I co ciekawe, podczas tej wizyty przeglądałam też moje stare listy z lat młodości a nawet gdy byłam dzieckiem jeszcze. I znalazłam tam takie perełki, gdzie moja mama pisze listy do mnie będącej wtedy na kolonii letniej. To jest tak znamienne w swojej treści i też ładunku emocjonalnym, że aż nieprawdopodobne. Moja mama pisze o tym, że była chora na anginę, że miała wysoką temperaturę i dreszcze, ale dalej pisze, że to dobrze, że tylko 3 dni bo bała się czy to nie zapalenie stawów. Jest lepiej teraz, zapalenie przeszło… W tej chorobie, ale jednak upiekła siostrze tort makowy (miała właśnie urodziny) a ona znowu niezadowolona (moja siostra), bo chciała z galaretką. Cytuję: „A tak to jest Mama się stara a dzieci kręcą noskami. Nie wiem doprawdy po co Ci to piszę, ale to przecież samo życie – nasze, musisz wiedzieć co się dzieje…”. 

Czy 13-latka przebywająca akurat na swoich wakacjach nad morzem powinna wiedzieć ze szczegółami o tym z czym boryka się jej mama tam w domu? Mama, która została z trójką swoich dzieci. Teraz patrzę na to z niedowierzaniem, wręcz z pewną trudnością, że aż tak to wyglądało. Ale niestety, tak. To prawda. Tak to wyglądało. Dlatego byłam w roli bohatera rodzinnego czując się za wszystko i wszystkich odpowiedzialna a zwłaszcza za samopoczucie mojej mamy. To ja pełniłam rolę pocieszyciela i pierwszego jej pomocnika we wszystkim. 

I piszę to, ale nie czuję, wciąż nie czuję w sobie żalu, że tak było. Już nie czuję złości na mamę, że mi to robiła. No cóż radziła sobie jak umiała. Taka była i taka jest nadal. I taką ją kocham, przyjmuję. I czuję ulgę i spokój. 

Teraz przytoczę moją odpowiedź na powyższe słowa jej listu: „Kochani Rodzice!!! Pozdrawiam Was serdecznie. Dostałam Wasz drugi list. Dowiedziałam się o wszystkich maminych kłopotach i chciałabym tam być. U mnie się nic nie zmieniło. Dzisiaj idziemy piąty raz do kina na film >Kaskader z przypadku<…”. No cóż moje słowa również mówią same za siebie: „Chciałabym tam być” – dopowiem tutaj, dlaczego chciałabym tam być: żeby wesprzeć, żeby pomóc, żeby trzymać gardę przy mojej mamie, która ma tak bardzo ciężko, która ma tyle kłopotów i była nawet chora, ona sobie biedna nie radzi… Słowa układają mi się same, tyle razy w życiu to przerabiałam, odczuwałam, pomagałam, wspierałam…

Cieszę się z mojej terapii, bo pozwoliła mi zobaczyć prawdę, taką jaką jest, mogłam nareszcie zobaczyć te fakty z mojej przeszłości i mnie to nie powaliło, już nie. A te listy są między innymi dowodem, że to miało miejsce rzeczywiście. Więc moje uczucia, wspomnienia, słowa nie były wypaczone, przekoloryzowane, przesadzone. Przyznam, że takie wątpliwości też miewałam… 

Ale oprócz tego, że mogłam to zobaczyć nareszcie to jeszcze odczuwam inną diametralną zmianę w sobie – teraz patrzę na to ze spokojem i akceptacją. I tak samo mogę mimo tego wszystkiego patrzeć na moją mamę i kochać ją. 

Kocham moją mamę taką jaką jest i pomimo tego wszystkiego…

Role się odwróciły

Role się odwróciły

To ja mam być kontenerem dla moich rodziców, to ja jestem dorosła a oni są w tym wieku, że zachowują się niekiedy jak dzieci. I to jest normalne, tak, mają do tego prawo. Ostatnio mama podjęła, jak się okazało, złą decyzję i zachorowała, złapała Covida, wczoraj był wynik testu. Więc sprawa jest poważna. A gdyby mnie posłuchała i zaczekała na mnie to ja bym ją woziła na zabiegi do tego odległego miasta, ale ona nie chciała czekać. I teraz zamiast siedzieć w Szczyrku na dwutygodniowym turnusie rehabilitacyjnym, bo taki był plan. To ona siedzi w domu i leczy Covid-a, którego prawdopodobnie załapała gdzieś w autobusie albo tramwaju, kto wie. Ale fakt jest taki, że przez dwa tygodnie co drugi dzień tam i z powrotem jeździła po 2 godziny i więcej w każdą stronę. To było dla niej i duże obciążenie fizyczne i jak widać duże ryzyko. No cóż to ona podjęła taką decyzję a nie inną. I są tego rezultaty. Ona nie przyjęła wtedy mojej propozycji i ja jedyne co mogłam wtedy zrobić to uszanować jej decyzję. I to nie ja jestem winna, że ona zachorowała. Nie. Mimo, że pierwsza moja myśl taka właśnie była. Poczucie winy automatem niejako zalało mnie i dopiero racjonalne myślenie analizujące sytuacje i zbierające fakty w całość trochę popuściło ten stan. A teraz spisanie tego wszystkiego mi w tym jeszcze pomaga.

Moja mama jeszcze nie raz zrobi swoje i być może nie zawsze z dobrym skutkiem, ale ja mam być i tak spokojna, wspierająca i kochająca. Tak samo jak kocha się krnąbrne dziecko, które błądzi po drodze szukając swoich granic.

Role się odwróciły, moi rodzice są w tym wieku, że niekiedy zachowują się jak dzieci a ja mam to wytrzymać i skontenerować ich rozterki, lęki, wybory oraz rezultaty ich decyzji.

Ale z drugiej strony ja rozumiem moją mamę, ona chciała dobrze. Ona dalej walczy o swoją niezależność w ten sposób właśnie, bo zawsze była niezależna i samodzielna, tak było. I teraz na nowo uczy się co jeszcze może a czego już nie. To takie trudne, bardzo. Ja tak samo, nie, nie tak samo. Podobnie właściwie, będąc po ciężkiej chorobie na nowo uczyłam się metodą prób i błędów co już mogę a czego jeszcze nie. Ale kierunek był odwrotny. A to ogromna różnica. Jestem wzruszona pisząc to bo odkryłam znów coś nowego i zupełnie zmienia mi to perspektywę spojrzenia na te różne zachowania mojej mamy. I czuję, że jeszcze bardziej ją kocham…

Niełatwe, ale możliwe, myślę. Im więcej we mnie będzie spokoju i też stabilizacji w każdej płaszczyźnie mojego życia, tej zdrowotnej, mieszkaniowej, zawodowej, finansowej… to tym bardziej będę w stanie im pomagać i wspierać ich. Czyli znów powinnam zacząć od siebie i dążyć dalej do mojego dobrostanu, bo tylko wtedy znajdę siłę i cierpliwość na mierzenie się z problemami dnia codziennego w mojej rodzinie. A te problemy były, są i będą nadal, to jest pewne. 

Akceptacja na wszystko co przynosi życie.  Jak i dbanie o siebie i dalej dbanie o innych wokół mnie. Czy to drugie, to nie jest właśnie miłość własna?

Kim ja jestem?

Kim ja jestem?

Odkrywam siebie na nowo, dostrzegam rzeczy, których wcześniej nie widziałam u siebie i w kontaktach z innymi. Nie podoba mi się to co widzę, ale nie mogę tego zbagatelizować, chcę się temu przyjrzeć i coś z tym zrobić…

W ostatnich dniach zobaczyłam, że gdy ktoś choć trochę zaczyna marudzić, nie wie jeszcze jak, nie ma pomysłu na wykonanie zadania to ja już przychodzę z rozwiązaniem. Odwalam robotę, szczęśliwa, że mogę pomóc, że ten ktoś już nie musi, że niby ja taka fajna jestem. Ale może to co robię nie jest dla tego drugiego tylko dla mnie właśnie. Może tak karmię swoje Ego, może ja tego potrzebuję a nie ten drugi, może to o mnie chodzi? Trochę boli, ale nie mam zamiaru uciekać przed prawdą o sobie. 

Zdarza się przecież, że ta druga osoba po prostu ma ochotę tak sobie pogadać sama ze sobą w asyście drugiego, trochę właśnie pomarudzić, bo ma taką potrzebę, po zastanawiać się. A może i nawet rozłożyć ręce i tak z tym zostać i tak ma być, może do tego wróci sama i z czymś. Dlaczego w roli zawodowej to mi się udaje, a gdy niby jestem sobą to płynę nie tam, gdzie powinnam i gdzie chcę… 

Ok, może to oczywiście wynikać z mojej historii, w dzieciństwie zawsze odwalałam robotę, musiałam myśleć za innych, opiekować się młodszym rodzeństwem, być wsparciem dla mamy itp. Ale ja jestem już od dawna dorosła i nikt nie oczekuje ode mnie, że ja coś gdzieś za niego wykonam, pomogę, podpowiem… Nie mogę napotkanych ludzi gdzieś tam w życiu traktować tak jak moją rodzinę kilkadziesiąt lat temu, bo to nie jest już ta sama bajka, to jest już zupełnie inna historia a nawet inny świat. To ja mam wyjść z tej roli bohatera rodzinnego i z tym skończyć, bo nikomu to już nie służy, nikomu! Nawet mnie a może tym bardziej mnie. 

Od dziś wprowadzam nowe filtry w wypowiedziach i gestach w stronę innych wokół mnie. Czy to co mówię karmi mnie czy tą drugą osobę? O kogo tutaj i w tej sytuacji ma chodzić? Co jest potrzebne? Czyli właściwe? Chcę być bardziej uważną, spokojną i taką ugruntowaną, taką przy sobie, w sobie.
A nie ulegać emocjom, gadać co mi ślina na język przyniesie i ulegać chwili i szybko. To nie tak. Nie tego chcę, bo wtedy właśnie robię takie gafy. A tego wcale nie zamierzam robić.   Gdy tak czytam te słowa: „być bardziej uważną, spokojną i taką ugruntowaną, taką przy sobie, w sobie”. To mi się ciśnie, że przecież kiedyś tak było, w każdym razie tak mi się wydaje, że to jakiś regres jest. Tak rzeczywiście, miałam już poukładane klocki i całkiem dobrze funkcjonowałam osobiście i zawodowo, ale trudne wydarzenia ostatnich lat a na końcu Covid cofnęły mnie do roli dziecka. Zregresowałam się właśnie w obszarze Ja, w tym osobistym.

Nic nie muszę, puszczam

Nic nie muszę, puszczam

Niedziela dziś jest i ja rzeczywiście spałam dziś tak po niedzielnemu. Wiedząc, że nic nie muszę nazajutrz, że nie mam żadnych konkretnych planów, spałam bardzo dobrze i ponad 9 godzin. To cudowne uczucie. Jestem wypoczęta i czuję się taka zrelaksowana i zadowolona. I muszę przyznać, że od kilku dni dobrze zasypiam, dobrze bez żadnych znajomych mi dziwnych zachowań no i bez tabletek oczywiście. Tylko, że już budziłam się około 5,6 rana. Zasypiając mniej więcej o 24.00 to trochę za mało jak dla mnie. Ale i tak się cieszę, bo to zdecydowany postęp. U mnie najgorzej było z zasypianiem i natrętnymi myślami, które mnie nie opuszczały a tutaj jest zdecydowanie lepiej, jest dobrze.

Jakbym chciała, żeby tak już zostało na zawsze, żeby nie było nawrotów. Może to naiwne i trudne do realizacji z punktu widzenia psychologa, ale ja zostawiam chwilowo tą wiedzę i doświadczenie zawodowe.  A oddając się swojemu pragnieniu dobrego snu powtórzę mimo wszystko – bardzo chciałabym, żeby taka noc jak dziś miała miejsce u mnie jak najczęściej a ponadto chcę dobrze zasypiać, ze spokojem i w poczuciu bezpieczeństwa, bez żadnych mi znajomych dolegliwości jak i tabletek. Tego chcę i tego się będę trzymać.

Nawet jeśli ktoś mógłby to nazwać myśleniem życzeniowym, tak wiem, mam tego świadomość, ale jeśli to mi pomaga to czemu nie? Mając nadzieję i wiarę w to, że tak będzie już się lepiej czuję, już odnoszę pozytywne efekty mojego nastawienia.

Co człowiek mógłby zrobić w życiu bez dobrego nastawienia, wiary i nadziei w to, że mu się uda?

Słodycz dobrego snu

Słodycz dobrego snu

Znów dobrze spałam, jakie to cudowne uczucie, jak dobrze… I też szybko zasnęłam, tak po prostu, położyłam się i byłam bardzo zmęczona, czułam, że moje pobudzone serce zaczyna zwalniać, wycisza się, moje myśli krążyły wokół historii obejrzanego wcześniej filmu i zasnęłam.

A rano gdy się obudziłam, to nie zaczęłam od gorączkowego szukania w pamięci z lękiem – co wydarzyło się poprzedniego dnia albo co mnie czeka dzisiaj. Byłam spokojna, wyciszona i poczułam, że chcę spać dalej i spałam! Jakie cudowne uczucie znane mi kiedyś gdy było jeszcze normalnie, że tak sobie dosypiam śniąc nadal. I tak przespałam aż do około 10.30. Po czym byłam wypoczęta, prawdziwie wypoczęta! Zrelaksowana, zadowolona. Moje ciało, wyraźnie to poczułam, było takie ciężkie, też zrelaksowane. I zdałam sobie sprawę, że znów całą noc przespałam bez stoperów w uszach.