Kolejny level

Kolejny level

Miałam dziś sen, jeden z tych, które się dobrze pamięta, właściwie to odebrałam go jako koszmar i obudziłam się przerażona. Bo na końcu już tego snu chcąc zamknąć drzwi domu walczyłam z czarnym psem, którego nie chciałam wpuścić. Pies zniknął a pojawił się mężczyzna, którego też się bałam i nie chciałam go wpuścić, ale on wszedł i tak. Po czym zobaczyłam jego portret stojący na stoliku. On, ten mężczyzna wydawał się być nie zagrażający, nawet się położył na podłodze, ale po chwili to jednak ja leżałam na podłodze obok sofy w całkowitej niemocy, jakby w splątaniu wręcz. Próbowałam się ruszać, wstać jakoś, coś powiedzieć, ale nic nie mogłam po prostu nic i byłam przerażona tym stanem. Mężczyzny już nie widziałam, ale czułam, że on jest gdzieś niedaleko, gdzieś obok w tym samym miejscu tzn. domu. W tym uczuciu przerażenia i wręcz stanu ogólnego paraliżu obudziłam się.

Długo mi zajęła interpretacja tego snu, sięgnęłam do kilku źródeł i myślę, że mogę spróbować go odczytać w następujący sposób:

Jestem już gotowa na pozostawienie swojej przeszłości w tyle (symbol pustego domu, do którego wchodzę razem ze swoją siostrą, właściwie to ona mnie prowadzi) i podążanie dalej na drodze oświecenia, przewodnictwa i zrozumienia oraz umiejętności rozwiązywania wszelkich trudności (we wnętrzu domu było dużo światła z wielu źródeł różnorodnego oświetlenia, tak na bogato i świątecznie). To ma mieć miejsce mimo psychicznego piętna, które pozostaje trwale w pamięci (stało tam zdjęcie), ponieważ moja podświadomość jest gotowa do odkrycia (pozamykane drzwi były na dole domu). To z kolei zaprowadzi mnie na drogę do osiągnięcia sukcesu i przejście poprzez duchowo – emocjonalną podróż na wyższy poziom świadomości w życiu dającej większe bezpieczeństwo i ochronę (szłyśmy schodami na górę tzn. piętro domu). Dalej ma mieć miejsce moje działanie bez przeszkód i swobodne życie bez presji pełne rozwoju i samodoskonalenia się tzw. odcinanie kuponów (siostra, czyli ja – symbol lustrzanego odbicia, wyszła tuż za dom na skoszone pole z balami słomy i w domyśle zwiezionym zbożem do spichlerzy). Następnie ma mieć miejsce dalsze podążanie z motywacją oraz równowagą emocjonalną i uczuciową w kierunku osiągnięcia zamierzonych celów i planów życiowych (siadła na rower mający szerokie opony w kształcie walca i pojechała w dal po horyzont, ona, czyli ja). I ja chcę już tam zostać w tym kolejnym etapie życia (zamykam drzwi domu), chcąc tym samym pozbyć się złych nawyków, negatywnego myślenia i lęków, tych starych schematów które próbują mnie jeszcze trzymać (czarny, agresywny pies chce wtargnąć siłą do domu, gdy ja zamykam te drzwi). Dzięki wejrzeniu w swoją duszę (portret mężczyzny stojący na stoliku) i odkrycie przez to swojego męskiego pierwiastka, czyli asertywności wraz agresywnością udaje mi się zostawić to co mnie zniewala i niszczy, wręcz paraliżuje a w zamian czego żyję w wolności i pełni, nareszcie tak jak chcę (ta stara ja leżała na podłodze splątana i w niemocy dzięki mężczyźnie, to on sprawił bezdotykowo, to się po prostu stało. A ta nowa ja już swobodna na polu podążała w swoim kierunku po horyzont, ku lepszemu).

Takie to piękne, że wydaje się być jednak nierzeczywiste, ale nie obchodzi mnie to. Chcę w to wierzyć, tego potrzebuję właśnie, potrzebuję wiary, że będzie lepiej a to wszystko co było i to co robię ma sens. Wybieram wiarę i nadzieję oraz postanawiam z odwagą podążać dalej.

Myślę też, że nie ma przypadku w fakcie, że właśnie wczoraj miał miejsce proces zidentyfikowania się z moją historią, próba zrozumienia, akceptacji i wybaczenia też mojemu dziadkowi. Mało tego, ja poszłam dalej i dokonałam aktu wybaczenia wszystkim moim przodkom oraz tego, że ja też ich poprosiłam o wybaczenie. Doświadczyłam wtedy głębokiego oczyszczenia i byłam bardzo poruszona, bo czułam, wiedziałam, że to ważny moment w moim życiu. Czuję, że dzięki temu weszłam na kolejny poziom mojego człowieczeństwa, mojego rozwoju jakby to nie nazwać i ten dzisiejszy sen jest właśnie tego owocem.

Małe sukcesy

Małe sukcesy

Czuję spokój i jest mi dobrze, wyspałam się, mimo że nie od razu zasnęłam, ale jeśli to się obywa bez tabletek to i tak uważam to za sukces. Więc mogę sobie pogratulować i się cieszyć. Tak, czuję też radość. Kolejna noc zaliczona bez wspomagaczy.

Chociaż było blisko, już mi nogi chodziły znajomo napięte, ten nerw obecny i napięcie oraz zaraz za tym lęk, znowu lęk… Pojawiające się myśli: „znowu to samo, nie! Nie to samo, nie byłaś jeszcze w toalecie, spokojnie, nic się nie dzieje, będzie dobrze, zaśniesz… Nie chcę brać Hydroxizinum, nie chcę do tego wracać. Spokojnie, masz czas, nigdzie jutro rano specjalnie nie wstajesz, nie śpieszysz się, bez paniki, masz mnóstwo czasu, możesz długo zasypiać… A co było takiego co mogło to spowodować? Może skalpel zrobiony za późno, bo skończyłam go po 20.20, może to ten wysiłek? Nie powinnam przecież ćwiczyć tak późno… Przestań o tym myśleć, wyluzuj, odpuść, pomyśl o tym fajnym filmie, oddychaj głęboko, odpręż się, jesteś bezpieczna, mamy czas, jest dobrze, puszczaj…”

I w którymś momencie puściłam, bo przecież zasnęłam jakoś. I spałam na tyle długo, że się wyspałam.

Ciało pamięta

Ciało pamięta

Miałam okazję podzielić się z kimś moją historią wraz z przeżyciami ostatnich dni i spotkałam się z uważnym słuchaniem, zrozumieniem i empatią. To są iście leczące elementy w procesie terapii. Dostajemy w końcu to czego nie dostaliśmy wtedy gdy powstawał dany problem, dana trauma… Cudowne uczucie móc w końcu doświadczyć od kogoś: „tak, jesteś w porządku, bolało cię, miałaś prawo płakać i tak się czuć, zostałaś skrzywdzona, dla niespełna miesięcznego niemowlęcia to zbyt dużo…” Byłam przecież niemowlęciem a ta najbliższa mi osoba, mój cały świat wtedy! Zadawała mi ból! Na siłę codziennie, kilka razy dziennie prostowała, wyginała, ćwiczyła mi nogi. Co ja wtedy mogłam czuć??? Dla dziecka nie ma czasu, czas nie istnieje, dla dziecka zawsze jest tu i teraz. Przytoczę słowa książki: „Dla dziecka nietrzymanego na ręku niemożność złagodzenia przy pomocy nadziei niedogodności, jakich doświadcza, jest chyba najokrutniejszą próbą. Jego płacz nie może więc nawet zawierać w sobie elementu nadziei (…) Niemowlę żyje chwilą obecną, która trwa wiecznie. Dziecko w objęciach matki jest w stanie błogości, wyjęte z tych ramion znajduje się w stanie tęsknoty, w ponurym, pustym wszechświecie.”

Mój ówczesny wszechświat był okrutny, stanowił ból i cierpienie, przemoc wobec mnie i to od mamy, od tej która miała kochać i koić, ta sama zadawała to okrucieństwo. Taki był mój wszechświat i wracał do mnie jak w najczarniejszym koszmarze kilka razy dziennie przez wiele miesięcy. Co mogłam wtedy czuć??? Przecież dziecko czuje już w łonie matki a ja miałam niespełna miesiąc wtedy gdy się to dopiero zaczęło.

Zmierzam się z tymi obrazami i obejmuję czule siebie całą sobą, obejmuję tą małą istotkę pozostawioną samą w swoim koszmarnym świecie, świecie bólu i rozpaczy. Płaczę nad sobą. Konfrontuję się z tym bólem właśnie i tą rozpaczą, z tymi wszystkimi innymi uczuciami, które mogły wtedy się wtedy pojawić. Biorę w ramiona tą małą płaczącą dziewczynkę i tulę ją w swoich objęciach. Płaczę…
I odzyskuję spokój, jestem spokojna wręcz wyciszona, zresetowana a może ukojona właśnie. Może dałam sobie kawałek tego czego wtedy zabrakło. Jest lepiej, nie wiem czy jest dobrze, ale jest już trochę lepiej, czuję ulgę.

Po tym weekendzie zdałam sobie sprawę, że jakbym odzyskała swoje ciało, że bardziej siebie czuję. Moje ciało jest moje a nie tylko zbiór dwie nogi, ręce tułów, głowa – przedmioty, części ciała. To samo robiłam wcześniej, traktowałam swoje ciało przedmiotowo wymagając zbyt wiele i nadużywałam go często przekraczając jego możliwości, czyli swoje tym samym. Pamiętam, że zdarzało mi się ulegać, niby przypadkiem, różnego rodzaju wypadkom, skaleczeniom. Był taki okres w ostatnich latach, że to się działo notorycznie, na okrągło miałam jakieś obicia, zranienia, plastry itp. Myślę teraz, że to była nieświadoma autoagresja.

Dziś rano po przebudzeniu (po dobrej przespanej nocy zaznaczę) uświadomiłam sobie, że nad ranem spałam na wznak a to coś takiego, czego nie pamiętam od lat. Zazwyczaj spałam skulona na jednym, bądź drugim boku. Czy to nie oznacza, że coś puściło, że czuję się bezpieczniej, że mogę pokazać miękki brzuszek… Poza tym nie spałam dziś ze stoperami, co też mi się nie zdarzało od miesięcy właściwie. Mimo tych samych dźwięków dochodzących z zewnątrz ja nie potrzebowałam stoperów!
I gdy myślałam o tym właśnie to dostrzegłam, że mam ciężkie ciało. Czuję moje ciało to raz, ale że ono jest takie ciężkie, zrelaksowane, w pełni leżące na posłaniu, a nie jak kiedyś napięte i barki w powietrzu… Takie widzę zmiany i mam nadzieję, że nie wróci tamto, mam nadzieję, że będzie to co teraz się dzieje a może i jeszcze lepiej.

Wiem, że moja mama chciała dobrze. Tak wiem, że podjęła słuszną decyzję i jestem jej poniekąd wdzięczna, że wtedy zadawała mi ból, prostowała nogi i ćwiczyła, oczywiście, że tak jest. Robiła to, żebym mogła chodzić. Robiła to z miłości przecież, wiem to. I ja też ją kocham.

Jednak niezaprzeczalna jest ta trauma, której doświadczyłam jako tamta mała bezbronna istotka, bo ciało pamięta i nosi to przez lata. Jak się okazało poważne trudności i przeżycia ostatnich lat związane z operacją, kolejną ciężką chorobą i wreszcie dopadło mnie najgorsze – Covid, to wszystko spowodowało, że moje ciało się upomniało, nowe traumy otwarły tą starą, pamięć została przywrócona.