Z głowy? Czy z serca?

Z głowy? Czy z serca?

Dziś wyciągnęłam kartę emocji: niezadowolenie, jak bardzo było mi to potrzebne, widzę. Zrozumiałam, że poprzez niezadowolenie wchodzę dalej w rolę ofiary, wiem, jak to brzmi, wiem, że może to się wydawać nad wyraz… Ale w moim przypadku tak właśnie jest. Wczoraj zeznawałam na Policji w związku z zagrażającą nam mieszkańcom sytuacją w moim miejscu zamieszkania. I niby na poziomie głowy, wiedziałam, że tak, chcę to zrobić, bo wszyscy inni się boją, bo mieszkają wyżej, niżej, dalej a ja na wprost tych drzwi, które notorycznie się otwierają na kolejnych chcących wypić… Ja jak zawsze widzę więcej i bardziej. Dlatego też powiedziałam tydzień temu dzielnicowemu, że jeśli coś się nie zrobi z tymi ludźmi, jeśli im się nie pomoże to widzę ten stan rzeczy jako tykającą bombę.
I co się okazało? Wczoraj usłyszałam, że po oględzinach tego mieszkania, rozeznaniu sytuacji, rozmowie z tymi osobami jak i innymi mieszkańcami dzielnicowy to potwierdził i już wszczął konkretne działania. Miałam rację. 

No i tak na głowę wszystko biorąc jest ok, wiem, chcę i działam, ale jednak działam, bo muszę, bo jeśli nie ja, to kto? No nikt, jak się okazuje. I te myśli, emocje plus jeszcze obiektywne trudy wczorajszego dnia powodują, że jestem niezadowolona. No bo wolałabym przecież mieszkać gdzie indziej i nie musieć chodzić na Policję, no przecież, że tak! Ale jak czytam w książce, to samo niezadowolenie „…odcina nas od radości, zgody na rzeczywistość i od akceptacji…”, więc sprawa jest poważniejsza niżby się wydawało.

 I myślę, że ma to wszystko związek z moim dzieciństwem. No bo jak często jako dziecko bałam się, żyłam w lęku i w stanie niezaspokojenia swoich potrzeb zwłaszcza tej najważniejszej, bo potrzeby poczucia bezpieczeństwa. Dla dziecka jest to tak ważne jak powietrze, którym oddycha a mnie tego nawet brakowało. I oczywiście, że wtedy, żeby przetrwać, przeżyć wchodziłam w tryb przeczekania, bo co innego mogłam zrobić, nic. Więc zamrażałam swoje uczucia odcinając się od nich i biernie wchodziłam tym samym w rolę ofiary. Jako dziecko tak funkcjonowałam. 

Ale teraz jestem już dorosła i zawsze mam wybór i potrafię już o siebie zadbać i obronić się przed pijanymi. I to jest z poziomu głowy. A z poziomu serca, czyli emocji jestem i zachowuję się nadal jak przestraszone, bezradne dziecko zostawione samemu sobie, samotne i pełne lęku. I dlatego i aż tak, czuję niezadowolenie, jeśli znów muszę mierzyć się z takimi tematami, bo to otwiera we mnie stare rany i tą największą – brak poczucia bezpieczeństwa. 

Teraz gdy mam to namierzone i gdy następnym razem będę próbować wchodzić w te stare buty to przypomnę sobie te wydarzenia i zapytam samą siebie: „czy to jest reakcja na tu i teraz czy raczej na to co miało miejsce już dawno temu, kiedyś, czyli w moim dzieciństwie?” I ta odpowiedź pozwoli mi w prawdzie spojrzeć na to co we mnie się dzieje i też pozwoli mi na adekwatną reakcję, czyli właściwe dla mnie zachowanie.  Nie chcę już odcinać się od radości i wolę mieć akceptację na zaistniałą rzeczywistość z poziomu serca a nie tylko z głowy, to jest częścią prawdy o mnie którą chcę praktykować.

Kim ja jestem?

Kim ja jestem?

Odkrywam siebie na nowo, dostrzegam rzeczy, których wcześniej nie widziałam u siebie i w kontaktach z innymi. Nie podoba mi się to co widzę, ale nie mogę tego zbagatelizować, chcę się temu przyjrzeć i coś z tym zrobić…

W ostatnich dniach zobaczyłam, że gdy ktoś choć trochę zaczyna marudzić, nie wie jeszcze jak, nie ma pomysłu na wykonanie zadania to ja już przychodzę z rozwiązaniem. Odwalam robotę, szczęśliwa, że mogę pomóc, że ten ktoś już nie musi, że niby ja taka fajna jestem. Ale może to co robię nie jest dla tego drugiego tylko dla mnie właśnie. Może tak karmię swoje Ego, może ja tego potrzebuję a nie ten drugi, może to o mnie chodzi? Trochę boli, ale nie mam zamiaru uciekać przed prawdą o sobie. 

Zdarza się przecież, że ta druga osoba po prostu ma ochotę tak sobie pogadać sama ze sobą w asyście drugiego, trochę właśnie pomarudzić, bo ma taką potrzebę, po zastanawiać się. A może i nawet rozłożyć ręce i tak z tym zostać i tak ma być, może do tego wróci sama i z czymś. Dlaczego w roli zawodowej to mi się udaje, a gdy niby jestem sobą to płynę nie tam, gdzie powinnam i gdzie chcę… 

Ok, może to oczywiście wynikać z mojej historii, w dzieciństwie zawsze odwalałam robotę, musiałam myśleć za innych, opiekować się młodszym rodzeństwem, być wsparciem dla mamy itp. Ale ja jestem już od dawna dorosła i nikt nie oczekuje ode mnie, że ja coś gdzieś za niego wykonam, pomogę, podpowiem… Nie mogę napotkanych ludzi gdzieś tam w życiu traktować tak jak moją rodzinę kilkadziesiąt lat temu, bo to nie jest już ta sama bajka, to jest już zupełnie inna historia a nawet inny świat. To ja mam wyjść z tej roli bohatera rodzinnego i z tym skończyć, bo nikomu to już nie służy, nikomu! Nawet mnie a może tym bardziej mnie. 

Od dziś wprowadzam nowe filtry w wypowiedziach i gestach w stronę innych wokół mnie. Czy to co mówię karmi mnie czy tą drugą osobę? O kogo tutaj i w tej sytuacji ma chodzić? Co jest potrzebne? Czyli właściwe? Chcę być bardziej uważną, spokojną i taką ugruntowaną, taką przy sobie, w sobie.
A nie ulegać emocjom, gadać co mi ślina na język przyniesie i ulegać chwili i szybko. To nie tak. Nie tego chcę, bo wtedy właśnie robię takie gafy. A tego wcale nie zamierzam robić.   Gdy tak czytam te słowa: „być bardziej uważną, spokojną i taką ugruntowaną, taką przy sobie, w sobie”. To mi się ciśnie, że przecież kiedyś tak było, w każdym razie tak mi się wydaje, że to jakiś regres jest. Tak rzeczywiście, miałam już poukładane klocki i całkiem dobrze funkcjonowałam osobiście i zawodowo, ale trudne wydarzenia ostatnich lat a na końcu Covid cofnęły mnie do roli dziecka. Zregresowałam się właśnie w obszarze Ja, w tym osobistym.

Za dużo gadam

Za dużo gadam

W ostatnim czasie konfrontuje się z kolejną prawdą o sobie. Mam okazję wchodzić w nową grupę ludzi dopiero co niedawno poznanych. I widzę, że za dużo gadam o sobie a za mało słucham innych z uwagą i cierpliwością. To tak jakbym była za bardzo przy sobie a nie przy nich. Jakbym była nienasycona ich uwagi, dlaczego?

Przypominam sobie jak będąc nastolatką uwielbiałam poznawać nowych ludzi, po prostu uwielbiałam. Wtedy czułam, że żyję, że coś się dzieje, że życie ma smak. Teraz wiem, że tak sobie radziłam szukając samej siebie. W domu nie miałam zbytniej uwagi a nawet zainteresowania, to jakoś musiałam to zrekompensować inaczej. I w ten sposób przeglądając się w oczach innych a zwłaszcza tych nowo poznanych mogłam uzyskać jakieś fragmenty informacji o samej sobie. Jak widzą mnie inni i kim jestem…

Czy dalej to robię? Przecież jestem już dorosła. Może to dlatego, że mieszkam sama i tak na co dzień nie mam do kogo się nawet odezwać. Może to z poczucia osamotnienia, braku kontaktu z innymi.
A może chcę wypuścić trupa z szafy? To też ma zapewne związek z pisaniem bloga. Nie wiem, ale koniecznie chcę się temu przyjrzeć, nie wyobrażam sobie, że mogłabym to tak zostawić.

Oni mnie już nie nakarmią

Oni mnie już nie nakarmią

Gdy wracałam wczoraj wieczorem do domu rodzice przez telefon zaprosili mnie na ciasto, na makrelę itp. Rzeczywiście byłam głodna, przecież już było grubo po 19. Przystałam na to i wpadłam do nich. Niby wszystko ok, ale na miejscu okazało się, że tej makreli jest zdecydowanie za mało, że to jakiś fragment po prostu. Poczułam zaskoczenie, zawód i pomyślałam: „tutaj zapraszają a tu trochę to pachnie malizną”. Obróciłam to w żart i wyciągnęłam z lodówki coś jeszcze, żeby zjeść do syta. 

No właśnie, czy to było do syta? Czy ponad to? Bo jadłam zachłannie i w pośpiechu wrzucając w siebie kolejne porcje jedzenia, znów jadłam kompulsywnie. Znów to sobie robiłam. W efekcie czego przejadłam się i czułam się fatalnie a co najważniejsze czułam się niezaspokojona. Bo nie zjadłam należycie tzn. w spokoju i w świadomości tego co robię. I też nie zjadłam tego na co miałabym ochotę tylko wrzucałam coś przypadkowego i niepasującego do siebie – śledź w marynacie z cebulą i żółty ser. Tego raczej nie chciałabym jeść razem, bo to mi nie smakuje, nie pasuje wręcz jedno do drugiego. Ale wczoraj na szybko nie widziałam tego tylko wrzucałam w siebie, byleby już i natychmiast ukoić mój głód, niepokój, napięcie. 

Uświadomiłam sobie tą moją wpadkę, gdy wróciłam do domu i powiedziałam sobie wtedy: „Kochana oni ciebie już nie nakarmią ani fizycznie, ani emocjonalnie”. Dziś pisząc te słowa idę jeszcze dalej i to nie o nich tutaj chodzi, jacy oni są lub nie bo oni są w porządku zawsze tacy jacy by nie byli. Jako też moi rodzice zawsze będą chcieli coś mi dać, tak już mają i tak już zostanie.

Tutaj chodzi przede wszystkim o mnie, to ja popełniam błąd wchodząc w rolę dziecka, patrz głodnego i niezaspokojonego, jakby czas cofnął się o kilkadziesiąt lat. Zamiast przyjąć rolę dorosłego i zweryfikować to na bieżąco, co mi pasuje, co mogę wziąć a co nie. Mam do tego prawo, mam prawo uprzejmie odmówić. Ulegając starym schematom i wchodząc w role dziecka tym samym przyjmuje znowu rolę ofiary. A ja przecież nie jestem już od dawna zależna od nich ja już potrafię sama siebie nakarmić i emocjonalnie, i fizycznie. Jestem niezależna i dorosła, potrafię o siebie zadbać. I to biorę sobie głęboko do serca. Wybieram dojrzałość co oznacza, że w trakcie jakiejkolwiek trudnej dla mnie sytuacji będę o tym pamiętać. Tego chcę.

Jak ptak opuszcza rodzinne gniazdo i karmi się tym co sam złapie tak i ja wybieram samodzielność
a tym samym dojrzałość.

Każdy ma swoje prawo

Każdy ma swoje prawo

Byłam wczoraj u rodziców i było prawie całkiem miło, posiedziałam, zjadłam z nimi kolację bez bólu brzucha i innych sensacji. Gdy coś tam próbowali sobie dogadywać w śladowych jednak ilościach to starałam się być wtedy przy sobie a nie przy ich negatywnych emocjach. Złapałam się na tym i udało się, nie skończyło się na zlaniu z nimi i załapaniu ich emocji za swoje. Ja pozostałam przy sobie i swojej spokojnej takiej wewnętrznej a jednak radości. Terapia działa i doceniam ten czas i tą moją pracę, bo już widzę, że było warto.

Aczkolwiek muszę przyznać, że te ich takie dogadywania, spory, czy nawet kłótnie to jest już taki schemat zachowania, taka ich gra. Oni z tego czerpią jakieś konkretne korzyści, bo inaczej by tego nie robili wciąż i od lat. Więc powinnam zmienić do tego stosunek, wyjść z roli dziecka kłócących się znowu rodziców a wejść w rolę dorosłego, bo przecież jestem dorosła i zaakceptować fakt, że oni już tak mają i ich w tym zostawić. Nie ingerować, nie pouczać, nie naprawiać a co najwyżej zostać cichym obserwatorem. Mam nadzieję, że po zakończonym procesie terapii to rzeczywiście dla mnie będzie możliwe do zrobienia. Tego bym chciała. Oni są też dorośli i mają prawo żyć tak jak chcą. Wszyscy mamy do tego prawo dlatego jeśli kiedyś ta sytuacja między moimi rodzicami będzie dla mnie zbyt trudna, bo np. za dużo w niej będzie agresji (wiem, że tak też potrafią) to ja wtedy mam prawo wstać i wyjść. Zawsze mam wybór i prawo do dbania o swój dobrostan a tym samym własne zdrowie psychiczne. 

Oj tak, więcej asertywności w kontaktach z innymi jest mi potrzebne i żebym właśnie umiała wyrażać swoje potrzeby i mówić z własnej pozycji. Inaczej brzmi: „uspokójcie się, bo nie chcę na to patrzeć” a na przykład: „czuję się źle i rośnie we mnie niepokój, gdy się kłócicie w mojej obecności”. To ostatnie ma inny wydźwięk i daje im prawo wyboru a z drugiej strony wyraża też mój szacunek do nich. I tak to powinno wyglądać.

Wzajemny szacunek, ot co.

Albo, albo

Albo, albo

Problemy, troski powodują stan niepokoju, lęku, zagrożenia, pojawiają się natrętne myśli, uporczywe siejące widmo niepowodzenia, rozkminiające różne scenariusze, itd. To działa jak lawina, która mnie zalewa i pochłania a ja nie jestem w stanie nic zrobić, nie mam siły się przeciwstawić, chyba nawet nie mam takiej świadomości wtedy, tam, w tym miejscu, gdy się to dzieje. Wtedy czuję się zaszczuta jak pies, zbita, pokonana, słaba bez nadziei, poddana… Płaczę i zastanawiam się, dlaczego tak łatwo ogarnia mnie cały ten syf? Dlaczego się temu poddaję, skąd we mnie tak mało odporności??? Kiedyś góry przenosiłam, tyle wiary we mnie było i samozaparcia. Co się stało, że tak mam? Dlaczego tak bardzo się boję? Przecież śpię, mimo tych trudnych sytuacji, emocji to ja jednak przesypiam całe noce. To jest wielki sukces. Śpię i to bez wspomagaczy. 

Po raz kolejny widzę, że dobrze funkcjonuję, gdy jest dobrze, gdy wszystko układa się po mojej myśli i nie ma żadnych niepokojących sytuacji. Ale gdy tylko pojawia się coś większego, to się sypię i wchodzę na stare tory funkcjonowania. Nie radzę sobie z rzeczywistością, po prostu. Przerasta mnie ona powodując tym samym przeciążenie mojego układu nerwowego. Czuję stres czego efektem między innymi znów są zaburzenia jelitowe a nawet krwawienia, tak było w ciągu ostatnich dwóch dni. Ten objaw pojawia się u mnie tylko w tych ekstremalnych sytuacjach i to mnie martwi oczywiście bo widocznie było grubo ze mną już, że ciało aż krwawiło. 

Mówię sobie: „albo się laska weźmiesz do kupy albo popłyniesz, masz albo, albo…”. Bardzo chcę wybrać dobrze, wybieram siłę, moc, skuteczność i chcę mieć poczucie spokoju i radości, tego pragnę, to wybieram. Jest kolejny poranek, zawsze piszę rano, tuż po wypiciu kawy a jeszcze przed śniadaniem. Wtedy najlepiej widzę dzień poprzedni i zazwyczaj łatwiej mi z nadzieją spojrzeć na ten nadchodzący, zobaczymy co dzisiaj będzie, jak się sprawy potoczą.

Jakkolwiek by się one nie potoczyły to ważniejszą kwestią jest jakie reakcje moje będą na to i jakich wtedy wyborów dokonam. Cokolwiek się nie stanie, ważne jest to co ja z tym zrobię. Wydaje się, że wszystko zależy ode mnie, że to w moich rękach jest a nie w cudzych. Tak działa dorosły kierując się własnymi kryteriami a nie poddając się okolicznościom. Chcę tak właśnie działać i nie poddawać się emocjom, strachom, lękom, frustracji… 

Wybieram rolę dorosłego, jestem dorosła i o tym właśnie chcę pamiętać.