Mała zalękniona dziewczynka

Mała zalękniona dziewczynka

Tak dzisiaj Wigilia a ja dalej mam coś do napisania i przepracowania. Nadal moja głowa pracuje a serce jest niespokojne. Niestety. Wczoraj wzięłam sesję i powiedziałam o tych kilku ostatnich trudnych dniach i moich odczuciach. 

Usłyszałam, że nadal tkwię w schemacie matkowania im wszystkim, że czuję się za nich wciąż odpowiedzialna, że widać po mnie, że jestem już tą rolą umęczona i że rzeczywiście to jest nie do udźwignięcia a ja robię to od tylu lat. Czas już przestać. Usłyszałam nawet, że jestem marionetką w ich teatrzyku. 

Też padło, że może projektuję na nich swoje lęki? Zatroskana o nich czy sobie poradzą beze mnie, nie mam wtedy dostępu do siebie z pytaniem, czy ja sobie poradzę w nowym miejscu po przeprowadzce? Może tak, przyjrzę się też i temu.

W trakcie tej sesji uświadomiłam sobie rzeczywiście, że bardzo jestem z nimi, za bardzo, w sensie z moimi rodzicami i siostrą, z tą trójką. Moje myśli, energia, uwaga są skierowane na nich a nie na mnie. Tak właśnie się to dzieje jak u osoby współuzależnionej – klasyka przypadku. I też dlatego u mnie tyle emocji i złości na nich, bo z jednej strony już wiem, że ja chcę być ze sobą w swoim życiu, bo tego potrzebuję i mam tego właśnie świadomość a z drugiej strony ja dalej chcę ich zmieniać, bo gdyby byli inni to ja mogłabym spokojnie wyjechać tam, gdzie chcę. A oni są jacy są i to mnie wkurza. Ale nie dość tego to ja jeszcze odczuwam poczucie winy, że oni tacy bezradni, że tak mnie potrzebują a ja chcę się wyprowadzić, ja chcę ich zostawić. I co jeszcze? Ja chcę zająć się sobą?! Nieładnie! Tak mamusia cię wychowała? No nie mamusia chciała, żeby być przy niej aż do końca przecież… Od razu mi się wkręca w mózg… 

Ktoś powiedział też, że może to moje projekcje i lęki a oni sobie dają radę teraz i dadzą w przyszłości. I też, że oni wszyscy są dorośli przecież. 

Po tej sesji poczułam ulgę, że mogłam się tym podzielić i że rzeczywiście dostałam konkretne informacje w temacie: co ze mną nie tak? Co robię źle? O co chodzi? Bo mam dobre chęci przecież bo ich kocham itp. a wszyscy są nadal niezadowoleni łącznie ze mną. Wiedziałam tam gdzieś w środku, że coś jest też po mojej stronie, ale w tych emocjach nie mogłam tego tak namierzyć, tak celnie po prostu. Trudno być samemu sobie lekarzem, trzeba się zobaczyć w oczach drugiego. 

Reasumując to najważniejszym u mnie problemem jest schemat bohatera rodzinnego nadal odgrywany niestety jak widać na załączonym obrazku. Wciąż czuję się za nich odpowiedzialna i co za tym idzie odczuwam poczucie winy wobec nich, że chcę się zająć sobą i swoim życiem. 

I to mnie tak bardzo zżera i niszczy, ponieważ nie da się wziąć odpowiedzialności za drugą dorosłą osobę, to jest nie do zrobienia, bo ona ma wolną wolę tak samo jak ja i jak każdy z nas. Odpowiedzialność można wziąć tylko za swoje dziecko co najwyżej, które jest jeszcze zależne od nas, czyli niepełnoletnie. A poczucie winy jest bardzo niszczące i destrukcyjne na dłuższą metę, ponieważ wiąże się z poczuciem wstydu. I tak też jest u mnie – gdy czuję się winna to od razu jakby automatem się wstydzę tego co zrobiłam, jaka jestem… A gdy się wstydzę to jest mi smutno i wtedy znajome koło nazwane w poprzednich wpisach jako „zaklęte koło” się zaczyna toczyć i zagarniać mnie tam, gdzie nie chcę. Nie chcę na poziomie głowy, na poziomie mojej świadomości, ale emocje żyją własnym życiem i gdy to zaczyna się dziać to koło toczy mnie jakbym nie była wtedy sobą tą dorosłą, lecz dzieckiem.

Tak, czuję się wtedy jak dziecko, jak ta mała dziewczynka zalękniona i zostawiona sama sobie w poczuciu zagrożenia. I stąd tyle lęku u mnie i te problemy ze spaniem. Może odkryłam właśnie mechanizm działania moich stanów lękowych. Może tak. Przyjże się temu jeszcze.

Kochać pomimo

Kochać pomimo

Jestem inna zdecydowanie, czuję to, widzę i słyszę w relacjach z innymi. Wczoraj miałam okazję się sprawdzić, odebrałam z lotniska mojego brata a następnie spędziłam z rodziną kilka godzin. I było mi tak normalnie, tak dobrze, że aż nie chciało mi się stamtąd wychodzić. Mimo, że rozmowa nie zawsze należała do najmilszych, mimo, że mama znów wchodziła w rolę ofiary, innym razem znów atakowała ojca albo siostrę. Takie momenty się zdarzały i to kilka razy. Ale ja, co najważniejsze, nie czułam wtedy do niej złości, czy nawet niechęci a w zamian widząc to: „no tak ona znowu to robi” czułam jednak akceptację i spokój.  Tak po prostu. I nie zmieniło to mojego pozytywnego nastawienia do niej. I to działo się naturalnie tak z ciała, z serca a nie z głowy. Tak, to było z poziomu serca. Niesamowite, nareszcie przyjęłam moją mamę taką jaką ona jest, nareszcie już nie mam żadnych oczekiwań wobec niej. Uwalniające uczucie.

I co ciekawe, podczas tej wizyty przeglądałam też moje stare listy z lat młodości a nawet gdy byłam dzieckiem jeszcze. I znalazłam tam takie perełki, gdzie moja mama pisze listy do mnie będącej wtedy na kolonii letniej. To jest tak znamienne w swojej treści i też ładunku emocjonalnym, że aż nieprawdopodobne. Moja mama pisze o tym, że była chora na anginę, że miała wysoką temperaturę i dreszcze, ale dalej pisze, że to dobrze, że tylko 3 dni bo bała się czy to nie zapalenie stawów. Jest lepiej teraz, zapalenie przeszło… W tej chorobie, ale jednak upiekła siostrze tort makowy (miała właśnie urodziny) a ona znowu niezadowolona (moja siostra), bo chciała z galaretką. Cytuję: „A tak to jest Mama się stara a dzieci kręcą noskami. Nie wiem doprawdy po co Ci to piszę, ale to przecież samo życie – nasze, musisz wiedzieć co się dzieje…”. 

Czy 13-latka przebywająca akurat na swoich wakacjach nad morzem powinna wiedzieć ze szczegółami o tym z czym boryka się jej mama tam w domu? Mama, która została z trójką swoich dzieci. Teraz patrzę na to z niedowierzaniem, wręcz z pewną trudnością, że aż tak to wyglądało. Ale niestety, tak. To prawda. Tak to wyglądało. Dlatego byłam w roli bohatera rodzinnego czując się za wszystko i wszystkich odpowiedzialna a zwłaszcza za samopoczucie mojej mamy. To ja pełniłam rolę pocieszyciela i pierwszego jej pomocnika we wszystkim. 

I piszę to, ale nie czuję, wciąż nie czuję w sobie żalu, że tak było. Już nie czuję złości na mamę, że mi to robiła. No cóż radziła sobie jak umiała. Taka była i taka jest nadal. I taką ją kocham, przyjmuję. I czuję ulgę i spokój. 

Teraz przytoczę moją odpowiedź na powyższe słowa jej listu: „Kochani Rodzice!!! Pozdrawiam Was serdecznie. Dostałam Wasz drugi list. Dowiedziałam się o wszystkich maminych kłopotach i chciałabym tam być. U mnie się nic nie zmieniło. Dzisiaj idziemy piąty raz do kina na film >Kaskader z przypadku<…”. No cóż moje słowa również mówią same za siebie: „Chciałabym tam być” – dopowiem tutaj, dlaczego chciałabym tam być: żeby wesprzeć, żeby pomóc, żeby trzymać gardę przy mojej mamie, która ma tak bardzo ciężko, która ma tyle kłopotów i była nawet chora, ona sobie biedna nie radzi… Słowa układają mi się same, tyle razy w życiu to przerabiałam, odczuwałam, pomagałam, wspierałam…

Cieszę się z mojej terapii, bo pozwoliła mi zobaczyć prawdę, taką jaką jest, mogłam nareszcie zobaczyć te fakty z mojej przeszłości i mnie to nie powaliło, już nie. A te listy są między innymi dowodem, że to miało miejsce rzeczywiście. Więc moje uczucia, wspomnienia, słowa nie były wypaczone, przekoloryzowane, przesadzone. Przyznam, że takie wątpliwości też miewałam… 

Ale oprócz tego, że mogłam to zobaczyć nareszcie to jeszcze odczuwam inną diametralną zmianę w sobie – teraz patrzę na to ze spokojem i akceptacją. I tak samo mogę mimo tego wszystkiego patrzeć na moją mamę i kochać ją. 

Kocham moją mamę taką jaką jest i pomimo tego wszystkiego…

Kim ja jestem?

Kim ja jestem?

Odkrywam siebie na nowo, dostrzegam rzeczy, których wcześniej nie widziałam u siebie i w kontaktach z innymi. Nie podoba mi się to co widzę, ale nie mogę tego zbagatelizować, chcę się temu przyjrzeć i coś z tym zrobić…

W ostatnich dniach zobaczyłam, że gdy ktoś choć trochę zaczyna marudzić, nie wie jeszcze jak, nie ma pomysłu na wykonanie zadania to ja już przychodzę z rozwiązaniem. Odwalam robotę, szczęśliwa, że mogę pomóc, że ten ktoś już nie musi, że niby ja taka fajna jestem. Ale może to co robię nie jest dla tego drugiego tylko dla mnie właśnie. Może tak karmię swoje Ego, może ja tego potrzebuję a nie ten drugi, może to o mnie chodzi? Trochę boli, ale nie mam zamiaru uciekać przed prawdą o sobie. 

Zdarza się przecież, że ta druga osoba po prostu ma ochotę tak sobie pogadać sama ze sobą w asyście drugiego, trochę właśnie pomarudzić, bo ma taką potrzebę, po zastanawiać się. A może i nawet rozłożyć ręce i tak z tym zostać i tak ma być, może do tego wróci sama i z czymś. Dlaczego w roli zawodowej to mi się udaje, a gdy niby jestem sobą to płynę nie tam, gdzie powinnam i gdzie chcę… 

Ok, może to oczywiście wynikać z mojej historii, w dzieciństwie zawsze odwalałam robotę, musiałam myśleć za innych, opiekować się młodszym rodzeństwem, być wsparciem dla mamy itp. Ale ja jestem już od dawna dorosła i nikt nie oczekuje ode mnie, że ja coś gdzieś za niego wykonam, pomogę, podpowiem… Nie mogę napotkanych ludzi gdzieś tam w życiu traktować tak jak moją rodzinę kilkadziesiąt lat temu, bo to nie jest już ta sama bajka, to jest już zupełnie inna historia a nawet inny świat. To ja mam wyjść z tej roli bohatera rodzinnego i z tym skończyć, bo nikomu to już nie służy, nikomu! Nawet mnie a może tym bardziej mnie. 

Od dziś wprowadzam nowe filtry w wypowiedziach i gestach w stronę innych wokół mnie. Czy to co mówię karmi mnie czy tą drugą osobę? O kogo tutaj i w tej sytuacji ma chodzić? Co jest potrzebne? Czyli właściwe? Chcę być bardziej uważną, spokojną i taką ugruntowaną, taką przy sobie, w sobie.
A nie ulegać emocjom, gadać co mi ślina na język przyniesie i ulegać chwili i szybko. To nie tak. Nie tego chcę, bo wtedy właśnie robię takie gafy. A tego wcale nie zamierzam robić.   Gdy tak czytam te słowa: „być bardziej uważną, spokojną i taką ugruntowaną, taką przy sobie, w sobie”. To mi się ciśnie, że przecież kiedyś tak było, w każdym razie tak mi się wydaje, że to jakiś regres jest. Tak rzeczywiście, miałam już poukładane klocki i całkiem dobrze funkcjonowałam osobiście i zawodowo, ale trudne wydarzenia ostatnich lat a na końcu Covid cofnęły mnie do roli dziecka. Zregresowałam się właśnie w obszarze Ja, w tym osobistym.