Słowa mogą zabić

Słowa mogą zabić

No i dostałam po głowie i to nieźle, bardzo bolało i boli nadal. Mój dorosły syn w rozmowie ze mną na WhatsApp dowalił mi z zaciętą i wrogą twarzą w złości a wręcz wściekłości, że: „nie wierzę w ciebie już, ja w ciebie nie wierzę, tak chcę żebyś wiedziała, nie wierzę w ciebie już!!!”. Taki był przekaz.

Dla mnie to było i jest raniące i boli, teraz gdy potrzebuję najbardziej wsparcia moja najbliższa mi osoba mówi takie słowa! To jest straszne, to wibruje w uszach, w głowie i ciele, to zostaje… To powoduje łzy i rzeczywiście jestem bliska zwątpienia i zastanawiam się, może oni wszyscy mają rację? To znaczy, moja rodzina, dla których jestem powodem do zmartwień, ja która kiedyś byłam u szczytu, zaradna, skuteczna i mocna i co chyba najważniejsze miałam pieniądze, powodziło mi się zawodowo, finansowo… Teraz ja ta sama niby, ale całkiem inna, bo jestem na terapii, bo nie mam już swojego mieszkania, wiecznie chora, pokonana, bo nie pracuję – ciągle na zwolnieniu lekarskim.

Tak wiem, że mój syn mnie kocha i się o mnie martwi. Ale słowa mogą zabić i te jego słowa spowodowały, że ja sama z poziomu zadowolenia i wiary w siebie wpadłam w czarną dziurę rozpaczy i zwątpienia. Myśląc, że może faktycznie, może ten blog nie ma sensu, może nikt tego nie chce, tak samo jak nie chce tego mój syn. Może to kolejna strata pieniędzy i czasu, może ja rzeczywiście jestem… no właśnie, jaka jestem? Nic już nie wiem, jestem w punkcie wyjścia. Te słowa zabiły we mnie to co udało mi się osiągnąć przez ostatni czas, czyli spokój, radość, zadowolenie i wiarę w siebie, że będzie lepiej. Zastanawiam się czy mam jeszcze nadzieję? Może trochę tak… nie wiem, nic już nie wiem.

Po co to było? On twierdził, że chce mną potrząsnąć, zmobilizować… Ale to tak nie działa, nie tak. Po tej rozmowie uszło ze mnie wszystko co było dobre, jestem pusta i zastanawiam się teraz jak to możliwe, że pozwoliłam na to, aby to tak mnie dotknęło?! Przecież to była tylko jego ocena, jego opinia, nikt nie jest nieomylny.

Przypominam sobie moje dzieciństwo a potem młodość nikt we mnie nie wierzył, nikt!!! Moi rodzice zawsze byli pełni lęku, pamiętam takie słowa często powtarzane: „jak wy sobie w życiu dacię rade?” z pełnym powątpiewaniem i troską w głosie.

Moja wychowawczyni w ósmej klasie na forum innych uczniów wykrzyczała wręcz takie słowa do mnie: „Ty, ty do średniej szkoły???!!!” (cedząc przy tym moje nazwisko przez zęby). W odpowiedzi na jej pytanie: „gdzie każdy z nas planuje iść po skończeniu szkoły podstawowej?” Usłyszała wtedy ode mnie, że chciałabym iść do średniej szkoły. Ile mnie to wtedy kosztowało stresu, jakie to było straszne i okrutne z jej strony a przecież znałam ją i niestety wiedziałam od dawna jaka jest jej opinia na mój temat. Tak nie miałam samych piątek, większość to były czwórki a z matematyki i z fizyki jeszcze naciągane, ale ja wtedy miałam kruchą wiarę i jak widać dużą nadzieję, że mogę iść do szkoły średniej a nie do zawodówki. Notabene lata później miałam okazję skonfrontować się z tą historią pracując w tej samej szkole jako psycholog! Jako magister psychologii!!! Więc zaszłam o wiele dalej niż ona się spodziewała. A jednak nie miała racji, jaka ulga pojawia się u mnie i satysfakcja. To była osoba mi obca, ważna wtedy dla mnie, ale obca.

A z drugiej strony, dlaczego tak było i nadal tak jest, że ci najbliżsi mi, moja rodzina nadal we mnie nie wierzą? Dlaczego??? Czy rodzina nie powinna być od tego żeby wspierać i wierzyć choćby cały świat zwątpił. Dlaczego ja mam zawsze pod górkę i ciągle muszę zmagać się nie dość, że ze swoimi demonami to jeszcze z kłodami, które rzucają mi pod nogi ci najbliżsi, ci którzy są dla mnie ważni, których słowa najbardziej potrafią zranić, potrafią zabić… Mam już dosyć tłumaczenia każdego, no tak ale kocha, no tak ale się martwi… Mam dosyć!!! Chcę szacunku i dobrego traktowania, chcę miłości w czynach a nie w gadaniu o niej. Tak wiem, dostałam też wiele miłości i wsparcia od mojego syna przez te trudne ostatnie lata, ale to nie oznacza, że teraz może mnie aż tak źle traktować. Nie zgadzam się na to bo to było złe, raniące i krzywdzące. Rana to ból, ból to krzywda, tak to wygląda mimo najlepszych chęci.

Jak to zmienić? Nie pozwalać sobie na słabość wobec bliskich i nie mówić o mojej rzeczywistości na tu i teraz, chyba że ta stanie się kiedyś świetlana i pożądana. Tak, o sukcesach łatwo się mówi i z przyjemnością słucha. Trudności i porażki są o wiele trudniejsze do przyjęcia i dla nas samych i dla innych.

Pocieszam się faktem, że mimo wszystko ta noc też była dobra, mimo że już byłam na granicy, czułam ucisk w sercu, ciężar i to znajome odczucie, że już prawie zalewa mnie fala lęku. Uciekałam jak mogłam, tłumaczyłam sobie, że „jesteś bezpieczna, ja ciebie już nie zostawię, jest dobrze, to tylko słowa, a ja jestem, wciąż jestem i ja w ciebie wierzę Kochana, wierzę i nigdy cię już nie zostawię, zawsze będę przy tobie i z tobą. Jestem i kocham, jestem i wspieram, jestem i wiem, że będzie dobrze bo ja wierzę …”

Może to jest metoda – kochać siebie i akceptować wbrew wszystkiemu i wszystkim wokół. Być dla siebie dobrą mimo, że inni pokazują ci, że na to nie zasługujesz traktując cię raniąco krzywdząc cię i poniżając… Ale przecież jeśli ja dam sobie miłość i szacunek to wtedy łatwiej będę innym stawiać bezpieczne dla mnie granice, wtedy się ochronię i nie będę cierpieć. Bardzo bym tego chciała… I postanawiam słuchać siebie i wierzyć w swoją mądrość i intuicję, bo przecież ona zawiodła mnie do tego punktu, w którym jestem teraz a tego nie zamieniłabym na żadne pieniądze świata. Decyzja o terapii była dla mnie i jest wciąż jedną z najlepszych moich decyzji w życiu.

Czuję po napisaniu tego, po ułożeniu w głowie tych myśli i emocji w ciele, że jestem w domu. Czuję spokój, wracam do siebie.

Dziękuję, że mogę się z tym podzielić, bo mnie to uzdrawia, rzeczywiście mi to pomaga, jestem na powrót sobą. Więc opinia mojego syna i tym bardziej jego słowa nie mają teraz dla mnie większego znaczenia niż to co ja mam w głowie i co najważniejsze w sercu, mimo wszystko.

Cud przemiany

Cud przemiany

Znowu dobrze spałam i dziś i wczoraj, to już kilka nocy z rzędu bez lęku, napiętych nóg, uporczywych myśli… Nadeszły noce gdzie zasypiam szybko i śpię spokojnie i wstaję wypoczęta. Jak ja się cieszę, jak bardzo…

Wczoraj miał miejsce kolejny przełom dzięki terapii. Zawiozłam moją mamę na wizytę lekarską, byłam przy niej i odwożąc ją z powrotem do domu. Niby przy tej okazji, ale siedząc przy jednym stole zjadłam z nimi, z nią obiad. Bez złości, agresji, innych większych emocji. A co najważniejsze bez tego napięcia, które zazwyczaj czułam. To niesamowite, wręcz nieprawdopodobne, coś co wydawało mi się jeszcze kilka dni temu nie do zrobienia nagle stało się możliwe. To cud przemiany i chciałoby się powiedzieć – ludzkich serc. Ona też była inna, zrobiła nawet tak spontanicznie ciasto i było pyszne.
Myślę, że za wcześnie jest żeby wyciągać daleko idące wnioski, ale cieszę się tym co jest i mam nadzieję, że tak zostanie.

A z drugiej strony widzę, że te ostatnie dni nie były dla mnie wcale takie sielskie bo miałam swoje zmartwienia, takie jak problemy z samochodem i to wielokrotne, koszty z tym związane i inne trudy dnia codziennego. Wcześniej te wydarzenia spowodowałyby ogromny stres, lęki wszelkiego rodzaju, zachowania kompulsywne itp., a przede wszystkim nieprzespane noce, to byłoby pewne. Obserwuję, że ja tego wszystkiego nie mam, nie rozwala mnie to, nie powoduje destrukcji mojego funkcjonowania ani za dnia ani w nocy. Co mogę powiedzieć, cieszę się z tego i mam nadzieję, że jestem już na dobrej drodze ku lepszemu, tak mam taką nadzieję.

Czytam ten tekst i widzę, że dużo w nim nadziei ale tak właśnie jest i tak to zostawiam.

Jedzenie kompulsywne

Jedzenie kompulsywne

W mojej rodzinie jemy jak dziki w zastraszeniu, w pośpiechu, jakby ktoś miał nam to jedzenie odebrać, jakby ktoś nie chciał nas wykarmić, żałował nam tego jedzenia, właściwie tak.

To wyliczanie przy rodzinnym stole: „ile kto zjadł” – kosmos! Wczoraj zrobiłam to samo – zaczęłam się tłumaczyć, że zjadłam trzy wiśnie!!! A potem wyrzuty sumienia, że chyba nie, nie pamiętam, może było ich cztery… I znów poczucie winy i wstydu, które często czuję w kontaktach z ludźmi, towarzyszy mi to od dziecka. Były i nadal są takie momenty, że to aż boli…

Nawet gdy jem sama, u siebie w domu i tak czuję napięcie i pośpiech, zupełnie irracjonalne? Nigdzie się przecież nie śpieszę i jestem sama, więc nic mi nie grozi. Dlaczego to czuję??? O co chodzi???

Szukam w pamięci co działo się zazwyczaj przy rodzinnym stole w trakcie naszych posiłków. Widzę obraz jak mama z niecierpliwością, niechęcią wręcz rzuca półmiski z jedzeniem na stół ze słowami: „cały dzień roboty a 10 minut jedzenia, jak mnie nogi bolą…” Odnajduję w pamięci moje myśli: „to przeze mnie mama tak musi się męczyć, ale ja nie umiem gotować, co mam zrobić?” Czuję bezsilność, bezradność ale szybko dochodzi do mnie, że mogę jej to inaczej wynagrodzić, będę się starać… I tak całe życie próbowałam ją uszczęśliwić, nie udało się.
Słyszę słowa taty: „dzieci jedzcie bo wojna będzie” Wierzyłam w to i jadłam, jadłam ile mogłam w poczuciu strachu, że kiedyś może być wojna, byłam dzieckiem i na prawdę w to wierzyłam. Lęk i strach towarzyszył mi od zawsze. W telewizji ciągle puszczali filmy wojenne jak „Czterej pancerni” itp. Pamiętam, że gdy byłam gdzieś na dworze albo spacerując po lesie nieopodal domu na odgłos przelatującego samolotu bałam się myśląc „żeby tylko żadna bomba nie spadła”. Zdarzały mi się też koszmary z tematem wojny, że gdzieś uciekam, chowam się, boję się i jestem przerażona…

I też od zawsze byłam gruba albo trochę chudsza, bo na diecie i tak w kółko na karuzeli wagi. Teraz też przytyłam, jem większe posiłki, bo to daje mi złudne poczucie bezpieczeństwa. Wiem o tym, ale i tak robię swoje. Pocieszam się słodkimi akcentami i mam już tego świadomość, ale co z tego. Tłumaczę sobie: „Kochana jesteś w terapii to trudny okres, będzie czas, że schudniesz…” Ale przecież wiem, że schudnąć nie jest łatwo i wymaga to wiele wyrzeczeń. Tyle wiem, psychodietetyka to był mój ulubiony przedmiot na studiach, uwielbiam artykuły poświęcone tej tematyce i dalej popełniam błędy i dalej tyję. Mam nadzieję, że kiedyś schudnę i tak już zostanie, nie chodzi o to aby być na siłę chudą – to już przerobiłam kiedyś i nie było dobrze, bo i tak czułam się większa niż byłam w rzeczywistości. Ja chcę być zdrowa i dobrze się czuć w swoim ciele, wystarczyłoby tylko około 5 kg w dół i myślę, że wtedy byłabym zadowolona.