Chcę kochać, kochać pomimo wszystko

Chcę kochać, kochać pomimo wszystko

Sprzedałam wczoraj samochód i też z tej okazji poszłam do rodziców, było miło mama upiekła ciasto tak spontanicznie, bo nie było nic ustalane wcześniej. A ja miałam okazję znów coś nowego zobaczyć w relacji z moją mamą dzięki temu spotkaniu.

Mianowicie siedziałyśmy obok siebie na tapczanie i moja mama dotknęła moich stóp a ja odruchowo je cofnęłam. To był moment, czysty odruch. I rzeczywiście, gdy wspominam takie podobne sytuacje to tak było zawsze. Oczywiście były chwile, że przytulałam ją albo pozwalałam się jej przytulić, ale gdy dotykała moich nóg to zawsze czułam się nieswojo, dziwnie zagrożona, reagowałam lękiem. Dopiero teraz to wyraźnie widzę, bo wcześniej się temu nie przyglądałam, działałam automatycznie i nie miałam wtedy do tego dostępu ani wglądu. 

Terapia działa, takie momenty są dla mnie pokrzepiające, codziennie niemalże odkrywam coś nowego i tak ma być, mimo, że nie jest to łatwe, ale tego chcę. Chcę widzieć, czuć, rozumieć i wiedzieć, ale przede wszystkim kochać. Chcę czuć się przy mojej mamie bezpiecznie i dobrze, chcę ją kochać i móc jej to okazywać nawet bez żadnych już moich oczekiwań wobec niej. Tego pragnę i mam nadzieję, że tak będzie.

Miłość własna

Miłość własna

Wczoraj na terapii pojawiły się takie słowa, że „nie uda ci się pokochać samego siebie i do końca zaakceptować jeśli nie uzdrowisz swojej relacji z matką”. Mocne, rzeczywiście bardzo mnie to poruszyło i być może coś w tym jest. Od blisko dwudziestu lat pracuję nad poczuciem własnej wartości u siebie a od blisko dziesięciu moje poszukiwania przerodziły się w działalność iście naukową. Badając i starając się odnaleźć definicję miłości własnej. Co to jest miłość własna, skąd się bierze, jakie są jej źródła, jakie związki przejawia z innymi pojęciami, takimi jak: samoocena, poczucie własnej wartości, tożsamość osobista. Moja praca magisterska o tym nawet traktowała. Swego czasu przygotowywałam się do otwarcia przewodu doktorskiego. Tak bardzo pochłonął mnie ten temat. No i oczywiście bardzo starałam się samą siebie pokochać w trakcie wieloletniego procesu obejmującego warsztaty rozwoju osobistego, szkolenia różnego rodzaju, studiowanie książek poświęconych tej tematyce, jak i innych źródeł literatury fachowej z tego zakresu. I co? I nic! Można by powiedzieć. Dalej jestem w kropce.

Nie mogę powiedzieć, że kocham siebie, ponieważ miłość to działanie a nie słowa. Kochać to znaczy czynić dobrze a nie deklarować w słowach. Tak zdecydowanie w tym procesie już dużo osiągnęłam, ponieważ w przeciwieństwie do tego co było lata temu umiem już sobie powiedzieć: „kocham cię, kocham i akceptuję. Kocham i jesteś dla mnie ważna…”. Pamiętam, że na początku tej mojej drogi do samej siebie nawet z tym miałam problem. Nigdy nie zapomnę, gdy na jednym z pierwszych warsztatów rozwoju osobistego dostałyśmy zadanie od prowadzącej: „w odpowiednim czasie i miejscu stań przed lustrem i powiedz samej sobie ˃kocham cię˂ wymieniając swoje imię…” Nie umiałam tego, stanęłam przed sobą i samo patrzenie na siebie bolało, dosłownie! A powiedzenie sobie czegokolwiek miłego było ponad moje siły. Czułam ogromną kulę w gardle i byłam bardzo poruszona tym co się dzieje. Popłakałam się z emocji jakie mnie zalały i zrozumiałam, że mam problem, ogromny problem oraz, że właśnie z nim ma związek moje wątłe poczucie własnej wartości a właściwie jego brak w zakresie osobistym. Bo ja jako pracownik odnoszący jakieś tam sukcesy zawodowe to było dla mnie ok, ale ja bez roli zawodowej, którą pełniłam, ja sama w sobie jaką mam wartość? Co mnie określa? Mam z tym ogromny problem do dziś, dlatego tak bardzo źle znoszę brak pracy, bo wtedy czuję się bezwartościowa a moja samoocena pikuje w dół.

Wracając do kwestii miłości własnej u mnie, to nie potrafię jeszcze zadbać o siebie tak jak bym chciała. Nie potrafię mimo, że tak bardzo się staram od lat! Nie potrafię zachować właściwych granic w relacjach z innymi. Zazwyczaj niestety pozwalam innym na zbyt wiele, te kontakty mnie ranią, powodują ból. Tak mnie traktowano w dzieciństwie i tak bardzo mam to wdrukowane w schematy swojego zachowania, że często bywam uległa mając duży problem z właściwą czyli asertywną reakcją. Cały czas uczę się tego i próbuję wciąż i na nowo. Może więc coś jest na rzeczy, że trzeba uzdrowić relację z matką. Matka to archetyp świata, jeśli ona nie przyjmie mnie z miłością czyli tak jak powinno być, to wtedy są właśnie mniejsze szanse na pojawienie się miłości własnej… Jeśli ona tego nie zrobiła, to żyję w przekonaniu, oczywiście nie zawsze na poziomie świadomym, że świat mnie nie chce! Jak tu żyć???
Nie mogę powiedzieć, że mam teraz dobrą relację z moją mamą, nazwałabym ją raczej poprawną. Niby ją kocham, bo takie słowa wypowiadam sama przed sobą bądź do niej, ale wiele jest napięcia we mnie, niechęci i niedopowiedzeń. Bo jest mi trudno ogarnąć i nazwać te wszystkie uczucia, które we mnie się pojawiają a zwłaszcza teraz w procesie tej terapii.