Nie zgadzam się na rolę ofiary

Nie zgadzam się na rolę ofiary

Wczoraj była niedziela i tak bardzo chciałam ją spędzić z kimś a nie sama, dlatego zdecydowałam się przyjąć zaproszenie mojej siostry i jej przyjaciela. I mogło być prawdziwie cudownie. Pyszny i wspólny co najważniejsze obiad, kawa na tarasie, piękno otaczającej przyrody w ogrodzie, wycieczka rowerowa i cudne widoki i ogromna przyjemność napawania się nimi i tym samym wręcz karmienia zmysłów. Po powrocie jeszcze wspólna kolacja i jeszcze wieczorne siedzenie na tarasie wśród cykad i naszczekiwania psów gdzieś tam daleko, jak to na wsi. Bajka, po prostu bajka. I tak mogło być.

 Ale u mnie zazwyczaj jak do tej pory, tak to widzę, ale niestety w takich sytuacjach zawsze musi wkraść się jakiś dramat, trud, ból itp. Nie wiem jak to mam ująć, różnie to sobie próbuję tłumaczyć – może jakiś koszt tego dobrego co mnie spotyka. W przeszłości też zwykłam to określać, gdy to miało miejsce: „no tak, jest pięknie więc strata musi być”. Tak to kwitowałam. 

Ale wczoraj tak bardzo mnie ta właśnie strata uwierała, tak bardzo nie miałam na nią zgody, że koniec z tym! Nie mam zamiaru już tak żyć, nie chcę tego!!!

Mianowicie byłam świadkiem kilku kłótni między moimi gospodarzami. Prawdziwe kłótnie z wyrażoną agresją słowną oczywiście, ale jednak, zawsze to jest agresja. Moja siostra potrafi pokazać wściekłość, gdy druga osoba ma inne zdanie niż ona, znam to z autopsji, znam ją. Ona wtedy walczy do skutku, dla niej to wojna i nigdy nie ma zwyczaju się poddawać. I mimo, że oni w kuchni a ja na tarasie to i tak wszystko słyszałam i cierpiałam, tak cierpiałam!!! Nie tego chciałam przecież w tym dniu. Mówiłam sobie: „spokojnie, oni tak mają, wyluzuj, jesteś bezpieczna, jest ok, nic się nie dzieje…”. To nic nie dawało, nic. Przychodziło mi do głowy, żeby się zebrać i pojechać stamtąd, ale jednak tym razem tego nie zrobiłam, bo chciałam z kimś spędzić niedzielę… A może powinnam to zrobić i tym samym zadbać o siebie, ochronić siebie i być sobie wierną a nie myśleć o nich, bo „im będzie przykro…” itd. Tak myślałam! Kosmos!!! A czy oni myśleli o mnie, gdy się kłócili ze sobą i to kilka razy – oni tak mają, nienawidzę tego! Czy oni pomyśleli o mnie chociaż przez chwilę, jak ja się czuję? Co ja przeżywam? Nie!!! Oni mieli mnie głęboko gdzieś, bo przecież oboje wiedzą, że źle reaguję na takie zachowanie z ich strony, bo wielokrotnie to sygnalizowałam, wczoraj również. Wiedzą, że jestem w procesie terapii, wiedzą o moich trudnościach i o tym jak bardzo bywam krucha. Ale bez skutku, to nic nie daje, moje potrzeby są nieważne, więc dlaczego znów i wciąż zgadzam się na kontakt z ludźmi, którzy mnie ranią, dla których jestem tak mało ważna, dlaczego to robię???

Wiem, tak wiem. Tak mnie traktowano w dzieciństwie, takie mam nawyki, spuścić głowę, wejść w rolę ofiary i przetrzymać, przetrwać i przeczekać aż minie. Bo w końcu wszytko mija. Ale tak jak w dzieciństwie i ten lepszy czas jest okupiony niepokojem, czy przypadkiem znów się nie zacznie jatka, czy znów nie będzie na nowo wojny…

Mam tego dosyć, nie będę żyć już złudną nadzieją, że tym razem będzie inaczej, nie dam się tak dalej traktować, bo nawet ciało mi pokazuje, że to ponad moje siły. Moje ciało nawet staje po mojej stronie i daje mi wyraźne sygnały, że czas już skończyć z rolą ofiary w swoim życiu. 

Najpierw i trzeba to powiedzieć wyraźnie, że było to w czasie tej kawy na tarasie, miałam atak drapania się po głowie. Z nerwów swędzi mnie nieznośnie głowa i mam przymus drapania się po niej. Tak mam w chwilach, gdy widzę u kogoś napięcie bądź zdenerwowanie. Następnie po powrocie z wycieczki rowerowej a właściwie to nawet już w jej końcowym etapie, widocznie im bliżej domu to tym większe zagrożenie odczuwałam, bolał mnie brzuch. Tak, też tak miewam, że boli mnie brzuch z nerwów, z napięcia. I ten ból oraz problemy jelitowe, które dalej nadeszły zostały już ze mną do końca wieczoru. Dopiero gdy wróciłam do siebie i wyluzowałam, to ból minął i byłam już spokojniejsza.

Gdy czytam te słowa to staję się dla mnie jasne i wyraźnie widoczne, że pozwoliłam, żeby mnie nadużyto. Zostałam nadużyta, tak samo jak mi to robili w dzieciństwie. Też widzę, że gospodarze, którzy powinni dbać o samopoczucie gościa, tak to powinno wyglądać przecież, oni nie liczyli się wcale z moimi wręcz potrzebami, które doskonale znają. Nie mogę już dłużej zgadzać się na takie traktowanie przedkładając potrzeby innych nad swoje. Nie mogę już dłużej zaniedbywać swoich potrzeb i ignorować sygnałów mojego ciała. Już nie. Wybieram siebie i swoje zdrowie tym samym.

Nieprawdopodobne wręcz, ale też uświadamiam sobie, że ja wczoraj próbując zdecydować się na to spotkanie miałam ogromny konflikt wewnętrzny, odczuwałam niepokój i wręcz strach przed tym. Miałam wiele wątpliwości czy to jest dobry pomysł na niedzielny wypoczynek, bo niedziela jest po to, żeby wypocząć i nabrać sił na kolejny tydzień. Tak biłam się z myślami, bo przecież znam swoją siostrę i wiem, że ona miewa różne nastroje, bo przeżywa swoje trudności a jakże… I wiem, że w relacji z nią nigdy nie wiem, jak będzie, czy będzie miło czy wręcz przeciwnie, tak samo jak w moim domu rodzinnym. Ta sytuacja niewiedzy, wyczekiwania, badania nastrojów, rozpoznawania klimatu emocjonalnego… trwa nadal, niestety, ale takie są fakty. Więc wizyty w tym domu, patrz kontakty z moimi najbliższymi wiążą się z takimi samymi historiami emocjonalnych trudności i przejawianych psychosomatycznych objawów w moim ciele. Wierzę w terapię i ufam, że z czasem te kontakty z rodziną będą łatwiejsze dla mnie, bo ja się zmienię, bo wyzwolę się ze swoich negatywnych schematów i wzorców zachowania i też zrozumiem ich motywy postępowania. Mam nadzieję, że tak będzie a ten wczorajszy dzień jest dużym krokiem w tą lepszą stronę. Ten dzień był mi potrzebny, żeby przeżyć i doświadczyć to czego już nie chcę i na co się już nie zgadzam.

Psychosomatyka

Psychosomatyka

Wczoraj na terapii w czasie pracy własnej zdałam sobie sprawę jak bardzo jest mi wstyd i też jak bardzo mnie boli to, że jestem chora oraz że nie pracuję, tak wstydzę się tego. Nie miałam świadomości, że tak bardzo, bo sobie tłumaczyłam, że to jest dobry czas, bo psychoterapia jest mi potrzebna, że nareszcie mam czas i przestrzeń, żeby się sobie przyjrzeć, że mówię temu „tak” akceptuje to…

Ale jednak okazało się, że gdzieś tam w środku czuję inaczej i kieruje się zupełnie innymi przekonaniami. Mianowicie takimi jak: terapia to porażka, brak pracy to porażka i co najważniejsze chyba w moim przypadku choroba to dla mnie najboleśniejsza porażka, bo to ona pozbawia mnie możliwości pracy i popchnęła mnie w stronę terapii. Nosiłam to w sobie i cierpiałam z tego powodu nie chcąc do końca tego dostrzec i ponazywać a złoszcząc się na inne sprawy bądź kłopoty dnia powszedniego. Dużo we mnie było złości i te emocje wylewały się ze mnie i miałam tego świadomość, widziałam to a jednak nie potrafiłam się opanować. Po takim akcie sama sobie zadawałam pytanie: „co się z tobą dzieje? Kiedyś taka opanowana, spokojna a teraz się złościsz na takie głupstwo, przecież to da się ogarnąć. Dlaczego cię tak ponosi?…” No i stało się, karty zostały odkryte.

Złości mnie i boli i napawa lękiem moja sytuacja życiowa, to co się dzieje, tym bardziej, że ja w ostatnich kilku latach miałam już takie okresy spowodowane dwoma poważnymi chorobami a tu jeszcze Covid i powaliło mnie na nowo. I dlatego tak bardzo mnie dotknęły słowa mojego syna, że we mnie już nie wierzy, bo sama gdzieś się z tymi lękami mierzę albo przed nimi w taki właśnie sposób próbuję uciekać. A nie da się uciec tak na prawdę od niczego co boli i uwiera, prędzej czy później to się na nas odbije czy to w postaci agresji, autoagresji, choroby w ciele albo choroby na duszy np. depresji. 

Gdzieś tam przychodzą mi myśli, że wszystko jest po coś, że widocznie tak ma być, że moje życie już nieraz miało trudne i bolesne okresy a po czasie okazało się, że to mnie rozwinęło, wzmocniło, było potrzebne. Mało tego, to zmieniło kierunek mojego życia w tą lepszą i można by teraz powiedzieć dobrą stronę. Ja jestem z tego zadowolona, ja nie byłabym tym kim jestem teraz gdyby nie tamto i jestem wdzięczna za te wydarzenia. Ale tak zazwyczaj się widzi sprawę już po czasie, z tak zwanej perspektywy, bo gdy jesteśmy w środku jakiegoś wydarzenia, w trakcie tej bitwy to jest nam ciężko i dopada nas lawina wątpliwości, bólu, chaosu i cierpienia. Tak to już jest, niby na głowę wszystko to wiem i tak ładnie umiem sobie wytłumaczyć a w codzienności, zwłaszcza tej niełatwej ulegam emocjom, szarpię się, niby chcę się zmieniać i podążać za tym co niesie życie a z drugiej strony stawiam opór, sabotuję samą siebie, strzelam sobie w kolano.

Wczoraj tak bardzo uległam destrukcyjnym emocjom jak lęk i złość, bo się śpieszyłam, bo znów wydawało mi się, że nie mam czasu, ale ja za dużo chciałabym zrobić, ogarnąć w jednym dniu, sama sobie kręcę ten bicz, za bardzo bym chciała – to moją zmorą jest prawdziwą! I w efekcie rozbolało mnie straszliwie gardło, miałam trudności z przełykaniem i czułam się jakby mnie brało przeziębienie. Dziś jest sobota, dolegliwości trochę zelżały, ale nadal się utrzymują, więc mam czas i na spokojnie staram się zrozumieć tą sytuację. Trafiam na artykuł z zakresu psychosomatyki i mam odpowiedź – ból gardła może pokazywać, że oceniasz coś negatywnie, przeciwko czemuś oponujesz, krótko mówiąc to zazwyczaj może oznaczać złość na coś, na kogoś… I jestem w domu, dokładnie to miało miejsce tego dnia i zostało zwerbalizowane i oddane światu.

Dlaczego nadal tkwię w schematach, że muszę być szczęśliwa, że muszę odnosić sukcesy, że muszę być atrakcyjna, patrz szczupła, że powinnam też mieć pieniądze, no bo jak to, no tak. Mam przekonanie, że inni mnie oceniają według tych stereotypów a ja się na to zgadzam. A gdzie ja jestem w tym wszystkim? Gdzie jest pytanie do samej siebie – czego ja chcę? Czy tak właściwie zależy mi na opinii innych? Jaka jest moja prawda? Czy ja mam zgodę na siebie? Na swoją prawdę o sobie? Swoje decyzje? Czy ja mam zgodę na siebie?