Walka o przetrwanie

Walka o przetrwanie

Miałam wczoraj sesję, oczywiście było dużo płaczu i bólu, ale też dowiedziałam się czegoś. Mianowicie, że to przed czym całe życie uciekałam to i tak jest we mnie, to mnie toczy jak robak, niszczy, zabija.  W dzieciństwie ojciec i matka powtarzali: „jak wy dacie sobie radę? W życiu nie ma lekko; zobaczysz, z dupy ci będzie kapać…”. Taki przekaz miałam powtarzany jak mantrę. Pamiętam, że po maturze byłam rzeczywiście wystraszona co to będzie, gdzie znajdę pracę, jak sobie dam radę itp. Tak, byłam wtedy wystraszona. Ale z drugiej strony zawzięłam się i walczyłam ze wszystkich sił i powtarzałam sobie „ja wam pokaże, zobaczycie, że będę szczęśliwa w życiu…i dam radę”. A po latach okazało się, że te słowa się spełniły, bo od pewnego czasu żyję w ciągłym zagrożeniu i lęku jakbym była w stanie wojny, walki. Jakiekolwiek działanie wiąże się u mnie z napięciem, pojawiają się moje trudności, bo ja to działanie podejmuję jak wyzwanie, jak bitwę. Czy to gotowanie obiadu, czy sprawy dnia codziennego bądź kwestie zawodowe, nieważne co i tak wszystko przeżywam podobnie. Jak walkę o przetrwanie, o przeżycie… No i tak jak mi przepowiedziano dawno temu tak też wszystko co robię przychodzi mi z ogromnym trudem, poświęceniem. Wcale nie jest mi lekko, tak jak mówili, tak się stało.

Nie da się tego zrozumieć bez opowiedzenia choć części mojej historii. Pierwszy obraz widzę – ja jako małe dziecko, mogłam mieć wtedy nie więcej niż 2 latka. Miałam zwyczaj przesiadywania pod stołem, gdzie skubałam naprzemiennie swoje gipsy i też kocyk robiąc kulki w małych paluszkach. Babcia i inni wokół pytali śmiejąc się: „co ty tam robisz? Znów kulki na wojnę?” Trochę już starsza słyszałam rozmowy babci z ciocią o przepowiedniach Królowej Saby, o zbliżającym się końcu świata, o wojnie która ma nadejść. Jako 7-latka i później uwielbiałam spacerować po lesie, ale gdy tylko słyszałam odgłos przelatującego samolotu to chowałam się przerażona w obawie, że zaraz spadną bomby. W nocy miałam często koszmary na temat wojny, że uciekam, że się chowam… W telewizji w tamtych czasach ciągle leciały filmy wojenne „Czterej pancerni” itp. Moj tata, odkąd pamiętam powtarzał nam przy posiłkach: „dzieci jedzcie, bo wojna będzie, jak ten gruby zdąży schudnąć to ten chudy umrze”. I ja w to wierzyłam, ja jadłam, ile się dało, do końca, aż poczułam ucisk, że więcej już nie zmieszczę. Posiłki w domu rodzinnym były w atmosferze takiego napięcia, w takim poczuciu zagrożenia, że to wyglądało jak oblicze cichej walki albo i nawet otwartej bitwy, różnie. Tak wyglądała rzeczywistość mojego dzieciństwa. I myślę, że fakt prostowania – ćwiczenia moich małych nóżek od momentu, gdy miałam niespełna miesiąc przez okres do 2 lat też miał i ma szczególne znaczenie. Tak długo byłam poddawana cierpieniu, bólowi przez najbliższą mi osobę, która wtedy stawała się oprawcą, agresorem. To też była dla mnie forma walki przecież.

Nie bez znaczenia jest fakt, że na tym stole z dzieciństwa zazwyczaj stał alkohol, często zdarzały się libacje, mój dziadek miał melinę. Kłótnie, agresja, napięcie – tam żyłam od urodzenia do 4 lat a potem przeprowadziliśmy do domu pod lasem, gdzie też był alkohol, ale o wiele rzadziej, bo wiązało się to tylko z okazjami typu urodziny itp. Co nie oznacza, że na co dzień było miło, niestety nie. Tam było cicho i zimno, mamy albo nie było albo była wiecznie zajęta i niedostępna. A ojca się bałam i unikałam jak mogłam. Ojciec bił mnie żyłą przyniesioną z kopalni, to taki twardy kawałek czarnej gumy gruby na 1 cm… Tym bił mnie, kilkuletnią dziewczynkę – czyż to nie wyglądało jak obraz prawdziwego oprawcy? 

I to mam zapisane w ciele, w moich szlakach neuronowych, tak funkcjonuję żyjąc w poczuciu zagrożenia i ciągłej walki o przetrwanie, o przeżycie. W czujności, w napięciu, czy aby znów się nie zacznie. Tak to czuję. Tak to teraz widzę.