Strach i lęk

Strach i lęk

Miałam okazję być wczoraj w teatrze na przedstawieniu tanecznym dotyczącym niczego innego jak strachu „FearLess”. Piękny taniec, doskonałe wykonanie, wspaniała tancerka. Idealnie współgrające muzyka i światło. To wszystko razem było dla mnie głębokim przeżyciem. Odbierałam wszystkimi zmysłami to co widziałam, słyszałam… Uruchamiały się też emocje. Odbierałam to wręcz organicznie. Czułam jakby w każdej komórce mojego ciała dokonywała się swoista transformacja. 

I myślę po tym wszystkim, że strach z jednej strony jest nam potrzebny, bo nas ostrzega i dalej ochrania przed niebezpieczeństwem. Ale też może się stać osobnym tworem, czymś czego nie jesteśmy już w stanie okiełzać, ogarnąć w jakikolwiek sposób. Nagle jest czymś zupełnie nie naszym jednak w nas, bo obezwładnia, zniewala, ogarnia nagle w kleszczach lęku. A nie jeszcze strachu.

Lęk to jest już zupełnie inna historia. Lęk pojawia się bez żadnej przyczyny, znienacka zalewając umysł a dalej emocje i penetrując całe ciało dochodząc do duszy. I wtedy następuje zatrucie. Człowiek jest zatruty, niezdolny myśleć, czuć, żyć w prawdzie. Nie jest sobą wtedy. Jest tylko strachem zamienionym nagle w lęk. Ze strachem można jeszcze rozmawiać, pertraktować, można go oswoić. Z lękiem to jest o wiele bardziej trudniejsze i często nie do zrobienia. To jest już ten obcy twór trudny do okiełzania. On często żyje własnym życiem. 

Ale tak jak na wczorajszej scenie, tak i też w naszym życiu wszystko jest możliwe, bo nadal jesteśmy, trwamy. Bo karty naszego życia nadal są w użyciu. A człowiek jest aż kimś a nie czymś. A zwłaszcza nie jest tylko swoimi emocjami. Człowiek jest o wiele większy niż strach a nawet i lęk. Człowiek jest tutaj podmiotem, to jemu służą emocje. W każdym razie taki jest zamysł. Emocje są dla nas, żeby nam pokazywać azymut, prowadzić, ale tylko tyle i aż tyle. Niekiedy one wymykają się nam spod kontroli. Tak wiem, sama tak mam. Ale to powinno być wtedy zauważone i skorygowane, jeśli to nam nie służy. 

A zawsze przestają nam służyć nasze emocje, jeśli zaczynają żyć własnym życiem. Jakiekolwiek by one nie były. 

Jesteśmy częścią całości

Jesteśmy częścią całości

Wróciłam na grupę. Tak, ale dopiero wczoraj na terapii poczułam, że rzeczywiście wróciłam do nich, że jestem z nimi i że jestem ich częścią. Mimo, że jesteśmy tacy różni, mimo, że nie zawsze nam jest blisko do siebie a nawet niekiedy reagujemy na siebie wzajemnie irytacją, złością. To wszystko jest właściwe i potrzebne. To jest też elementem leczącym. Grupa też jest jak rodzina, która, gdy trzeba to zruga, powie prawdę albo też i przytuli, wesprze, pomoże. 

Cieszę się, że wróciłam, tak teraz mogę tak powiedzieć. Ponieważ pierwszy dzień był bardzo trudny dla mnie, ale jak się wczoraj okazało, równie trudny dla pozostałych. I jednak świadomość tego jest uwalniająca, że inni też tak czują, że inni są podobni do mnie, że nie jestem sama.

Dzisiejsza noc była taka normalna, szybko zasnęłam i dobrze spałam tylko z jednym wybudzeniem, tylko. Jestem wyspana i wypoczęta. 

Jak bardzo potrzebujemy być częścią całości.

Ja bardzo jak widać. 

Przypadek?

Przypadek?

Jak często wydaje nam się, że coś nie do końca było przypadkiem, że sytuacja, zdarzenie, wypowiedziane słowa… były po coś, że tak po prostu miało być, bo było nam to potrzebne, ot co. Moja druga serdeczna przyjaciółka zazwyczaj ma na to taką odpowiedź: „bo wszystko jest w systemie”. I zgadzam się z nią w zupełności.

Na wczorajszych warsztatach teatralnych mieliśmy ćwiczenie, aby stanąć na przeciwko siebie w parach i w różnym stopniu ekspresji powiedzieć, wykrzyczeć… do siebie wzajemnie: „jak mogłeś?!”
I usłyszeć na to: „przepraszam”. A następnie zmiana, ten który mówił przepraszam do drugiego miał je z kolei usłyszeć. Miałam w parze i to dwukrotnie mężczyznę, raz z jednym a potem z drugim mogłam to przepracować. Dla mnie to symboliczne wręcz, że dane mi było doświadczyć tych emocji właśnie z mężczyznami, ponieważ i mój ojciec miał problem z alkoholem jak i też były mąż. Więc zrozumiałą jest kwestią, że mam co przerabiać z mężczyznami właśnie.

I przyznam szczerze, że dziś przywołując to wczorajsze ćwiczenie w pamięci widzę, że mogłam sięgnąć do tamtych emocji sprzed lat i wykrzyczeć je i ojcu i też mężowi a nie zrobiłam tego jednak, dlaczego? Ja grałam wczoraj, byłam po prostu aktorką i nie miałam przed oczami ani jednego ani drugiego mężczyzny z mojej historii. Czy to oznacza, że już nic do nich nie mam? Że nie muszę już nic w tym temacie? Że jestem wolna od poczucia, no właśnie – nienawiści? Pierwsze co przychodzi mi do głowy. I z całą pewnością tak jest, nie mam już w sobie nawet cienia nienawiści i nawet niechęci, to prawda. W zamian dla ojca mam zrozumienie, bo był wtedy młody, bardzo młody i też miał swoje równie trudne doświadczenia w historii własnej. A dla męża wdzięczność, bo dzięki niemu właściwie mogłam doświadczyć mojego problemu współuzależnienia i kilku innych jeszcze po drodze, wynikających z faktu bycia DDA i przepracować to w procesie terapii. On mi w tym pomógł niejako.

Jak dobrze jest to sobie uświadomić, jestem wolna od negatywnych emocji, mogę patrzeć na mężczyzn takimi oczami jakimi widzę ich w rzeczywistości, nareszcie. Pamiętam, taki czas, że to właśnie było u mnie niemożliwe. A teraz widzę zmianę, jaka ulga, teraz widzę prawdę. To rzeczywiście uwalniające uczucie i myślę, że mogę sobie pogratulować tego efektu wieloletniej pracy nad sobą i swoją historią. 

Pełnia

Pełnia

Nie będę nigdzie uciekać. Nie będę już nikogo przepraszać za to kim jestem, nie będę się już umniejszać. Nie będę już miła, żeby kupować sobie przychylność innych i nie będę zgadzać się na zło. Nie będę udawać, że nie widzę brudu, chamstwa i pijaństwa, nie będę na to obojętna. Nie będę wchodzić w rolę ofiary, nie będę siedzieć cicho, bo inni tego by chcieli.

Będę sobą, będę mówić to co myślę, będę korzystać ze swojej intuicji, będę korzystać ze swojej mocy nawet jeśli to będzie oznaczać moją agresję. Tak przyzwalam sobie na własną agresję, bo to jest częścią mojej asertywności, pozwalam sobie na wejście w konflikty, jeśli tak poczuję, że jest to potrzebne.

Konflikty też są dobre, właściwe i potrzebne. Życie mi to pokazało dając mi znienacka dwie sytuacje w których nie mogłam być cicho, po prostu nie mogłam. Pierwsza z nich wymagała ode mnie wypowiedzenia słów, tak na spokojnie i z mojego punktu widzenia: „co mi to robi”. Więc właściwie to mogę być z siebie dumna, bo w żaden sposób nie naruszyłam czyichś granic. A druga niestety, ale jednak wymagała ode mnie podniesienia głosu i wyrażenia otwartej agresji w słowach, ale jednak wyraziłam swoją złość ubraną w agresję. No cóż skoro moi sąsiedzi nie zareagowali na normalne komunikaty z mojej strony, patrz asertywne, to trzeba było w ten sposób. I niestety, ale niekiedy też tak trzeba. Są takie sytuacje, że żeby się dogadać to trzeba właśnie sposób komunikacji dopasować do adresata. Takie życie. Mówię o tym, że miała miejsce w ostatnich dniach awantura z sąsiadami. Tak, ja się z nimi awanturowałam tak, weszłam w to, kłóciłam się, tak to prawda. Wykrzyczałam wszystko to, co mi się nie podobało już od miesięcy, mało tego, to, co nie pozwalało mi normalnie żyć w tym miejscu, w miejscu, które również jest moim domem przecież.

I nadal jestem ok, mając tą ciemną stronę nadal mam tą jasną, nie zgubiłam jej. Mój cień nie zabije mnie, nie zasłoni tej prawdy, która noszę w sobie a wręcz przeciwnie wtedy ta prawda będzie prawdziwa, bo będzie pełnią.

Jak dzień potrzebuje nocy, żeby odróżnić jedno od drugiego tak ja potrzebuję swojej agresji, złości wyrażonej co ważne a nie stłumionej i schowanej jak do tej pory. Wszystko jest pełnią tak i człowiek ma pełnię, ma dobro w sobie i zło. I wtedy dokonuje wyboru pomiędzy jednym a drugim a wyrzekając się jednego z nich, odcinając się nie może już wybierać, nie jest wolny, nie jest sobą, jest uszkodzony, ułomny.

Pełnia wymaga całości, wtedy może się ujawnić do końca w życiu każdego z nas.