Mała zalękniona dziewczynka

Mała zalękniona dziewczynka

Tak dzisiaj Wigilia a ja dalej mam coś do napisania i przepracowania. Nadal moja głowa pracuje a serce jest niespokojne. Niestety. Wczoraj wzięłam sesję i powiedziałam o tych kilku ostatnich trudnych dniach i moich odczuciach. 

Usłyszałam, że nadal tkwię w schemacie matkowania im wszystkim, że czuję się za nich wciąż odpowiedzialna, że widać po mnie, że jestem już tą rolą umęczona i że rzeczywiście to jest nie do udźwignięcia a ja robię to od tylu lat. Czas już przestać. Usłyszałam nawet, że jestem marionetką w ich teatrzyku. 

Też padło, że może projektuję na nich swoje lęki? Zatroskana o nich czy sobie poradzą beze mnie, nie mam wtedy dostępu do siebie z pytaniem, czy ja sobie poradzę w nowym miejscu po przeprowadzce? Może tak, przyjrzę się też i temu.

W trakcie tej sesji uświadomiłam sobie rzeczywiście, że bardzo jestem z nimi, za bardzo, w sensie z moimi rodzicami i siostrą, z tą trójką. Moje myśli, energia, uwaga są skierowane na nich a nie na mnie. Tak właśnie się to dzieje jak u osoby współuzależnionej – klasyka przypadku. I też dlatego u mnie tyle emocji i złości na nich, bo z jednej strony już wiem, że ja chcę być ze sobą w swoim życiu, bo tego potrzebuję i mam tego właśnie świadomość a z drugiej strony ja dalej chcę ich zmieniać, bo gdyby byli inni to ja mogłabym spokojnie wyjechać tam, gdzie chcę. A oni są jacy są i to mnie wkurza. Ale nie dość tego to ja jeszcze odczuwam poczucie winy, że oni tacy bezradni, że tak mnie potrzebują a ja chcę się wyprowadzić, ja chcę ich zostawić. I co jeszcze? Ja chcę zająć się sobą?! Nieładnie! Tak mamusia cię wychowała? No nie mamusia chciała, żeby być przy niej aż do końca przecież… Od razu mi się wkręca w mózg… 

Ktoś powiedział też, że może to moje projekcje i lęki a oni sobie dają radę teraz i dadzą w przyszłości. I też, że oni wszyscy są dorośli przecież. 

Po tej sesji poczułam ulgę, że mogłam się tym podzielić i że rzeczywiście dostałam konkretne informacje w temacie: co ze mną nie tak? Co robię źle? O co chodzi? Bo mam dobre chęci przecież bo ich kocham itp. a wszyscy są nadal niezadowoleni łącznie ze mną. Wiedziałam tam gdzieś w środku, że coś jest też po mojej stronie, ale w tych emocjach nie mogłam tego tak namierzyć, tak celnie po prostu. Trudno być samemu sobie lekarzem, trzeba się zobaczyć w oczach drugiego. 

Reasumując to najważniejszym u mnie problemem jest schemat bohatera rodzinnego nadal odgrywany niestety jak widać na załączonym obrazku. Wciąż czuję się za nich odpowiedzialna i co za tym idzie odczuwam poczucie winy wobec nich, że chcę się zająć sobą i swoim życiem. 

I to mnie tak bardzo zżera i niszczy, ponieważ nie da się wziąć odpowiedzialności za drugą dorosłą osobę, to jest nie do zrobienia, bo ona ma wolną wolę tak samo jak ja i jak każdy z nas. Odpowiedzialność można wziąć tylko za swoje dziecko co najwyżej, które jest jeszcze zależne od nas, czyli niepełnoletnie. A poczucie winy jest bardzo niszczące i destrukcyjne na dłuższą metę, ponieważ wiąże się z poczuciem wstydu. I tak też jest u mnie – gdy czuję się winna to od razu jakby automatem się wstydzę tego co zrobiłam, jaka jestem… A gdy się wstydzę to jest mi smutno i wtedy znajome koło nazwane w poprzednich wpisach jako „zaklęte koło” się zaczyna toczyć i zagarniać mnie tam, gdzie nie chcę. Nie chcę na poziomie głowy, na poziomie mojej świadomości, ale emocje żyją własnym życiem i gdy to zaczyna się dziać to koło toczy mnie jakbym nie była wtedy sobą tą dorosłą, lecz dzieckiem.

Tak, czuję się wtedy jak dziecko, jak ta mała dziewczynka zalękniona i zostawiona sama sobie w poczuciu zagrożenia. I stąd tyle lęku u mnie i te problemy ze spaniem. Może odkryłam właśnie mechanizm działania moich stanów lękowych. Może tak. Przyjże się temu jeszcze.

Najpierw kochać siebie a potem tego drugiego

Najpierw kochać siebie a potem tego drugiego

Wczoraj, gdy ledwo się pozbierałam emocjonalnie i psychicznie po tych ostatnich wydarzeniach zadzwonił do mnie tata z prośbą żebym kupiła jeszcze szynki i jakieś tam inne wędliny. To nic, że ja mam inne plany na ten dzień, to nic, że wczoraj byłam w sklepie i dzwoniłam z pytaniem, co jeszcze kupić. On ma swoje scenariusze w głowie. Odparłam, że nie, nie mam czasu, że może zrobić to sam przecież. Bo może jeszcze rzeczywiście. I on to przyjął i powiedział, że kupi. Zgodził się, ale nie był zadowolony. On był urażony zdecydowanie. A ja się w efekcie wściekłam, ja po tym telefonie byłam tak zła, zła na całego. Poczułam się tak jakbym sama nie miała żadnych praw do siebie, swoich potrzeb, planów itd. Poczułam jakbym tylko była na posyłki, jakbym była przeznaczona tylko i wyłącznie do spełniania ich potrzeb i oczekiwań. Dosyć tego.

Myślę, że obie sytuacje i inne też, bo nie sposób wymienić wszystkiego, wystarczy to co już zostało powiedziane a i tak rysuje mi się cały obraz. O to przecież w tym wszystkim chodzi. Chodzi o to, żeby zobaczyć, przeżyć i zrozumieć. Żeby być mądrzejszym na przyszłość i nie wchodzić już w to samo bagno. Po to to robię.  No więc te sytuacje mi pokazały, że wciąż i nadal jestem emocjonalnie uzależniona od mojej rodziny, od ich nastrojów, dramatów, potrzeb…itp. 

Ponieważ to nie oni mi zrobili, ale to ja sama sobie zrobiłam, bo otwarłam się na te ich emocje i wzięłam je na siebie. Nie potrafiłam ich zatrzymać w odpowiednim miejscu, czyli zostawić je tam skąd przyszły a nie przyjmować ich do siebie. One do mnie nie należały, one moje nie były. To, że moja rodzina tak funkcjonuje, że tylko przelanie swoich trudnych emocji na innego przynosi im ulgę, to nie znaczy, że ja mam temu ulegać. Bo to jest destrukcyjne i dla mnie, i dla nich. Dla nich dlatego, że w ten sposób jest im łatwiej przetrwać w tym trudnym momencie, ale nie zrobią wtedy nic konstruktywnego, żeby dany problem rozwiązać. I tym samym mówiąc kolokwialnie uczyć się na błędach. A dla mnie dlatego bo ja wtedy czuję się podle, tak podle, bo znów sama sobie to zrobiłam. Bo czuję się nadużyta, zmęczona, chora ze stanem zapalnym, nie wyspana a i tak na tabletkach, bez nadziei, odrzucona i tak, pusta jak bęben. Czuję się pogrążona w tym zaklętym kręgu smutku a właściwie to już rozpaczy.

Oni zostają z niczym więc nie ma wartości dodanej. To znaczy jednak z minusem, bo są urażeni, w każdym razie ja tak to odbieram. A ja zostaję nawet nie z niczym, ale raczej z ogromnym deficytem emocjonalnym, psychicznym i fizycznym. Ja jestem na ogromnym minusie i to na trzech płaszczyznach właściwie. Kosmos. 

Nie zgadzam się na to. Nigdy więcej. Wybieram siebie i swój dobrostan. Nie będę już więcej ich karmić, bo i tak się nie da tego zrobić, tam są takie dziury emocjonalne, że ja ich nigdy nie wypełnię. Tylko oni sami mogą to zrobić. Ale żeby tak było to najpierw muszą chcieć a potem sami się za to zabrać. Tylko sami mogą tego dokonać. Ja tego za nich nie zrobię, bo się nie da. Ja mam karmić siebie, bo to jest moim obowiązkiem i to właśnie oznacza wzięcie tym samym odpowiedzialności za siebie i swoje życie. To oznacza miłość własną. Ja sobie jestem to winna a nie im. Im nie jestem nic winna. W każdym razie nic ponad własne koszty. Nic ponad własne siły i możliwości. Nic już na minusie własnym. Nic.

Wybieram miłość do siebie a potem miłość do innych. Jak ja jestem pełna miłości, czyli nakarmiona, czyli zaspokojona w zakresie potrzeb własnych. Więc tym samym wypoczęta, spokojna, zdrowa, zadowolona, wyspana… to wtedy jestem pełna i mam co dawać innym. Mam co dać, bo sama mam. A z pustego nic nie nalejesz, nie da się. Gdy ja jestem chora i zmęczona, niewyspana, rozbita, pusta to nie mam nic do zaoferowania drugiemu, nic. Ot i cała tajemnica.

Kochać siebie a potem innych to jest odpowiedź i jedyna droga do miłości tego drugiego.

Smutek

Smutek

Nie wiem od czego zacząć. Może od tego, że nie jest różowo, wcale nie. Wczorajszy dzień przyniósł ze sobą kolejne niespodzianki. Miałam czekać na sygnał ze strony mojej siostry, że mam po nią przyjechać. I tak też trwałam w oczekiwaniu. Zadzwoniła w końcu i powiedziała, że tak, mogę wyjeżdżać. Ja ubieram się wychodzę z domu a ona dzwoni drugi raz, że nie, chyba nie bo jedzie do niej znajoma w tym samym celu jak się okazuje. Ale ona, w sensie moja siostra, nie umie się do niej dodzwonić i to potwierdzić. Słyszałam w jej głosie bezradność i zdenerwowanie. Powiedziałam, że spokojnie, ja już i tak wychodzę, pójdę do rodziców i będę czekać nadal na jej telefon, jak zadzwoni i będzie trzeba to pojadę po nią. Zgodziła się. Ja też tak zrobiłam. 

Po czym nie ma ani telefonu ani żadnej innej wiadomości od niej. Ja nadal nie wiem, ale mam w pamięci, że ustaliłyśmy i mam czekać na sygnał z jej strony, więc czekam. A ona po prawie trzech godzinach pojawia się w drzwiach. Wróciła. I nic nie mówi do mnie, nic zupełnie. Może żeby jakoś wyjaśnić, może też przeprosić. Skoro wczoraj zrobiła taki hałas o ten cały wywóz, przywóz itp. A ja w tym dniu miałam zaplanowane i umówione już kilka spotkań celem oglądania mieszkań. Przecież ja za miesiąc mam się wyprowadzać i nadal szukam. No ale jak usłyszałam, że taka sytuacja, że ona potrzebuje samochód i też moją pomoc to ja odwołałam spotkania i tym samym zrezygnowałam z wyjazdu. Ja to zrobiłam dla niej a potem w tym dniu czekałam i byłam w pogotowiu a zaistniała sytuacja pokazała, że ja wcale nie byłam w końcu potrzebna. To wszystko z mojej strony było nadaremne, po nic, ot co. 

Wczorajsza noc była nerwowa i niedospana, dzisiejsza podobnie. Stan zapalny nadal się utrzymuje. Relacja z siostrą wcale nie jest łatwiejsza. Moje plany poszły się paść. Nadal nie mam mieszkania. Nie ma żadnych korzyści z tych ostatnich dwóch dni w związku z tą opisywaną przeze mnie historią. Jestem bezradna, nie potrafię odnaleźć się w tym Matriksie cudzych oczekiwań, strachów, planów, kolejnych niespodzianek… Nie potrafię. 

Poza tym czuję się pominięta, nie szanowana, wykorzystana, znowu nadużyta! Mam dosyć takiego traktowania, mam dosyć tego, że ktoś ma mnie i moje uczucia głęboko gdzieś. A dalej tak samo moje plany, moje potrzeby i moje życie tym samym, czyli mnie samą. Mam tego dosyć. Niezależnie od tego, że moja siostra tak już ma, ona tak właśnie funkcjonuje od lat. Z nią nigdy nie wiadomo do końca, nigdy itd. Ja mam tego dosyć, ja się nie zgadzam! Mam dosyć tłumaczenia, że ona jest chora przecież, że ona ma swoje trudności… Dosyć! Bo ona jak chce i jej zależy to potrafi się zachować w każdej sytuacji i z każdym innym, ale nie z rodziną. Rodzinę to ona zawsze traktowała i jak widać traktuje nadal poniżej sznureczka uważając, że jej się wszystko należy z naszej strony. Bo ona ma prawo i już. A jeśli coś trzeba byłoby wyjaśnić albo i przeprosić, chociażby rzucić głupie: „sorki, tak wyszło…”. Nic z tego, nie ma, echo. Ja nigdy jeszcze, jak długo żyję nie usłyszałam z jej strony słowa „przepraszam”. Nigdy. A uzbierałoby się kilka grubszych powodów z pewnością.

Aż się prosi, żeby to na spokojnie przegadać, wyjaśnić. Powiedzieć jedna drugiej, jak się czuje z tym wszystkim, co się wydarzyło i dlaczego. Tak to widzę. I w każdej innej sytuacji tak bym zrobiła. Ale w przypadku mojej siostry mam duże wątpliwości, ponieważ już wiem, że cokolwiek powiem to ona i tak odbierze to jako atak i nic dobrego nie wyjdzie z tej rozmowy. Ona zamieni to w konfrontację. A ja nie mam już siły na trzeci dzień walki, ja już nie mam siły. Ja to wszystko emocjonalnie zbyt przeżywam, żeby się sama jeszcze podkładać. Jesteśmy obie dorosłe, zostawiam to jej. Ja mam dosyć.

Ale nie jest mi wcale z tym dobrze, mam uczucie porażki i znów czuję smutek. Tak jest mi smutno, bardzo. Kocham moją siostrę i chcę dobrze a znów wyszło tak jak wyszło. Czy to nie jest smutne?! Jest i to bardzo.

Moje ciało wie lepiej

Moje ciało wie lepiej

Jestem tak bardzo zmęczona, tak bardzo. Ostatni czas jest tak intensywny, jestem tak zajęta. Sprawy terapii, która trwa jeszcze prawie do końca stycznia przyszłego roku. Warsztaty teatralne też są bardziej wymagające, bo dużymi krokami zbliżamy się do daty wystawienia naszego spektaklu. Szukanie mieszkania w odległym jednak mieście a nie gdzieś obok. No i codzienne tematy jak np. fizjoterapia, przyjazd mojego brata i chęć nacieszenia się nim, powoduje, że więcej czasu spędzam u rodziców, bo oni tam są wszyscy razem. I ciągnie mnie do nich, chcę być z nimi. 

Ale to wszystko jest dla mnie bardzo wyczerpujące, bo nie mam czasu na nic innego już właściwie. Mam nawet poważne zaległości we wpisach na bloga, bo nie ogarniam tego najzwyczajniej w świecie. Piszę na bieżąco rejestrując to co przynosi mi życie, ale zanim to trafi na blog a to też wymaga czasu i ja nie ogarniam na ten moment. Obiecuję sobie, że może dziś, może jutro i tak leci dzień za dniem.

Nie mam ostatnio czasu, żeby pobyć ze sobą, żeby odpuścić wszelką aktywność, wszelkie myśli, zadania do wykonania, ja nawet nie mam wysprzątane… Dziś niedziela, nareszcie nie muszę nic, ale ja wczoraj zaprosiłam moją rodzinkę na kawę i dziś nie wiem, czy się cieszyć, bo na razie to ja nie jestem w stanie. Jestem wypluta, zmęczona, czuję się jakby mnie walec przejechał po tym całym tygodniu. Gdzie muszę przyznać dwie noce były tak ciężkie, że musiałam się wspomóc 1/2 Hydroxizinum. Dziś była ta druga, spałam, ale ze wspomagaczem.

No i patrząc na to wszystko obiektywnym okiem to ja się wcale nie dziwię, wcale. Bo tego jest po prostu za dużo, bo ja nie odpoczywam, nie luzuję. Ja potrzebuję wypocząć, dlatego mój organizm wie co robi wysyłając mi takie a nie inne sygnały. Nie dając mi w nocy zasnąć. Ale to ja sama sobie to robię, ja sama jestem za to odpowiedzialna. Większość dnia jestem w działaniu, w rozjazdach albo gdy już jestem w domu to siedzę w Internecie i szukam mieszkania, dzwonię umawiam się. Wieczorem już powinnam odpuścić i luzować, wyciszać oddając się przyjemnościom. A ja do końca naginam, myję się kładę do łóżka i ten cały kołowrotek myślowy ciągnę nadal w mojej głowie. To się dalej kręci nie dając mi zasnąć. Zbyt duże zmęczenie i intensywne myśli wkręcające się w mózg nie pozwalają mi spowolnić, wyciszyć się, wziąć na luz, gdzie w konsekwencji tego właśnie nie mogę zasnąć. W tym jest problem.

We mnie tkwi przyczyna, w mojej złej organizacji dnia albo właściwie w jej braku. Przyczyna tkwi w braku odpoczynku i zbyt dużym stresie, napięciu, działaniu bez końca. Skoro nawet w łóżku nadal rozmyślam to końca nie widać. Organizm wie co robi, organizm mnie chroni, bo on chce mi pokazać, że to błędna droga, że on tego nie akceptuje, bo ja w ten sposób się zażynam po prostu. Sama sobie to robię. Sama.

Czy nie jest to przypadkiem zakamuflowany obraz, ale jednak mojego schematu wchodzenia w rolę ofiary a w konsekwencji objaw autoagresji. Najpierw: „ja muszę, ja powinnam, jeszcze to trzeba zrobić…” i skutki są takie, że sama sobie szkodzę, nadużywam siebie nie szanując swoich potrzeb, nawet tych podstawowych co powoduje pogorszenie zdrowia. I tego zdrowia psychicznego jak i fizycznego przecież. 

Tak, mój organizm, moje ciało wie co robi i jedyne co powinnam to go słuchać, podążać za nim, czyli za sobą, bo jego potrzeby są moimi potrzebami. To ja potrzebuję odpoczynku, spokoju, przyjemności jak powietrza. Nie da się na dłuższą metę tego pomijać, nie zauważać. Albo szukać przyczyny w złej kondycji, bo zbyt słabej itp. Tak, w przeszłości miałam takie myśli: „dlaczego moje ciało mi to robi? dlaczego mnie nie słucha? Dlaczego nie jestem już taka silna i odporna fizycznie, psychicznie jak kiedyś?”. A teraz wiem, wiem na pewno, że moje ciało wie co robi, ono jest mądrzejsze ode mnie tej świadomej na pozycji głowy, ono wie lepiej i w ten sposób stawiając mi pewne ograniczenia na drodze pragnie mnie chronić. Nic innego jak chronić przed destrukcją, rozpadem, przed samą sobą, bo to ja sama sobie to robię. 

Moje ciało wie lepiej, bo ono to ja sama w istocie, ale na tym wyższym podświadomym poziomie. Na poziomie serca, duszy jakby to nie nazwać. Ono wie lepiej. 

Osobisty coaching

Osobisty coaching

Wczoraj na terapii usłyszałam słowa kierowane zresztą do mnie, „że altruizm może być formą autoagresji”. I bardzo mnie to dotknęło, żyje to we mnie cały czas. Tak, niestety identyfikuję się z tym stwierdzeniem, moje ciągłe myślenie i też działanie na rzecz innych a zapominanie jednocześnie o sobie jest tego oznaką przecież. Ja dopiero teraz uczę się być przy sobie i pozwalać sobie na spełnianie swoich potrzeb powtarzając sobie niejednokrotnie: „no ale przecież masz do tego prawo, tak możesz, zadbaj o siebie, nareszcie dbaj o siebie a nie o innych”. I to jest rzeczywiście bardzo trudne dla mnie, wydaje mi się nawet momentami, że samolubne albo wręcz egoistyczne, tak bardzo nie leży to w mojej naturze. Ale uczę się, pomału przyzwyczajam się do nowych schematów myślowych które tak samo mają moc tworzyć nowe nawyki w moim zachowaniu jak i działaniu.

To miało miejsce po tym, gdy podzieliłam się z grupą na terapii refleksją a właściwie takim moim przekonaniem: „że wszyscy przychodzimy na świat, każdy z nas jako małe dziecko zupełnie niewinne i doskonałe, piękne! A dopiero to, co potem się wydarza – skrzywione dzieciństwo, środowisko itp. powoduje, że zmieniamy się…”. Nakładamy na siebie różne maski i schematy zachowania: agresji albo uległości, walki albo odcięcia od swoich emocji… Tutaj ma znaczenie bardzo wiele elementów składowych, wiele wydarzeń, sytuacji, ludzi po drodze i naszych wrodzonych predyspozycji, jak i tego co my z tym w końcu sami zrobimy. Bo jako już dorosłe osoby każdy z nas ma wybór, zawsze mamy wybór i najlepiej, gdy weźmiemy odpowiedzialność za siebie i swoje życie.

Bardzo wzruszyłam się wtedy, popłakałam się nawet bo ja też byłam doskonała nawet z moimi krzywymi nogami, ale nikt tego tak nie widział. Używając języka symboli można powiedzieć, że na siłę i przemocą niejako rodzina, środowisko – świat dopasował mnie do swoich standardów. Łamał mnie tym samym powodując wieloletnie jak widać zmiany w psychice. Nauczyłam się, że to co chcą inni jest ważniejsze, że mam się dopasować, mam się zmieniać dla nich, ale dla siebie też, bo będę mogła chodzić. Te słowa mogą się wydawać przerysowane, ale dla mnie mają znaczenie symboliczne, bo coś jednak pokazują. Między innymi przychodzi mi myśl: może, dlatego mam fioła na punkcie rozwoju osobistego, od lat się rozwijam, zmieniam chcę być lepsza doskonalsza. Czy tym samym nie neguję tego kim jestem tu i teraz? Czy to kim jestem nie ma dla mnie wartości a dopiero nabiorę tej wartości w przyszłości, wtedy, gdy schudnę, gdy będę ładniejsza, gdy zacznę spać, gdy będę spokojna, radosna, zadowolona … Coś w tym jest, niestety.

Wczoraj też padły słowa pod moim adresem: „nasz coach, no tak znów nam to podsumowała…”. Przyjrzałam się temu po terapii i zdałam sobie sprawę, że tak, zgadzam się, zawodowo jestem i coachem i psychologiem a nawet trenerem. Ale tego właśnie coucha mam w sobie od lat i to tak mocno w sobie, że to nie wynika nawet z mojej roli zawodowej a raczej z tego, że to ja od lat samą siebie w ten sposób coachuję. Robię to z różnych powodów w zależności od sytuacji i od potrzeb. Żeby jakoś funkcjonować w różnych trudnych okresach albo podążać za czymś nowym bądź też dla znalezienia narzędzi w celu osiągnięcia tego… Mój schemat myślenia a dalej działania – to zawsze jednak, żeby szukać rozwiązania. Nie mam w zwyczaju biadolenia, zazwyczaj staram się znaleźć rozwiązanie, walczyć, zmienić, jeśli tylko się da i zawsze próbuję. A jeśli się nie da to odpuszczam, tak też odeszłam ze związku z mężczyzną. Próbowałam wcześniej, zrobiłam wszystko co mogłam i to kilkakrotnie, ale nie wyszło. Odpuściłam. Niekiedy to jest najlepszym rozwiązaniem, przyjąć to co jest i zaakceptować, bo to nam wtedy służy. I po czasie okazuje się, że tak jest w istocie, że tak ma być. Siebie jesteśmy w stanie zmienić, ale drugiego zmieniać wręcz nie należy nawet próbować. To też zrozumiałam dzięki tej historii z moim mężem, dzięki niemu właśnie.

I ten schemat działania zupełnie naturalnie, wręcz automatem jak widzę stosuję do innych wypowiadając się w ich tematach, bo tak mam wobec siebie, więc też tak samo widzę różne możliwości u nich. Tak mam, stosuję język rozwiązań a nie zagrożeń. Jestem coachem i niech tak zostanie, to mi i służy. Ale jeśli chodzi o innych, czyli o moje komunikaty do nich kierowane, to rzeczywiście przyjrzę się temu i może coś trzeba będzie zmienić, może rzeczywiście tak. Bo może oni odbierają moje słowa inaczej niż wynikałoby to z mojej intencji. Pasują mi tutaj słowa znanego powiedzenia: „dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane”.

A każdy z nas ma prawo do szukania siebie i swojej drogi po swojemu.