Złapać balans

Złapać balans

Tak, wczoraj przesadziłam, za dużo zjadłam, za dużo wypiłam wina, zupełnie niepotrzebnie. Było mi za ciężko na żołądku i z leksza szumiało mi w głowie. Dlaczego tak się stało? Co powoduje, że tracę umiar? Byłam sama, nie mogę pomyśleć, że tu mają miejsce jakieś czynniki zewnętrzne. Że ktoś lub coś… To ja sama tak się urządziłam, że znając swoją konstrukcję psychiczną jednak przyczyniłam się do tego, że ta noc nie należała do najlepszych…

To był mój pierwszy wolny wieczór od przeszło dwóch tygodni i miałam cudowny, bo nareszcie wolny dzień i obiecałam sobie tylko odpoczywać i mieć czas tylko ze sobą, nareszcie. Bardzo tego potrzebowałam. Upiekłam nawet pierwszy raz w życiu sama dla siebie a nie dla gości i z ich powodu, szarlotkę, było wspaniale. Pod wpływem dobrego filmu zachciało mi się kolacji z serami francuskimi, jasną bagietką i winem. I poszłam za tym, zrobiłam zakupy przy okazji długiego spaceru pachnącego aromatem jesieni. Tak po prostu. Chociaż wcale nie było to takie proste, oczywiście były myśli i wątpliwości, że sama pić wino to nie wypada, to może się źle skończyć, w ten sposób wpada się w uzależnienie… Ale w końcu uległam swoim potrzebom i poddałam się chwili, bo przecież mieszkam sama a właściwie to chciałam być tego dnia sama właśnie, bo tego potrzebowałam. Nareszcie sama, bo za dużo się działo ostatnio.

I byłoby super, gdyby nie to, że już byłam po trzech kawałkach szarlotki a na co dzień staram się nie jeść za dużo więc miałam już dosyć, no ale apetyt zwyciężył i zjadłam jednak pyszną kolację w asyście jeszcze lepszego czerwonego wina. A co, przecież to był mój wieczór. 

I tak teraz opisując te wczorajsze przygody jestem szczerze ubawiona samą sobą. I tak myślę sobie, że gdybym częściej poddawała się chwili relaksu i odpoczynku i pozwalała sobie też i niekoniecznie jednocześnie, ale również jakimś kulinarnym zachciankom, to z większą łatwością mogłabym powiedzieć sobie: „dosyć, to mi wystarczy…”. Wtedy byłoby to zdecydowanie łatwiejsze. A wczoraj ja jadłam, bo nie chciałam, żeby ta chwila się skończyła, bo taaaak było mi dobrze, tak było cudnie… I to jest przyczyną mojej potem zachłanności, tak samo mam z książką, dobrym czasopismem itp. Nie wiem, kiedy skończyć, bo tak mi nareszcie dobrze. Myślę, że przyczyną tego stanu rzeczy może być nadmiar obowiązków, zajęć, spraw do załatwienia a za mało luzu, wolności, oddechu… Bycia tu i teraz, po prostu życia. Bo to jest życie, to jest owocowanie, kontakt ze sobą i nie ma znaczenia co było albo co będzie, liczy się tylko chwila obecna i tylko wtedy można złapać balans. Tak bardzo chciałabym umieć żyć w równowadze pomiędzy pracą a odpoczynkiem, mieć czas na jedno i drugie. Umieć dzielić też ten czas pomiędzy siebie i innych. Uczę się tego, wciąż się uczę.

Każdy ma swoje prawo

Każdy ma swoje prawo

Byłam wczoraj u rodziców i było prawie całkiem miło, posiedziałam, zjadłam z nimi kolację bez bólu brzucha i innych sensacji. Gdy coś tam próbowali sobie dogadywać w śladowych jednak ilościach to starałam się być wtedy przy sobie a nie przy ich negatywnych emocjach. Złapałam się na tym i udało się, nie skończyło się na zlaniu z nimi i załapaniu ich emocji za swoje. Ja pozostałam przy sobie i swojej spokojnej takiej wewnętrznej a jednak radości. Terapia działa i doceniam ten czas i tą moją pracę, bo już widzę, że było warto.

Aczkolwiek muszę przyznać, że te ich takie dogadywania, spory, czy nawet kłótnie to jest już taki schemat zachowania, taka ich gra. Oni z tego czerpią jakieś konkretne korzyści, bo inaczej by tego nie robili wciąż i od lat. Więc powinnam zmienić do tego stosunek, wyjść z roli dziecka kłócących się znowu rodziców a wejść w rolę dorosłego, bo przecież jestem dorosła i zaakceptować fakt, że oni już tak mają i ich w tym zostawić. Nie ingerować, nie pouczać, nie naprawiać a co najwyżej zostać cichym obserwatorem. Mam nadzieję, że po zakończonym procesie terapii to rzeczywiście dla mnie będzie możliwe do zrobienia. Tego bym chciała. Oni są też dorośli i mają prawo żyć tak jak chcą. Wszyscy mamy do tego prawo dlatego jeśli kiedyś ta sytuacja między moimi rodzicami będzie dla mnie zbyt trudna, bo np. za dużo w niej będzie agresji (wiem, że tak też potrafią) to ja wtedy mam prawo wstać i wyjść. Zawsze mam wybór i prawo do dbania o swój dobrostan a tym samym własne zdrowie psychiczne. 

Oj tak, więcej asertywności w kontaktach z innymi jest mi potrzebne i żebym właśnie umiała wyrażać swoje potrzeby i mówić z własnej pozycji. Inaczej brzmi: „uspokójcie się, bo nie chcę na to patrzeć” a na przykład: „czuję się źle i rośnie we mnie niepokój, gdy się kłócicie w mojej obecności”. To ostatnie ma inny wydźwięk i daje im prawo wyboru a z drugiej strony wyraża też mój szacunek do nich. I tak to powinno wyglądać.

Wzajemny szacunek, ot co.

Zdrada samego siebie versus poczucie własnej godności

Zdrada samego siebie versus poczucie własnej godności

Wczoraj miałam sesję, na której poruszałam swój schemat roli ofiary. Często tak mam, że właśnie przyjmuję rolę ofiary w różnych sytuacjach i po fakcie mam tego świadomość, ale niestety już po. Nienawidzę tego, nie chcę być taka sama jak moja mama – wieczna męczennica, inni zawsze winni a ona ta dobra, ta lepsza… Tak bardzo nie chcę być jak moja mama. A niekiedy sama czuję się pokrzywdzona. W ostatnią niedzielę to też było to samo, przecież ja mogłam wstać i wyjść – zadbać o siebie a ja wzięłam na przeczekanie, a ja chciałam tą trudną i toksyczną dla mnie sytuację przetrzymać, przetrwać. Terapeutka powiedziała takie słowa: „rola ofiary często przykrywa złość wtedy, gdy nasze potrzeby nie są zaspokojone”. Ujęła to w punkt, tak, tak, tak. Wtedy, moja potrzeba bezpieczeństwa, spokoju, odpoczynku, bo po to tam przyjechałam w tą zieloną oazę, nie została zaspokojona i zamiast się zezłościć na to i tym samym pokazać swoją asertywność i swoje granice to ja weszłam w rolę ofiary, bo tak było mi łatwiej, bo nie musiałam stawać do walki z moją siostrą, bo przecież nawet gdybym chciała wyjechać stamtąd to musiałabym poprosić o otwarcie bramy. No i wtedy by się zaczęło, nowa jatka… 

Dziś myślę, że ja jestem ważniejsza i moje potrzeby, tym samym też moje poczucie godności, tak to widzę. Mam prawo zadbać o siebie i swoje samopoczucie, bo to składa się na moje zdrowie psychiczne i zarazem fizyczne a to dla mnie bardzo ważne. Ze wszystkich sił pragnę być asertywna i stawiać właściwe granice chroniące mnie samą i mój dobrostan, obiecuję sobie nad tym pracować i mam nadzieję, że mi się to uda. 

 Kluczem do tego jest częste stawianie sobie pytania w trakcie różnych trudnych sytuacji: „jak ja się w tym czuję? Czego ja chcę? Co podpowiada mi moje ciało? Co dla mnie jest ważne? …” I pójście za tym, pójście za sobą a nie za innymi i ich interesami, bo to tak samo jakbym zdradziła samą siebie. Jak wiele razy w swoim życiu już to zrobiłam. Nie chcę siebie już zdradzać i zostawiać w niełasce tak jak robili to ze mną inni. Ja chcę nareszcie ze sobą być i kochać siebie, chcę być sama dla siebie najważniejsza. Ja nie mam już małego dziecka na wychowaniu, nie mam żadnych właściwie zobowiązań i może to jest ten czas, żeby nareszcie zająć się sobą i zatroszczyć się o siebie. Wykarmić siebie, zaspokoić te wszystkie głody dzieciństwa i nauczyć się żyć w poczuciu szacunku do samej siebie i tym samym w poczuciu godności. Myślę, że tego potrzebuję i za tym chcę iść. Potrzebuję siebie samej, swojej troski, obecności, uważności… patrz miłości.

Nie zgadzam się na rolę ofiary

Nie zgadzam się na rolę ofiary

Wczoraj była niedziela i tak bardzo chciałam ją spędzić z kimś a nie sama, dlatego zdecydowałam się przyjąć zaproszenie mojej siostry i jej przyjaciela. I mogło być prawdziwie cudownie. Pyszny i wspólny co najważniejsze obiad, kawa na tarasie, piękno otaczającej przyrody w ogrodzie, wycieczka rowerowa i cudne widoki i ogromna przyjemność napawania się nimi i tym samym wręcz karmienia zmysłów. Po powrocie jeszcze wspólna kolacja i jeszcze wieczorne siedzenie na tarasie wśród cykad i naszczekiwania psów gdzieś tam daleko, jak to na wsi. Bajka, po prostu bajka. I tak mogło być.

 Ale u mnie zazwyczaj jak do tej pory, tak to widzę, ale niestety w takich sytuacjach zawsze musi wkraść się jakiś dramat, trud, ból itp. Nie wiem jak to mam ująć, różnie to sobie próbuję tłumaczyć – może jakiś koszt tego dobrego co mnie spotyka. W przeszłości też zwykłam to określać, gdy to miało miejsce: „no tak, jest pięknie więc strata musi być”. Tak to kwitowałam. 

Ale wczoraj tak bardzo mnie ta właśnie strata uwierała, tak bardzo nie miałam na nią zgody, że koniec z tym! Nie mam zamiaru już tak żyć, nie chcę tego!!!

Mianowicie byłam świadkiem kilku kłótni między moimi gospodarzami. Prawdziwe kłótnie z wyrażoną agresją słowną oczywiście, ale jednak, zawsze to jest agresja. Moja siostra potrafi pokazać wściekłość, gdy druga osoba ma inne zdanie niż ona, znam to z autopsji, znam ją. Ona wtedy walczy do skutku, dla niej to wojna i nigdy nie ma zwyczaju się poddawać. I mimo, że oni w kuchni a ja na tarasie to i tak wszystko słyszałam i cierpiałam, tak cierpiałam!!! Nie tego chciałam przecież w tym dniu. Mówiłam sobie: „spokojnie, oni tak mają, wyluzuj, jesteś bezpieczna, jest ok, nic się nie dzieje…”. To nic nie dawało, nic. Przychodziło mi do głowy, żeby się zebrać i pojechać stamtąd, ale jednak tym razem tego nie zrobiłam, bo chciałam z kimś spędzić niedzielę… A może powinnam to zrobić i tym samym zadbać o siebie, ochronić siebie i być sobie wierną a nie myśleć o nich, bo „im będzie przykro…” itd. Tak myślałam! Kosmos!!! A czy oni myśleli o mnie, gdy się kłócili ze sobą i to kilka razy – oni tak mają, nienawidzę tego! Czy oni pomyśleli o mnie chociaż przez chwilę, jak ja się czuję? Co ja przeżywam? Nie!!! Oni mieli mnie głęboko gdzieś, bo przecież oboje wiedzą, że źle reaguję na takie zachowanie z ich strony, bo wielokrotnie to sygnalizowałam, wczoraj również. Wiedzą, że jestem w procesie terapii, wiedzą o moich trudnościach i o tym jak bardzo bywam krucha. Ale bez skutku, to nic nie daje, moje potrzeby są nieważne, więc dlaczego znów i wciąż zgadzam się na kontakt z ludźmi, którzy mnie ranią, dla których jestem tak mało ważna, dlaczego to robię???

Wiem, tak wiem. Tak mnie traktowano w dzieciństwie, takie mam nawyki, spuścić głowę, wejść w rolę ofiary i przetrzymać, przetrwać i przeczekać aż minie. Bo w końcu wszytko mija. Ale tak jak w dzieciństwie i ten lepszy czas jest okupiony niepokojem, czy przypadkiem znów się nie zacznie jatka, czy znów nie będzie na nowo wojny…

Mam tego dosyć, nie będę żyć już złudną nadzieją, że tym razem będzie inaczej, nie dam się tak dalej traktować, bo nawet ciało mi pokazuje, że to ponad moje siły. Moje ciało nawet staje po mojej stronie i daje mi wyraźne sygnały, że czas już skończyć z rolą ofiary w swoim życiu. 

Najpierw i trzeba to powiedzieć wyraźnie, że było to w czasie tej kawy na tarasie, miałam atak drapania się po głowie. Z nerwów swędzi mnie nieznośnie głowa i mam przymus drapania się po niej. Tak mam w chwilach, gdy widzę u kogoś napięcie bądź zdenerwowanie. Następnie po powrocie z wycieczki rowerowej a właściwie to nawet już w jej końcowym etapie, widocznie im bliżej domu to tym większe zagrożenie odczuwałam, bolał mnie brzuch. Tak, też tak miewam, że boli mnie brzuch z nerwów, z napięcia. I ten ból oraz problemy jelitowe, które dalej nadeszły zostały już ze mną do końca wieczoru. Dopiero gdy wróciłam do siebie i wyluzowałam, to ból minął i byłam już spokojniejsza.

Gdy czytam te słowa to staję się dla mnie jasne i wyraźnie widoczne, że pozwoliłam, żeby mnie nadużyto. Zostałam nadużyta, tak samo jak mi to robili w dzieciństwie. Też widzę, że gospodarze, którzy powinni dbać o samopoczucie gościa, tak to powinno wyglądać przecież, oni nie liczyli się wcale z moimi wręcz potrzebami, które doskonale znają. Nie mogę już dłużej zgadzać się na takie traktowanie przedkładając potrzeby innych nad swoje. Nie mogę już dłużej zaniedbywać swoich potrzeb i ignorować sygnałów mojego ciała. Już nie. Wybieram siebie i swoje zdrowie tym samym.

Nieprawdopodobne wręcz, ale też uświadamiam sobie, że ja wczoraj próbując zdecydować się na to spotkanie miałam ogromny konflikt wewnętrzny, odczuwałam niepokój i wręcz strach przed tym. Miałam wiele wątpliwości czy to jest dobry pomysł na niedzielny wypoczynek, bo niedziela jest po to, żeby wypocząć i nabrać sił na kolejny tydzień. Tak biłam się z myślami, bo przecież znam swoją siostrę i wiem, że ona miewa różne nastroje, bo przeżywa swoje trudności a jakże… I wiem, że w relacji z nią nigdy nie wiem, jak będzie, czy będzie miło czy wręcz przeciwnie, tak samo jak w moim domu rodzinnym. Ta sytuacja niewiedzy, wyczekiwania, badania nastrojów, rozpoznawania klimatu emocjonalnego… trwa nadal, niestety, ale takie są fakty. Więc wizyty w tym domu, patrz kontakty z moimi najbliższymi wiążą się z takimi samymi historiami emocjonalnych trudności i przejawianych psychosomatycznych objawów w moim ciele. Wierzę w terapię i ufam, że z czasem te kontakty z rodziną będą łatwiejsze dla mnie, bo ja się zmienię, bo wyzwolę się ze swoich negatywnych schematów i wzorców zachowania i też zrozumiem ich motywy postępowania. Mam nadzieję, że tak będzie a ten wczorajszy dzień jest dużym krokiem w tą lepszą stronę. Ten dzień był mi potrzebny, żeby przeżyć i doświadczyć to czego już nie chcę i na co się już nie zgadzam.

Ściśnięte serce

Ściśnięte serce

Byłam wczoraj u moich rodziców. Tak wyszło, że nie odwiedzałam ich ostatnio, ponieważ czułam strach, że się rozsypię, że coś powiem i zranię kogoś. Ale zepsuł mi się samochód i potrzebowałam ich, znów życie zadecydowało za mnie. Stało się i rzeczywiście nie było łatwo znów zobaczyć moją mamę, tą samą jak zazwyczaj – przybitą, milczącą, z grymasem bólu na twarzy, słabą, obolałą…

Tak wiem, moja mama w ostatnim czasie ma infekcję i boli ją noga, bierze antybiotyki, ale ona bywa w podobnym stanie już od lat! Często bez jakiejś zewnętrznej przyczyny. Czułam ogromne napięcie, nie mogłam sobie z tym poradzić, byłam świadoma tego a i tak nie potrafiłam nad tym zapanować. Napięcie związane z jakimś zagrożeniem, że coś się stanie, coś wybuchnie… oraz irracjonalny lęk. Gdy wczoraj jadłam u nich jakieś kanapki, tylko kanapki, to znów czułam to samo poczucie winy, że jem, że zabieram, że oni dają a ja biorę, a tak im ciężko a przecież to wszytko moja wina… DDA jak malowane (syndrom dorosłego dziecka alkoholika). Dlatego tak trudno mi prosić o pomoc i przyjmować wsparcie innych, niekoniecznie nawet to od moich rodziców.

Korzystając z okazji zaczęłam pytać o jakieś informacje dotyczące moich przodków, tłumacząc, że jest mi to potrzebne do procesu terapii i jak bardzo jest to ważne. Tata się rozgadał, znalazłam jakiś nowy istotny szczegół, ale moja mama odwrotnie – wycofana, wręcz okopana w zamkniętej postawie: „nic nie powiem” przejawiała wrogość, zaciętość i milczała. Nie powiedziała nic!

Ja rozpoczęłam terapię, a ona nagle zachorowała, niby taka znana już jej przypadłość pojawiająca się z rzadka od wielu lat, ale to pozwala jej bez słów krzyczeć do mnie: „zostaw mnie, nie pytaj, nic nie chciej ode mnie, jestem chora, słaba…”. Jej schemat ucieczki w rolę ofiary. Więc jak mogłam kiedyś w dzieciństwie i potem dalej czegokolwiek od niej chcieć oczekiwać??? Nie wiedziałam że mogę, nie śmiałam nawet o tym myśleć w ten sposób, jako dziecko radziłam sobie sama ze swoimi trudnościami tak jak umiałam. Jako dziecko jeszcze pretendowałam do roli zastępczej matki dla dwojga młodszego rodzeństwa, do roli przyjaciółki i powiernicy mojej mamy. Musiałam wysłuchiwać: „jaki ten ojciec jest zły, jak pije, co strasznego zrobił…” To ona była ofiarą, więc w końcu szybko stałam się „bohaterem” tej rodziny i z tą rolą sumiennie i grzecznie identyfikowałam się przez większość czasu mojego życia. Dopiero kilka lat temu coś pękło, bo wtedy właśnie zaczęłam chorować i się rozsypywać… Ale to już kolejna odsłona mojej historii.

Czy kiedykolwiek to się zmieni, czy moja mama będzie mamą tak jak powinna, tak jak ja tego potrzebuję! Teraz potrzebuję tylko informacji, nic więcej! A ona i tak nie chce mi tego dać, znów to samo!!! Ona nie odpowiada na moje potrzeby. Czuję smutek, bezradność i zawód aczkolwiek nasuwa mi się od razu, że to głupie czuć zawód, bo powinnam się już przyzwyczaić. A jednak wyraźnie czuję zawód i nawet żal, bo ta jej postawa znowu, znowu oznacza nic innego tylko brak miłości z jej strony, tak! Gdyby kochała umiałaby wyjść poza koniec swojego nosa i nareszcie mnie dostrzec i nareszcie być ze mną w moim świecie, w moich potrzebach. Ale ona robi dokładnie to samo co znam od zawsze. Zostawiła mnie, nie chce mnie, jestem sama.
To tak boli, wciąż boli… Czy kiedyś przestanie?

I dlatego nie chciałam do nich chodzić, bo to boli za każdym razem… Mnie bolą też przecież te przeżywane na nowo emocje, odkrycia, sytuacje w związku z terapią, kolejny ból to za dużo, za dużo…

Dlatego czuję w takich sytuacjach ucisk w sercu, po prostu czuję fizycznie jak zaciska mi się serce.