Oswoić swoje strachy

Oswoić swoje strachy

Znów się dałam złapać, zupełnie nie mając tego świadomości a jednak weszłam na nowo w rolę ofiary. Nie do uwierzenia. Myślałam, że już tak jest dobrze ze mną. Ubiegły weekend był dla mnie taki transformujący, przebieg warsztatów jak i udział w spektaklu. Doznałam swoistego oczyszczenia wręcz uzdrowienia. Czułam się jak ta sama co kiedyś – równie nieustraszona, silna i sprawcza. A zwłaszcza co ważne odczuwałam w ciągu dnia radość i spokój. I to przez kilka dni z rzędu i dobrze też spałam.

Ale mijał dzień za dniem, trudy codzienności. Terapia jak i wyjazdy z tatą do lekarza, potem na kontrolę i dwa dni wycięte, można powiedzieć. Napisanie życiorysu (życiorys jest wymagany w każdym kolejnym cyklu w terapii) też było trudnym procesem emocjonalnym jak i poznawczym. Było mi o wiele trudniej nawet tym razem niż gdy robiłam to wcześniej. Teraz widzę, że za dużo obowiązków, sytuacji stresogennych a za mało odpoczynku i luzu miało miejsce. I jednak się to odbiło w postaci trzech napadów lęku w ciągu ostatnich dwóch nocy. 

Dostałam też sygnały od innych i na terapii, jak i wczoraj na warsztatach, że: „jestem jakby inna, mniej ekspresyjna, wyciszona i bez emocji. Co jest dziwne w moim przypadku, że takiej mnie nie znają…”. I dzisiaj, gdy wszystkie fakty dodałam do siebie łącznie z moim snem z tej nocy. Mogę powiedzieć, że nie zdając sobie z tego do końca sprawy to jednak niebagatelne znaczenie miało też ciążące widmo wyprowadzki. Tej niewiadomej jeszcze – gdzie? I jak? Czas mija a ja nie wiem. Wciąż nie wiem…

I problem nie w tym, że jest jak jest. Ale raczej w tym co ja z tym zrobiłam. Mianowicie, ja znów starym zwyczajem weszłam w swój schemat i uciekałam od tego, odcinałam się, niby nie myślałam o tym itp. Znów to samo. Przecież wiem na poziomie świadomym, ja to wiem, że ucieczka nic nie daje. Wręcz przeciwnie to tylko powoduje właśnie narastający strach. Jeśli ja z tym nic nie zrobię – nie przegadam ze sobą albo z kimś, nie przepracuję, nie oswoję. To on sam nie zniknie, no nie, niestety! Ten niezaopiekowany strach przerodzi się w lęk i zaleje mnie w najmniej oczekiwanej chwili, a zwłaszcza w nocy. Bo w nocy jestem sama ze sobą bez żadnych innych bodźców i wtedy nareszcie jestem dostępna niejako.

Czując jednak gdzieś to w sobie znów wchodziłam w tryb przeczekania, czyli nic innego jak rola ofiary w moim wypadku. A tym bardziej mogę tak to wyraźnie zobaczyć, ponieważ pomogły mi też w tym wczorajsze warsztaty. Grając swoją rolę w scence używałam krzyku, agresji nawet z dużą dawką ekspresji i to pomogło mi wyrazić swoją złość. Wow! Tą złość, którą gdzieś tam tłumiłam w sobie wobec mojej sytuacji w jakiej jestem na tu i teraz: „bo nie wiem, gdzie się podzieję za 2 miesiące i parę dni…”. Więc najzdrowiej jak widać było się pozłościć. 

No ale żeby to zrobić, to trzeba wiedzieć, że tego się właśnie chce. A żeby wiedzieć to trzeba sobie pozwolić na skontaktowanie się ze sobą, na przeżywanie siebie a nie uciekanie w nieczucie.

Nieprawdopodobne, ale tylko jedno przychodzi mi do głowy, gdy jako kilkulatka uciekałam do lasu na długie spacery w samotności. Uwielbiałam to i ten czas dawał mi ukojenie i spokój. Wtedy uciekałam od czegoś co na zewnątrz było dla mnie za trudne do zniesienia. Czyli podobnie jak ostatnio. 

Różnicę stanowi fakt, że nie jestem już dzieckiem. Jestem dorosła i umiem oswoić swoje strachy, już to potrafię.

Wewnętrzne demony

Wewnętrzne demony

Ten konflikt wewnętrzny: dążenie i unikanie, niestety wciąż trwa i odzywa się w najmniej oczekiwanych momentach. I tak strasznie przeszkadza mi żyć, mam już dosyć. Dosyć.

Wczoraj na warsztatach teatralnych mieliśmy odegrać scenkę: przedstaw swoją wymarzoną pracę, tą najlepszą, ulubioną… a dalej tą której nie chcesz, nie cierpisz jej. Oczywiście poszłam w to jak w dym. Jak to ja, na pierwszego i pokazałam siebie, całą siebie. Coś w ten deseń:

„Praca dla mnie to najlepiej robić to co się kocha, wtedy to przestaje być pracą a staje się przyjemnością. Uwielbiam być sobie sama sterem, żeglarzem, okrętem i nie zależeć wtedy od nikogo. Kocham sama decydować: co robię i kiedy robię. Lubię wstać rano tzn. wtedy, gdy się wyśpię, wypić kawkę i niespiesznie zjeść śniadanko. A dalej siadam do mojego komputera i piszę, tworzę, stwarzam na nowo. Albo porównuję, badam, dociekam, jeśli zajmuję się jakąś pracą o charakterze naukowym. Pracując w ten sposób w domu tworzę, aby potem móc to oddać światu. Biorę udział w odczytach, konferencjach na całym świecie a moje książki są rozchwytywane. I to wszystko w ramach prowadzonej przeze mnie własnej działalności gospodarczej. Tak chcę żyć według własnych reguł.

Praca, której nigdy więcej nie chcę już wykonywać to praca na etat. Nigdy więcej etatu i bycia uzależnionym od kogoś i jego widzimisię. Nienawidzę być trybikiem w czyichś rękach, nie cierpię nie mieć wpływu na to co robię. Często musiałam coś wykonywać a wiedziałam, że to nie tak powinno być, ale trzeba było… Nigdy więcej robienia czegoś, czego nie chcę tak na prawdę. Nigdy więcej niewoli…”

Wiadomo, że wczoraj może użyłam innych słów, kolejności itp. To były ogromne emocje, czułam, jak wali mi serce. Więc nie jest to słowo w słowo i może dziś widzę to wyraźniej niż wcześniej. Ale nie o to chodzi. Chodzi o to, że to ćwiczenie uruchomiło we mnie ogromną potrzebę pójścia za tym pierwszym. 

Tak, ja chcę rzeczywiście tak pracować, chcę tworzyć, pisać i oddać to światu. Tak jak blog jest tym początkiem właściwie, bo on też jest dla innych. On ma inspirować, dawać, zmieniać, czyli stwarzać na nowo poniekąd.

No ale, zawsze jest jakieś, ale. Wiadomo. Zwłaszcza u mnie. Od czasu tamtego ćwiczenia, które miało miejsce przecież na forum całej grupy i w światłach reflektora, stało się, że jednak nie do końca mi z tym dobrze, coś uwiera. Mam kaca psychicznego, po prostu takie mnie wątpliwości zaczęły ogarniać i trzymają mnie właściwie do dziś, znów nie mogłam zasnąć, znów Hydroxizinum i to 1,5 tabletki, straszne…

Bo się odkryłam, bo pokazałam co chcę robić w życiu i czego pragnę w efekcie tej mojej pracy, poszłam po bandzie, powiedziałam wszystko i tak chciałam, tak. Bo to było dla mnie. To ja samą siebie chcę w ten sposób przekonać, że rzeczywiście mogę tak żyć, pisać, tworzyć i dawać a w zamian móc się z tego utrzymywać, czyli patrz żyć, jednak jakoś żyć. Mimo moich kompleksów, wątpliwości i tego, że to początki tej nowej drogi, że ja nigdy wcześniej nie napisałam żadnej książki przecież a tu takie śmiałe plany!!! 

To było dla mnie, ja tego potrzebowałam i potrzebuję, żeby mieć odwagę na ten krok, żeby za jakiś czas, gdy skończy się moja terapia i tym samym świadczenie rehabilitacyjne nie ulec presji otoczenia, rodziny, samej siebie i nie zatrudnić się na tym etacie. Żeby nie zrobić tego czego nie chcę przecież. Żeby mieć więcej wiary, że mogę inaczej. Wiary w to, że mogę robić to co kocham.

Ale z drugiej strony mam mnóstwo wątpliwości w sobie typu: „co oni musieli pomyśleć o mnie, co ja nagadałam? Książki, odczyty, konferencje, cały świat, co jej się marzy??? Jaka wariatka?! Ona, ona i takie wielkie rzeczy??? Ona i cały świat???? Zwariowała …”

Pisząc to od razu wrzyna mi się w pamięć obraz z mojego dzieciństwa, gdy musiałam powiedzieć wychowawczyni na forum klasy, gdzie chcę iść po podstawówce, do jakiej szkoły. I na moje słowa w odpowiedzi, że chciałabym do szkoły średniej, usłyszałam wtedy: „ty, ty!!! Do szkoły średniej???!!!”. I jeszcze to „ty” było w asyście wycedzonego przez zęby mojego nazwiska. 

Niesamowite, jaki widzę, że to wczorajsze wydarzenie splata się w jedno z tym drugim sprzed lat. Nieprawdopodobne, bo wczoraj przecież nikt mnie nie wyśmiał, nikt nie powiedział, że nie nadaję się do tego co przedstawiłam. A jednak w mojej głowie to właśnie się wydarza i dzieje do teraz i wciąż. Mój wewnętrzny świat odbiera to tak, jakby się to wydarzyło właściwie. Straszne, to jest straszne. 

Z jakimi demonami musiałam się zmierzyć do tej pory, żeby zajść tu, gdzie jestem i z jakimi przyjdzie mi się jeszcze zmierzyć, żeby dojść tam, gdzie chcę?

Nauka cierpliwości

Nauka cierpliwości

Czuję się pogubiona, wystraszona, znowu wystraszona! Pełna wątpliwości i obaw. Co mnie czeka? Jak to będzie? Czy kiedyś będę normalnie funkcjonować? Kiedy to będzie? Czy okres świadczenia rehabilitacyjnego wystarczy na to moje wyleczenie i dojście do normalności??? Itd. Itp.

Wczoraj byłam na komisji lekarskiej w związku z przyznaniem mi świadczenia rehabilitacyjnego, ponieważ zbliża się już 182 dni jak przebywam na zwolnieniu lekarskim. Sytuacja trudna, nieprzyjemna, wręcz traumatyzująca. Lekarz w pośpiechu bez jakichś tam uczuć wyższych, jedyne co od niego biło to pośpiech i zniecierpliwienie, zadawał mi pytania: jaki mam problem, …itp. A ja byłam tak przejęta, sparaliżowana lękiem, że odpowiadałam coś nieskładnie i nie do końca to co chciałabym powiedzieć, z przerażeniem w głowie: „że nawet tego nie potrafię, że jestem do niczego…”. Straszne uczucie… Nawet teraz nie pamiętam tych słów, które tam padły, nie pamiętam po prostu! Widzę, że to było dla mnie mega stresujące. Od tygodnia już źle spałam a w ciągu dwóch ostatnich nocy wcale znów nie mogłam spać, znowu Hydroxizinum musiałam wziąć, znów to samo. Dziś dopiero spałam normalnie i to bez wspomagaczy. No ale jest już po, więc pewnie dlatego. I tyle dobrze.

Dostałam 3 miesiące świadczenia rehabilitacyjnego co nawet nie obejmuje okresu terapii, w trakcie, której przecież jestem. Ale to nikogo nie obchodzi, taki mają schemat działania – pierwszy raz na tą konkretną jednostkę chorobową to 3 miesiące tylko, co najwyżej jest potem możliwość przedłużenia. Ale to znowu wiąże się ze stresem, z niepewnością z załatwianiem i tą samą procedurą. Kosmos! Ja będę przechodzić te same katusze a oni tą samą robotę, ale kogo to obchodzi?! Taki system i już, pogadane…

Czuję żal, frustrację i złość, tak czuję złość. To w sumie dobrze, bo ofiara nie czuje złości, więc jest ze mną lepiej. Ale wczoraj przecież byłam w roli ofiary, znów zlałam się w jedno z tym znajomym stanem, żeby przetrwać tą procedurę i mieć to za sobą. Cokolwiek się stanie, byleby mieć to za sobą. A dziś na spokojnie u siebie, na kanapie mając dostęp do samej siebie mogę poczuć i zobaczyć co się dzieje ze mną i co mam o tym wszystkim myśleć. 

Z jednej strony to dobrze, że mogę się leczyć w procesie psychoterapii korzystając ze świadczenia rehabilitacyjnego a z drugiej postrzegam, to jako porażkę, że ja muszę być aż na świadczeniu rehabilitacyjnym, na garnuszku ZUS-u, bo muszę się leczyć, bo tak jest ze mną źle!

Zupełnie sprzeczne uczucia a dotyczą tego samego, dużo we mnie sprzeczności, rozterek, przeciwstawnych uczuć, chaosu wręcz. Niekiedy nawet nie wiem, co mam myśleć, co mam robić. Próbuję rozkminiać: „no tak, ale jesteś w procesie terapii, to normalne. Poza tym twoje życie się zmienia i to poważnie, twój syn się wyprowadził, mieszkasz teraz blisko rodziców, zawodowo się zmienia, bo nie wrócisz do poprzedniej pracy, znajdziesz inne miejsce…” Tyle zmian, tyle niewiadomych a tak mało poczucia bezpieczeństwa i jakiejkolwiek stałości, jakiejkolwiek. Czuję jakby wszytko było płynne i niewiadome, jak się w tym odnaleźć? W pewnym sensie zależę od obcych mi osób – lekarz orzecznik, który wczoraj decydował, czy mi da to świadczenie, czy nie; Pani Psychiatra, która wypełniała niezbędne do tej procedury dokumenty; Psychoterapeuci, którzy mnie prowadzą a nawet grupa, bo to psychoterapia grupowa. Jestem trybikiem, częścią większej całości z poczuciem, że niewiele mogę sama decydować o sobie. To dla mnie bardzo trudne, nie ma wtedy szans na jakiekolwiek poczucie kontroli czy sprawstwa. 

Niekiedy nadmierne poczucie kontroli może być zagrażające w swych skutkach i nie sprawdza się na dłuższą metę. Ale poczucie sprawstwa daje z kolei poczucie mocy i też wpływa na poczucie bezpieczeństwa a to jest mi bardzo potrzebne. Bardzo.

Jedyne co mogę zrobić to zaakceptować ten stan rzeczy i oswoić te uczucia i żyć, po prostu żyć w tej rzeczywistości taką jaką mam. Nie mam innego wyjścia, to znaczy może i mam, ale to, które jednak poniekąd wybrałam jest najwłaściwsze. Więc jednak mogłam inaczej. Więc mam wybór, jest to pocieszające jednak. Więc jest dobrze, jest ok. Czas pokaże i życie samo przyniesie więcej odpowiedzi. A ja powinnam uzbroić się w cierpliwość, w coś czego zawsze mi brakowało. 

Obiecuję sobie być cierpliwą, czekać dalej i pozwolić sobie otworzyć się na to co przyniesie jutro.