Historia znów dała się odkryć dalej, bo uświadomiłam sobie co oznaczało wydarzenie z ostatniej niedzieli, gdy coś tam przygotowując w kuchni w samo południe, będąc na luzie, w cudownym nastroju nagle ktoś próbował wtargnąć do mojego domu. Uderzając pięścią, waląc się wręcz na drzwi i jeszcze szarpał klamką próbując je otworzyć. To musiał być jakiś silny mężczyzna, bo było to tak mocne i głośne. Oczywiście musiał być pijany, na trzeźwo nikt tak się nie zachowuje. W pierwszej chwili podskoczyłam ze strachu, poczułam silne emocje lęku i walenie mojego serca tak mocne jak ten facet, który walił w moje drzwi. Burza myśli: „co mam zrobić? Nie, nie otworzę tych drzwi, nawet nie sprawdzę kto to, bo po co? Jakie to ma znaczenie? Żadne. Ale spokojnie, przecież jeśli sobie nie pójdzie możesz zadzwonić na Policję, spokojnie, tylko spokojnie…”. Gdy hałas ucichł nagle poczułam ogromną złość na tą sytuację, na alkohol, na pijanych mężczyzn, na tą rzeczywistość, w której żyję, na to środowisko, w którym teraz mieszkam. Myślałam wzburzona: „żeby w niedzielę w ciągu jasnego dnia, taka sytuacja, ktoś próbuje wtargnąć do mojego domu, nie wtargnąć, wyważyć drzwi właściwie, nie! Nie dam się wystraszyć. Nie, nie pozwolę na to, żeby jeszcze się bać, koniec z tym, koniec z lękiem, nie dam się… przecież zawsze mogę zadzwonić na Policję i zrobię to, jeśli trzeba będzie zrobię to! „
Gdy usiadłam i ochłonęłam z tych emocji to przypomniałam sobie, kiedy coś podobnego przeżyłam pierwszy raz i o co wtedy chodziło. Jako małe dziecko właściwie od urodzenia do okresu 4 lat mieszkaliśmy z dziadkami, a jak już wspominałam mój dziadek miał melinę, sprzedawał alkohol. Dziadek też lubił wypić jak też i mój ojciec a babcia była sparaliżowana. Więc gdy po libacji obaj panowie spali, a pijani mężczyźni dobijali się ostro do drzwi chcąc kupić kolejny alkohol, to jedyną osobą wtedy była moja mama, która mogła sprzedać im to co chcieli, żeby sobie w końcu poszli. Ona musiała wstać z łóżka i to zrobić, żeby powrócił na nowo spokój tamtej nocy. Ja tam byłam, ja to przecież słyszałam, to mnie budziło, ja czułam te emocje mojej mamy, ja tym właśnie nasiąkałam, taki był mój mały świat. Świat pełen lęku i zagrożenia, wszystko się zgadza i zaczyna być jasne.
Mój dziadek też miał swoją historię i swoją traumę, jako dojrzały mężczyzna osiągnął już sukces, miał duży zakład ślusarski, zatrudniał ponad 50 czeladników, był bardzo dobrym fachowcem, wręcz artystą w tym co robił i dobrze mu się powodziło. Miał już dwójkę dzieci, gdy zmarła na gruźlicę jego pierwsza żona, następnie nacjonalizacja przemysłu w czasach komunizmu zabrała mu wszystko co miał. Zatrudnił się gdzieś i chciał żyć dalej poślubił moją babcię i przeprowadził się tutaj z tamtego dużego miasta. Po jakimś czasie dostał wylewu i jako w połowie sparaliżowany i niesprawny trafił na rentę inwalidzką, która oczywiście nie była wysoka i nie wystarczała na przeżycie. Żeby dorobić zaczął sprzedawać alkohol, w latach 70-tych to było powszechne, sklepów nocnych wtedy nie było.
Żal mi jest mojego dziadka, żal mi tego złamanego życia i niewykorzystanych możliwości, żal mi jego straconego talentu a zwłaszcza mi żal tego człowieka, którym był a którym mógłby być, gdyby życie potoczyło się inaczej. Płaczę nad nim i nad sobą, bo tak często oceniałam go jako nerwowego, porywczego i złego. Tak myśli dziecko – czarne albo białe. Ale przecież pamiętam doskonale, gdy w kuchennym kredensie na szklanym spodeczku trzymał jakieś drobne grosiki i dawał mi je na lody albo na kino. Dostawałam też od niego zimne ognie w święta, uwielbiałam wpatrywać się w te błyski ogników i cieszyłam się tym prawdziwie. Dziadek też hodował kanarka na balkonie który pięknie śpiewał. Ten człowiek miał też swoją wrażliwą i dobrą część. To takie smutne, tak bardzo mi smutno, nie umiem jeszcze nazwać tego co czuję i ponazywać do końca to co właśnie odkryłam, ale na pewno jest mi strasznie przykro i jedyne co mogę, to przeżyć to na nowo pozwalając sobie na to co czuję i na pojawiające się łzy…