Psychosomatyka

Psychosomatyka

Wczoraj na terapii w czasie pracy własnej zdałam sobie sprawę jak bardzo jest mi wstyd i też jak bardzo mnie boli to, że jestem chora oraz że nie pracuję, tak wstydzę się tego. Nie miałam świadomości, że tak bardzo, bo sobie tłumaczyłam, że to jest dobry czas, bo psychoterapia jest mi potrzebna, że nareszcie mam czas i przestrzeń, żeby się sobie przyjrzeć, że mówię temu „tak” akceptuje to…

Ale jednak okazało się, że gdzieś tam w środku czuję inaczej i kieruje się zupełnie innymi przekonaniami. Mianowicie takimi jak: terapia to porażka, brak pracy to porażka i co najważniejsze chyba w moim przypadku choroba to dla mnie najboleśniejsza porażka, bo to ona pozbawia mnie możliwości pracy i popchnęła mnie w stronę terapii. Nosiłam to w sobie i cierpiałam z tego powodu nie chcąc do końca tego dostrzec i ponazywać a złoszcząc się na inne sprawy bądź kłopoty dnia powszedniego. Dużo we mnie było złości i te emocje wylewały się ze mnie i miałam tego świadomość, widziałam to a jednak nie potrafiłam się opanować. Po takim akcie sama sobie zadawałam pytanie: „co się z tobą dzieje? Kiedyś taka opanowana, spokojna a teraz się złościsz na takie głupstwo, przecież to da się ogarnąć. Dlaczego cię tak ponosi?…” No i stało się, karty zostały odkryte.

Złości mnie i boli i napawa lękiem moja sytuacja życiowa, to co się dzieje, tym bardziej, że ja w ostatnich kilku latach miałam już takie okresy spowodowane dwoma poważnymi chorobami a tu jeszcze Covid i powaliło mnie na nowo. I dlatego tak bardzo mnie dotknęły słowa mojego syna, że we mnie już nie wierzy, bo sama gdzieś się z tymi lękami mierzę albo przed nimi w taki właśnie sposób próbuję uciekać. A nie da się uciec tak na prawdę od niczego co boli i uwiera, prędzej czy później to się na nas odbije czy to w postaci agresji, autoagresji, choroby w ciele albo choroby na duszy np. depresji. 

Gdzieś tam przychodzą mi myśli, że wszystko jest po coś, że widocznie tak ma być, że moje życie już nieraz miało trudne i bolesne okresy a po czasie okazało się, że to mnie rozwinęło, wzmocniło, było potrzebne. Mało tego, to zmieniło kierunek mojego życia w tą lepszą i można by teraz powiedzieć dobrą stronę. Ja jestem z tego zadowolona, ja nie byłabym tym kim jestem teraz gdyby nie tamto i jestem wdzięczna za te wydarzenia. Ale tak zazwyczaj się widzi sprawę już po czasie, z tak zwanej perspektywy, bo gdy jesteśmy w środku jakiegoś wydarzenia, w trakcie tej bitwy to jest nam ciężko i dopada nas lawina wątpliwości, bólu, chaosu i cierpienia. Tak to już jest, niby na głowę wszystko to wiem i tak ładnie umiem sobie wytłumaczyć a w codzienności, zwłaszcza tej niełatwej ulegam emocjom, szarpię się, niby chcę się zmieniać i podążać za tym co niesie życie a z drugiej strony stawiam opór, sabotuję samą siebie, strzelam sobie w kolano.

Wczoraj tak bardzo uległam destrukcyjnym emocjom jak lęk i złość, bo się śpieszyłam, bo znów wydawało mi się, że nie mam czasu, ale ja za dużo chciałabym zrobić, ogarnąć w jednym dniu, sama sobie kręcę ten bicz, za bardzo bym chciała – to moją zmorą jest prawdziwą! I w efekcie rozbolało mnie straszliwie gardło, miałam trudności z przełykaniem i czułam się jakby mnie brało przeziębienie. Dziś jest sobota, dolegliwości trochę zelżały, ale nadal się utrzymują, więc mam czas i na spokojnie staram się zrozumieć tą sytuację. Trafiam na artykuł z zakresu psychosomatyki i mam odpowiedź – ból gardła może pokazywać, że oceniasz coś negatywnie, przeciwko czemuś oponujesz, krótko mówiąc to zazwyczaj może oznaczać złość na coś, na kogoś… I jestem w domu, dokładnie to miało miejsce tego dnia i zostało zwerbalizowane i oddane światu.

Dlaczego nadal tkwię w schematach, że muszę być szczęśliwa, że muszę odnosić sukcesy, że muszę być atrakcyjna, patrz szczupła, że powinnam też mieć pieniądze, no bo jak to, no tak. Mam przekonanie, że inni mnie oceniają według tych stereotypów a ja się na to zgadzam. A gdzie ja jestem w tym wszystkim? Gdzie jest pytanie do samej siebie – czego ja chcę? Czy tak właściwie zależy mi na opinii innych? Jaka jest moja prawda? Czy ja mam zgodę na siebie? Na swoją prawdę o sobie? Swoje decyzje? Czy ja mam zgodę na siebie?

Kogo wybrać?

Kogo wybrać?

Noc była ciężka, w wyniku czego wzięłam 1 tabletkę Hydroxizinum, znów czuję się pokonana… Dlaczego tak się stało? Widzę, że moje gorsze funkcjonowanie rozpoczęło się po kłótni z moim synem, zresztą do dziś nie rozmawiamy ze sobą. To też nie jest łatwe, bo przecież nie jestem na niego obrażona a nawet zła, ja go rozumiem, poniosły go emocje, bo tak bardzo martwi się o mnie, bo kocha… Ja nie chcę przerwać tego milczenia, bo się boję, że znów będzie mnie chciał mobilizować metodą kija, nie chcę tego. Boję się, że jeszcze bardziej mogę się posypać i tak cały czas czuję, że jestem na granicy. Wczoraj nawet w ciągu dnia czułam to znane mi irracjonalne napięcie, taki nerw na powierzchni pochodzący od środka oczywiście objawiający się tym, że już, prawie już czuję, że wybuchnę, że nie wytrzymam, że zacznę krzyczeć, drapać, wściekać się… O co chodzi? Przecież tak nigdy się nie zachowywałam i nigdy nie stosowałam autoagresji wobec siebie, w każdym razie tej jawnej. Z tej wyliczanki mogę się przyznać jedynie do krzyków, oj tak w moim domu dużo było krzyków i ja też kiedyś, dawno temu dawałam upust sobie w tej formie wyrazu. 

Dlaczego te słowa braku wiary we mnie wyrażone w złości, z agresją tak mnie nękają, że nie dają mi nawet spać, czy dlatego nie śpię? Może ja sama już w siebie nie wierzę, może te moje poczynania są jak ostatnie ruchy tonącego na wodzie? Może ja już dawno utonęłam, tyle razy nie miałam już siły i energii na nic czując się pokonana. Może ja mam depresję? A nie chcę się do tego przyznać tak jak moja mama? Podczas jej ostatniego pobytu w szpitalu, takim „normalnym” szpitalu, gdzie trafiła z innych przyczyn, jednak zdiagnozowano u niej maskowaną depresję. Ale ona nie chce z tym nic zrobić…

Dlaczego moja samoocena jest tak krucha a właściwie trzeba by rzec, że zaniżona. Kiedyś była wysoka bo co? Bo pracowałam, bo odnosiłam sukcesy, bo miałam pieniądze, mnóstwo przyjaciół, znajomych… A teraz nie chcę się spotykać, bo mam dosyć tłumaczeń co robię i dlaczego nie pracuję, dosyć. To mnie niszczy, jeszcze bardziej traumatyzuje, czuję się wtedy jeszcze gorzej a kłamać nie chcę i nie umiem. Więc mam tylko jedną, jedyną osobę – moją przyjaciółkę ale ona sama jest psychologiem, więc potrafi znieść mój ból i go skontenerować. Spotkania z nią zawsze mi pomagają i dają znaczną ulgę.
Samoocena ma związek z tym jak w dzieciństwie odbierają cię i co mówią a co najważniejsze czynią wobec ciebie rodzice bądź opiekunowie jakby ich nie nazwać. To czy czujesz ich uwagę, miłość, obecność żywą i aktywną, to czy są zaangażowani w budowanie twojego dobrostanu albo czy w ogóle są nim a tym samym tobą zainteresowani. Ja byłam traktowana przedmiotowo. Nie czułam się kochana za to, że byłam. Czułam jakąkolwiek uwagę tylko wtedy, gdy coś zrobiłam. Dlatego do dziś z tym się borykam często czując się odpowiedzialna za samopoczucie innych oraz zawsze w gotowości by pomóc. Bardziej myślę o innych i ich zazwyczaj mam na uwadze niż o siebie.

Dowodem ostatnich słów są moje ogromne wątpliwości i lęki związane z tym : „czy ja mam prawo pisać tego bloga? A co będzie, gdy się wyda kim jestem? A co wtedy, gdy moja mama co najgorsze albo tata się dowiedzą. Mamie będzie pewnie wstyd, będzie cierpieć, sprawię jej ból, nie chcę tego, przecież nie chcę żeby ona cierpiała…”

Ja tylko chcę sobie pomóc. Pisząc tego bloga sobie pomagam, bo mogę to wszystko co mnie zalewa, wypełnia, te wszystkie emocje, myśli związane z terapią własną, mogę to wyrzucić nie tylko na papier, to już robiłam wcześniej, ale mogę podzielić się tym z innymi. To jest uzdrawiające, leczące gdy podzielisz się czymś trudnym dla ciebie z kimś innym, z drugim człowiekiem. Bo bardzo potrzebujemy siebie wzajemnie, jesteśmy jak naczynia połączone. W samotności nie przeżyjemy, a  w każdym razie nie długo i nie w dobrym zdrowiu. Biję się z takimi myślami, i jest to dla mnie rzeczywiście trudne i prowadzę wewnętrzną wojnę – kogo wybrać? Ich samopoczucie? Czy moje zdrowie? Nie wiem tak do końca czy dobrze robię ujawniając światu moje wnętrze, ponieważ tam są też moi bliscy, ich słowa, to co zrobili bądź nie zrobili, sytuacje itp. Oni stworzyli mnie poniekąd więc jak mam dzielić się sobą nie dzieląc się nimi. Nie da się, dla mnie to jest niemożliwe.

Widzę, że tym razem odpowiedziałam sobie na moje wątpliwości. Myślę, że chociaż częściowo. Bo najważniejszą kwestią dla mnie jest wciąż i nadal żeby nikt nie cierpiał, to co robię nie jest odwetem w kierunku moich bliskich, ale formą pomocy dla siebie samej. A może kiedyś okaże się, że tym samym pomogłam im. Nie wiem tego, ale chciałabym bardzo żeby tak było.

Ja już czuję się lepiej, czuję spokój, zawsze po akcie pisania czuję się o wiele lepiej niż przed. Więc chyba to ma sens, w każdym razie dla mnie na pewno ma.