Dziś wyciągnęłam kartę emocji: niezadowolenie, jak bardzo było mi to potrzebne, widzę. Zrozumiałam, że poprzez niezadowolenie wchodzę dalej w rolę ofiary, wiem, jak to brzmi, wiem, że może to się wydawać nad wyraz… Ale w moim przypadku tak właśnie jest. Wczoraj zeznawałam na Policji w związku z zagrażającą nam mieszkańcom sytuacją w moim miejscu zamieszkania. I niby na poziomie głowy, wiedziałam, że tak, chcę to zrobić, bo wszyscy inni się boją, bo mieszkają wyżej, niżej, dalej a ja na wprost tych drzwi, które notorycznie się otwierają na kolejnych chcących wypić… Ja jak zawsze widzę więcej i bardziej. Dlatego też powiedziałam tydzień temu dzielnicowemu, że jeśli coś się nie zrobi z tymi ludźmi, jeśli im się nie pomoże to widzę ten stan rzeczy jako tykającą bombę.
I co się okazało? Wczoraj usłyszałam, że po oględzinach tego mieszkania, rozeznaniu sytuacji, rozmowie z tymi osobami jak i innymi mieszkańcami dzielnicowy to potwierdził i już wszczął konkretne działania. Miałam rację.
No i tak na głowę wszystko biorąc jest ok, wiem, chcę i działam, ale jednak działam, bo muszę, bo jeśli nie ja, to kto? No nikt, jak się okazuje. I te myśli, emocje plus jeszcze obiektywne trudy wczorajszego dnia powodują, że jestem niezadowolona. No bo wolałabym przecież mieszkać gdzie indziej i nie musieć chodzić na Policję, no przecież, że tak! Ale jak czytam w książce, to samo niezadowolenie „…odcina nas od radości, zgody na rzeczywistość i od akceptacji…”, więc sprawa jest poważniejsza niżby się wydawało.
I myślę, że ma to wszystko związek z moim dzieciństwem. No bo jak często jako dziecko bałam się, żyłam w lęku i w stanie niezaspokojenia swoich potrzeb zwłaszcza tej najważniejszej, bo potrzeby poczucia bezpieczeństwa. Dla dziecka jest to tak ważne jak powietrze, którym oddycha a mnie tego nawet brakowało. I oczywiście, że wtedy, żeby przetrwać, przeżyć wchodziłam w tryb przeczekania, bo co innego mogłam zrobić, nic. Więc zamrażałam swoje uczucia odcinając się od nich i biernie wchodziłam tym samym w rolę ofiary. Jako dziecko tak funkcjonowałam.
Ale teraz jestem już dorosła i zawsze mam wybór i potrafię już o siebie zadbać i obronić się przed pijanymi. I to jest z poziomu głowy. A z poziomu serca, czyli emocji jestem i zachowuję się nadal jak przestraszone, bezradne dziecko zostawione samemu sobie, samotne i pełne lęku. I dlatego i aż tak, czuję niezadowolenie, jeśli znów muszę mierzyć się z takimi tematami, bo to otwiera we mnie stare rany i tą największą – brak poczucia bezpieczeństwa.
Teraz gdy mam to namierzone i gdy następnym razem będę próbować wchodzić w te stare buty to przypomnę sobie te wydarzenia i zapytam samą siebie: „czy to jest reakcja na tu i teraz czy raczej na to co miało miejsce już dawno temu, kiedyś, czyli w moim dzieciństwie?” I ta odpowiedź pozwoli mi w prawdzie spojrzeć na to co we mnie się dzieje i też pozwoli mi na adekwatną reakcję, czyli właściwe dla mnie zachowanie. Nie chcę już odcinać się od radości i wolę mieć akceptację na zaistniałą rzeczywistość z poziomu serca a nie tylko z głowy, to jest częścią prawdy o mnie którą chcę praktykować.