Było warto

Było warto

Wczoraj miałam trudną sesję, czytałam swój życiorys na terapii. To taki rodzaj wiwisekcji. Czytam w grupie swoją historię, pojawiają się też emocje i następnie dostaję informacje z ich strony co im to robi, co myślą, co czują… Bardzo trudne, ale niejednokrotnie jednak odkrywcze a przede wszystkim uwalniające, oczyszczające i uzdrawiające co najważniejsze. 

Od psychoterapeuty usłyszałam słowa, że ja nie uzależniam się od tego co w środku, ale od tego co na zewnątrz. I jak zwykle trafione w punkt. Taka prawda. Rzeczywiście bardzo przywiązuję się do miejsc a zwłaszcza do ludzi. Lubię też mieć swoje rytuały i przyzwyczajenia. Czuję się wtedy bezpieczniej. A ostatnia moja reakcja na widok męża dała mi dużo do myślenia, zresztą te słowa padły właśnie tytułem komentarza między innymi do tej sytuacji. Więc tym bardziej przyjrzę się temu.

W innym miejscu usłyszałam, że mnie wystarczy dać kawałek a ja już jestem zadowolona. Niestety, tak. Byłam źle traktowana w dzieciństwie, dużo dawałam z siebie, więc gdy od mojego męża dostałam namiastkę uczucia, zainteresowania ja z tego zrobiłam miłość i weszłam w to. Tak bardzo chciałam kochać i być kochana…

Widzę, że w pierwszym cyklu terapii byłam bardziej skupiona na dzieciństwie i rodzinie mojego pochodzenia. A teraz odczuwam potrzebę pochylić się nad moim małżeństwem, rozwodem, który też był traumatyczny, nad kwestią mojego współuzależnienia. Czy wciąż i nadal je noszę w sobie? Mimo terapii sprzed lat w tym właśnie kierunku. Nie wiem, ale chcę się tego dowiedzieć.

Najbardziej wzruszyłam się czytając słowa dotyczące mojego syna: „wychowałam syna na wspaniałego człowieka, teraz mieszka za granicą, spełnia swoje marzenia podróżując po świecie i myślę, że jest szczęśliwy”. A to było moim największym marzeniem: „żeby był szczęśliwy mimo wszystko, mimo rozwodu i takich przeżyć i takiego ojca…”

I to nie są puste słowa, ponieważ wczoraj też, mój syn zadzwonił do mnie i zapytałam go wprost: „czy jesteś szczęśliwy?” A on odparł, że: „tak. Oczywiście, że tak.” I to jest prawdziwy miód na me serce… 

Było warto toczyć ten bój. Walczyć o siebie i tym samym o niego…

Miłość czy uzależnienie?

Miłość czy uzależnienie?

Wczoraj znów miałam święto, była u mnie moja przyjaciółka i miałyśmy dużo czasu, żeby pogadać. Opowiadając jej o moich ostatnich przeżyciach i refleksjach związanych z przeżywaniem mężczyzn usłyszałam od niej takie słowa: „że weszłam w swój schemat”. Nawiązała w ten sposób do sytuacji dziwnej mojej reakcji na nowo poznanego kolegę.

Tak, zdecydowanie to był schemat. Ale jeśli tak, to czy mój były mąż też nie był takim właśnie schematem. Mój ojciec lubił wypić i mój mąż też pił, ale jeszcze więcej. Mając taki obraz ojca wybrałam sobie męża na jego wzór. Taka kalka wręcz miała miejsce, aczkolwiek zaburzona rzeczywistość mojego małżeństwa przerosła mnie o wiele bardziej. Dlatego się rozwiodłam wtedy wiele lat temu. Już od jakiegoś czasu zastanawiam się czy ja kochałam mojego męża? I czy to nie był
z mojej strony rodzaj uzależnienia od tych silnych emocji, które wyniosłam z dzieciństwa? A które on jako osoba pijąca alkohol je tak samo u mnie wyzwalał, jak kiedyś mój ojciec i ta trudna sytuacja w domu. 

Nie wiem, zastanawiam się nad tym, kiedyś myślałam, że to była wielka miłość i byłam przekonana, że to tylko alkohol stanął nam na drodze do naszego szczęścia. Teraz nie jestem już tego taka pewna, już nie.