Przerażone dziecko

Przerażone dziecko

Wczoraj na terapii pracowaliśmy z takimi pojęciami jak rodzic, dziecko, dorosły. I w czasie różnorakich ćwiczeń dotarło do mnie, że ok, tak na głowę to ja nie przesadzam z rodzicem we mnie, deklaratywnie to ja mam to nawet ogarnięte. Ale w emocjach to jest już zupełnie inna kwestia, niestety i wyraźnie nie rozpoznaję w tym dorosłego a w zamian zalęknione dziecko. Dziecko, które się boi, tak mam tam gdzieś w środku, mimo że na zewnątrz jestem taka dzielna i nie pokazuje tego. Ja nawet gram sama przed sobą, że jest dobrze, bo do przodu. 

A to kosztuje mnie tyle energii, jestem tym już tak bardzo zmęczona, tak bardzo. 

Dlaczego nie jestem taka jak dawniej, nieustraszona i nie do pobicia. Taka byłam. Tak wiem przede mną duże wyzwania i same zmiany: nowe miejsce zamieszkania w dużym mieście (uff znów wracam do dużego miasta, jak dobrze), plany wznowienia mojej działalności gospodarczej. Pocieszam się, że to każdego mogłoby napawać jakimiś obawami a może i strachem. Ale tak do końca to żadne pocieszenie, bo męczy mnie już ta moja walka z demonami. Odczuwam od kilku dni znów kołatanie serca i inne znane mi już objawy stresu. 

Szukając rozwiązania sięgnęłam do kart emocji i znalazłam tam odpowiedź, już wiem, dlaczego tak reaguje a nie inaczej. Już wiem, dlaczego reaguję z pozycji dziecka, dziecka, które jest przerażone w obliczu nadchodzących zmian.

No cóż, to, że już mam tego świadomość to już pierwszy krok do zmiany, zobaczymy co przyniesie jutro.

Z głowy? Czy z serca?

Z głowy? Czy z serca?

Dziś wyciągnęłam kartę emocji: niezadowolenie, jak bardzo było mi to potrzebne, widzę. Zrozumiałam, że poprzez niezadowolenie wchodzę dalej w rolę ofiary, wiem, jak to brzmi, wiem, że może to się wydawać nad wyraz… Ale w moim przypadku tak właśnie jest. Wczoraj zeznawałam na Policji w związku z zagrażającą nam mieszkańcom sytuacją w moim miejscu zamieszkania. I niby na poziomie głowy, wiedziałam, że tak, chcę to zrobić, bo wszyscy inni się boją, bo mieszkają wyżej, niżej, dalej a ja na wprost tych drzwi, które notorycznie się otwierają na kolejnych chcących wypić… Ja jak zawsze widzę więcej i bardziej. Dlatego też powiedziałam tydzień temu dzielnicowemu, że jeśli coś się nie zrobi z tymi ludźmi, jeśli im się nie pomoże to widzę ten stan rzeczy jako tykającą bombę.
I co się okazało? Wczoraj usłyszałam, że po oględzinach tego mieszkania, rozeznaniu sytuacji, rozmowie z tymi osobami jak i innymi mieszkańcami dzielnicowy to potwierdził i już wszczął konkretne działania. Miałam rację. 

No i tak na głowę wszystko biorąc jest ok, wiem, chcę i działam, ale jednak działam, bo muszę, bo jeśli nie ja, to kto? No nikt, jak się okazuje. I te myśli, emocje plus jeszcze obiektywne trudy wczorajszego dnia powodują, że jestem niezadowolona. No bo wolałabym przecież mieszkać gdzie indziej i nie musieć chodzić na Policję, no przecież, że tak! Ale jak czytam w książce, to samo niezadowolenie „…odcina nas od radości, zgody na rzeczywistość i od akceptacji…”, więc sprawa jest poważniejsza niżby się wydawało.

 I myślę, że ma to wszystko związek z moim dzieciństwem. No bo jak często jako dziecko bałam się, żyłam w lęku i w stanie niezaspokojenia swoich potrzeb zwłaszcza tej najważniejszej, bo potrzeby poczucia bezpieczeństwa. Dla dziecka jest to tak ważne jak powietrze, którym oddycha a mnie tego nawet brakowało. I oczywiście, że wtedy, żeby przetrwać, przeżyć wchodziłam w tryb przeczekania, bo co innego mogłam zrobić, nic. Więc zamrażałam swoje uczucia odcinając się od nich i biernie wchodziłam tym samym w rolę ofiary. Jako dziecko tak funkcjonowałam. 

Ale teraz jestem już dorosła i zawsze mam wybór i potrafię już o siebie zadbać i obronić się przed pijanymi. I to jest z poziomu głowy. A z poziomu serca, czyli emocji jestem i zachowuję się nadal jak przestraszone, bezradne dziecko zostawione samemu sobie, samotne i pełne lęku. I dlatego i aż tak, czuję niezadowolenie, jeśli znów muszę mierzyć się z takimi tematami, bo to otwiera we mnie stare rany i tą największą – brak poczucia bezpieczeństwa. 

Teraz gdy mam to namierzone i gdy następnym razem będę próbować wchodzić w te stare buty to przypomnę sobie te wydarzenia i zapytam samą siebie: „czy to jest reakcja na tu i teraz czy raczej na to co miało miejsce już dawno temu, kiedyś, czyli w moim dzieciństwie?” I ta odpowiedź pozwoli mi w prawdzie spojrzeć na to co we mnie się dzieje i też pozwoli mi na adekwatną reakcję, czyli właściwe dla mnie zachowanie.  Nie chcę już odcinać się od radości i wolę mieć akceptację na zaistniałą rzeczywistość z poziomu serca a nie tylko z głowy, to jest częścią prawdy o mnie którą chcę praktykować.

Emocje mówią prawdę

Emocje mówią prawdę

Kupiłam sobie wczoraj karty emocji autorstwa K. Miller oraz J. Olekszyk. I tak wszystko stało się jasne. Wczoraj wylosowałam kartę: wstręt. A dziś: gniew. Obie emocje silnie przeżywałam w ostatnich dniach i nadal jakieś ślady tego wciąż w sobie noszę. 

Nie wytrzymałam już tego, że pod moimi drzwiami, dosłownie! Siedział sąsiad na korytarzu obok moich drzwi do mieszkania i pił wódkę z innymi, palił papierosy, głośno rozmawiał… – miał imprezę. Po prostu, impreza ta miała miejsce pod moimi drzwiami! Nie wytrzymałam, wyskoczyłam z mieszkania i zrobiłam awanturę, ja zrobiłam awanturę! Wykrzyczałam mu prosto w twarz z ogromną agresją i mocą coś w stylu: „mam już tego dosyć, tego pijaństwa i palenia papierosów na korytarzu, na okrągło. Wiecznie was tu widzę. Puste butelki walające się po korytarzu, puszki po piwie, porozlewane, poklejona podłoga i brud na okrągło. Dosyć tego, koniec! A jeśli to się nie zmieni to zawiadomię Policję”. Darłam się na całą klatkę przy tym, na prawdę. On coś tam próbował oponować, że ale „ja tu dłużej mieszkam…” wyraźnie zaskoczony, bo przecież zawsze odpowiadałam na jego „dzień dobry”, i wydawałam się być miła, no nie! Nawet wtedy np. gdy notorycznie siedząc na schodach w tych samych wiadomych celach przeszkadzał mi żebym mogła normalnie przejść. Wyjść albo wejść jak człowiek do swojego mieszkania. Co najbardziej wkurzające, to wielokrotnie miało to miejsce, gdy przechodziłam ze swoimi gośćmi. Wtedy to było podwójnie dla mnie trudne, bo było mi wstyd, że mieszkam w tak obrzydliwym miejscu i jestem skazana na takie towarzystwo tuż za drzwiami, w sąsiedztwie. 

Jak ja długo to znosiłam, za długo. A moje uczucia starałam się nie dostrzegać, stłamsić, zgasić, a jeśli już coś tam gdzieś… to nie myśleć, odciąć się, wytrzymać itp. Tak sobie radziłam niestety ze szkodą dla siebie, bo tak sobie właśnie radziłam w życiu ze wszystkim co mnie przerastało co było dla mnie za trudne. Tak też wyglądało moje dzieciństwo, było dla mnie za trudne… I tak wrosłam żywcem w rolę ofiary. A ta wspomniana sytuacja nie do zdzierżenia już trwa od około 6 miesięcy, jak teraz to dostrzegam. Kosmos! I tak długo to wytrzymałam, tak, za długo.

I czytam między innymi na temat emocji wstrętu: „że wiąże się z silną potrzebą odseparowania się od obiektu wstrętu, odrzucenia go”. Jak ja bym chciała się stąd wyprowadzić, jak bardzo! Ale nie stać mnie na to, nie mam pieniędzy, żeby zrealizować to moje pragnienie. Nie mogę, nie teraz w każdym razie. Tak bardzo tego chcę i to jest moim celem i ze wszystkich sił będę się starać, aby go zrealizować i żyję nadzieją na tą właśnie chwilę. I tego się trzymam. Taki mam plan. 

Gniew z kolei, jak czytam dalej „pokazuje bardzo ważne granice naszej zgody lub niezgody na coś”. Jeśli tłumimy swój gniew, co ja robiłam, jak widać blisko pół roku, wtedy ranimy siebie. I ja temu się tak długo poddawałam, pozwalałam na to, aby obcy mi ludzie, przekraczali notorycznie moje granice po kilka razy dziennie i ranili mnie tym samym, na to się zgadzałam, straszne.

Dużo pracy przede mną w temacie rozpoznawania własnych emocji, pozwalania sobie na nie, nazywania ich i szukania bezpiecznego i właściwego dla mnie przede wszystkim środka ich wyrazu, jego sposobu, jakby to nie nazwać. Obiecuję sobie nad tym się pochylić, bo moje emocje to ja sama i one mają rację, one są prawdziwe i zawsze chcą mnie chronić przed innymi i jak widać przed sobą samą również. Bo przecież działałam wbrew sobie.

I tutaj aż mi się prosi przytoczyć znane wszystkim powiedzenie: „szewc bez butów chodzi”. Ta, tak, tak, to właśnie ja jestem. Zupełnie inną sprawą jest wykonywać pracę będąc osadzonym w swojej roli zawodowej a zupełnie co innego widzieć – mieć dostęp do swoich emocji bądź innych potrzeb itd. Tyle lat pracowałam z ludźmi i to z dobrymi efektami przecież. Co dawało mi ogromną satysfakcję rzecz jasna. I sama też wtedy uważałam się za zrobioną, wtedy już byłam przecież po wielu latach pracy nad sobą. Dopiero poważne zmiany w moim życiu i choroby a na końcu Covid spowodowały, że rozsypałam się psychicznie. Zregresowałam się do roli – pozycji dziecka. I to paradoksalnie może mnie uratowało, bo poszłam na terapię grupową i buduję siebie na nowo, można powiedzieć, że tak od podstaw. Tak czuję, czuję że ta terapia ma zupełnie inną jakość bo zaczynam jakby od zera – w tak złym stanie jeszcze nigdy w życiu nie byłam. Bo jestem tylko na niej skoncentrowana, bo mam na to czas i przestrzeń, bo ona trwa dłużej niż jakakolwiek inna wcześniej. I jeszcze jedna sprawa, jeśli chcę być do końca uczciwa. Od tego wydarzenia znów mam problemy ze spaniem niestety i w ciągu ostatnich trzech nocy musiałam wspomagać się Hydroxizinum. Poza tym ciągle znów myślę. Uporczywe myśli mnie nękają głównie wokół moich trudności, sytuacji związanych z obecnymi problemami, lęków itp. Ruminacje wróciły.