Jestem wdzięczna

Jestem wdzięczna

Czuję taką wdzięczność do życia, że dane mi było trafić na warsztaty teatralne. I mam dla siebie podziw, że mimo wszystko znalazłam w sobie na tyle odwagi i poszłam w to. Już blisko dwa miesiące zmierzam się sama ze sobą, ze swoimi lękami, kompleksami i fałszywymi przekonaniami na swój temat. I wciąż idę do przodu, rozwijam się, poznaję samą siebie. I na nowo też odkrywam innych wokół. 

Każdy człowiek jest wielką tajemnicą, jest jak książka, którą można czytać. Ale tutaj to robić można bez końca. Bo nasza historia zawsze jest w procesie i nigdy nie jesteśmy skończeni, zawsze można coś zmienić, coś dodać. Chyba, że osiągniemy koniec swojej wędrówki na tym świecie. Chyba, że…

Wczoraj przeżyłam kolejny taki piękny czas w naszym warsztatowym twórczym gronie. Uwielbiam tą pracę, zadania do wykonania, improwizacje, ćwiczenia pracy z ciałem… Uwielbiam to, że wtedy jestem w zupełnie innej czasoprzestrzeni, mam poczucie jakby świat wokół nie istniał. A w zamian czego jestem tylko ja i cała grupa we wspólnym procesie stwarzania na nowo. I to nie tylko naszego przyszłego przedstawienia, ale myślę, że głównie siebie. Stwarzamy siebie na nowo wchodząc w to co jest nam dane na tu i teraz. 

I tylko wtedy od nas zależy, ile z tego wyciągniemy dla siebie a tym samym dla świata. Bo ja tworzę ten świat. A cały świat jest zawarty równie we mnie jak i w Tobie. 

Cały ten świat to my, na tu i teraz.

Kolejny level

Kolejny level

Miałam dziś sen, jeden z tych, które się dobrze pamięta, właściwie to odebrałam go jako koszmar i obudziłam się przerażona. Bo na końcu już tego snu chcąc zamknąć drzwi domu walczyłam z czarnym psem, którego nie chciałam wpuścić. Pies zniknął a pojawił się mężczyzna, którego też się bałam i nie chciałam go wpuścić, ale on wszedł i tak. Po czym zobaczyłam jego portret stojący na stoliku. On, ten mężczyzna wydawał się być nie zagrażający, nawet się położył na podłodze, ale po chwili to jednak ja leżałam na podłodze obok sofy w całkowitej niemocy, jakby w splątaniu wręcz. Próbowałam się ruszać, wstać jakoś, coś powiedzieć, ale nic nie mogłam po prostu nic i byłam przerażona tym stanem. Mężczyzny już nie widziałam, ale czułam, że on jest gdzieś niedaleko, gdzieś obok w tym samym miejscu tzn. domu. W tym uczuciu przerażenia i wręcz stanu ogólnego paraliżu obudziłam się.

Długo mi zajęła interpretacja tego snu, sięgnęłam do kilku źródeł i myślę, że mogę spróbować go odczytać w następujący sposób:

Jestem już gotowa na pozostawienie swojej przeszłości w tyle (symbol pustego domu, do którego wchodzę razem ze swoją siostrą, właściwie to ona mnie prowadzi) i podążanie dalej na drodze oświecenia, przewodnictwa i zrozumienia oraz umiejętności rozwiązywania wszelkich trudności (we wnętrzu domu było dużo światła z wielu źródeł różnorodnego oświetlenia, tak na bogato i świątecznie). To ma mieć miejsce mimo psychicznego piętna, które pozostaje trwale w pamięci (stało tam zdjęcie), ponieważ moja podświadomość jest gotowa do odkrycia (pozamykane drzwi były na dole domu). To z kolei zaprowadzi mnie na drogę do osiągnięcia sukcesu i przejście poprzez duchowo – emocjonalną podróż na wyższy poziom świadomości w życiu dającej większe bezpieczeństwo i ochronę (szłyśmy schodami na górę tzn. piętro domu). Dalej ma mieć miejsce moje działanie bez przeszkód i swobodne życie bez presji pełne rozwoju i samodoskonalenia się tzw. odcinanie kuponów (siostra, czyli ja – symbol lustrzanego odbicia, wyszła tuż za dom na skoszone pole z balami słomy i w domyśle zwiezionym zbożem do spichlerzy). Następnie ma mieć miejsce dalsze podążanie z motywacją oraz równowagą emocjonalną i uczuciową w kierunku osiągnięcia zamierzonych celów i planów życiowych (siadła na rower mający szerokie opony w kształcie walca i pojechała w dal po horyzont, ona, czyli ja). I ja chcę już tam zostać w tym kolejnym etapie życia (zamykam drzwi domu), chcąc tym samym pozbyć się złych nawyków, negatywnego myślenia i lęków, tych starych schematów które próbują mnie jeszcze trzymać (czarny, agresywny pies chce wtargnąć siłą do domu, gdy ja zamykam te drzwi). Dzięki wejrzeniu w swoją duszę (portret mężczyzny stojący na stoliku) i odkrycie przez to swojego męskiego pierwiastka, czyli asertywności wraz agresywnością udaje mi się zostawić to co mnie zniewala i niszczy, wręcz paraliżuje a w zamian czego żyję w wolności i pełni, nareszcie tak jak chcę (ta stara ja leżała na podłodze splątana i w niemocy dzięki mężczyźnie, to on sprawił bezdotykowo, to się po prostu stało. A ta nowa ja już swobodna na polu podążała w swoim kierunku po horyzont, ku lepszemu).

Takie to piękne, że wydaje się być jednak nierzeczywiste, ale nie obchodzi mnie to. Chcę w to wierzyć, tego potrzebuję właśnie, potrzebuję wiary, że będzie lepiej a to wszystko co było i to co robię ma sens. Wybieram wiarę i nadzieję oraz postanawiam z odwagą podążać dalej.

Myślę też, że nie ma przypadku w fakcie, że właśnie wczoraj miał miejsce proces zidentyfikowania się z moją historią, próba zrozumienia, akceptacji i wybaczenia też mojemu dziadkowi. Mało tego, ja poszłam dalej i dokonałam aktu wybaczenia wszystkim moim przodkom oraz tego, że ja też ich poprosiłam o wybaczenie. Doświadczyłam wtedy głębokiego oczyszczenia i byłam bardzo poruszona, bo czułam, wiedziałam, że to ważny moment w moim życiu. Czuję, że dzięki temu weszłam na kolejny poziom mojego człowieczeństwa, mojego rozwoju jakby to nie nazwać i ten dzisiejszy sen jest właśnie tego owocem.

Jestem i to wystarczy

Jestem i to wystarczy

Znów się wyspałam, jak dobrze. Mimo, że nie od razu wczoraj zasnęłam, bo czułam się bardzo zmęczona po trudnej sesji na terapii ale poszłam na basen i to mi bardzo dobrze zrobiło. Woda, jeśli się jej poddać potrafi rzeczywiście odnawiać, oczyszczać i relaksować. I tak też się poczułam, tym razem nie mieliłam w głowie wszystkich sytuacji, słów, które padły i wydarzeń z terapii. Próbowały oczywiście mnie te myśli zalewać, ale ja nie wkręcałam się w nie i bez tego zaangażowania puszczałam je dalej, tak po prostu. Mówiąc do siebie: „puszczaj to, zostaw, jutro się tym zajmiesz, jeśli to będzie tego warte…” Niesamowite, ale pierwszy raz to mi się zdarzyło a musze przyznać, że ta sesja nie była łatwa i niosła za sobą pewien bagaż emocjonalny i konkretny materiał do przemyśleń dla mnie. Jaki wniosek? Uświadamiam sobie, że wcale nie muszę tego samego dnia obrabiać materiał z sesji na terapii, ponieważ to mi nie służy, bo wtedy mam trudniej zasnąć oczywiście a równie dobrze mogę się tym zająć dnia następnego. I też będzie dobrze. 

Niczego nie muszę już i od razu, nie muszę się śpieszyć, bo pociąg nie ucieknie, jeżdżę samochodem przecież, nic się nie zawali itp. W ten weekend zdałam sobie sprawę z tego i zaczęłam odpuszczać, nareszcie zaczęłam puszczać ten mój przymus robienia, myślenia, działania już i od razu. To było wręcz kompulsywne, jeśli coś odkładałam na później to czułam napięcie i jeśli miałam możliwość, bo nie zawsze ona istnieje przecież, to załatwiałam dany temat już, od razu. I na chwilę czułam ulgę, ale po jakimś czasie a może chwili, zależy, pojawiał się kolejny temat na już, na teraz, to nigdy nie miało końca… I zazwyczaj w ten sposób żyłam w napięciu, że coś mi zalega, że coś nie zrobiłam, że coś muszę… I ten niepokój, lęk, poczucie wstydu, że zawodzę siebie i innych, że znowu to samo – niekończąca się opowieść. To jest straszne, mam ochotę powiedzieć sama do siebie: „to było straszne” mając nadzieję, że nigdy już nie wróci. Przecież jestem na zwolnieniu lekarskim, ja mam jedynie obowiązek wstawiać się punktualnie na terapię, nic więcej a mimo wszystko miałam tak wysokie, wyśrubowane poczucie obowiązku i przymus działania, aktywności, produktywności itp. Ja nawet mam zwyczaj przy posiłku oglądać jakieś rozwojowe, oczywiście rozwojowe a jakże, filmiki na YouTube a najlepiej psychologiczne, przy jedzeniu!!! Zamiast się odprężyć, odpocząć i zająć myśli czym innym albo najlepiej niczym, to znów wybieram to samo mielenie myślowe. Sama sobie to robię, to jest straszne, bo to trwa niestety.  Mam tego świadomość, że trudno mi jeszcze położyć się albo nawet usiąść i nic nie robić, po prostu nic. Wytrzymać ze swoimi myślami cokolwiek one by nie niosły albo je puścić wolno i w ogóle przestać myśleć choć na chwilę, to jest dopiero mistrzostwo świata! Przestać myśleć a tylko albo aż być, mieć świadomość, że jestem i że to wystarczy, nie muszę nic. Wtedy dopiero możemy poczuć prawdziwy spokój, radość i wolność. Możemy poczuć w ten sposób istotę swojego człowieczeństwa, wielką tajemnicę istnienia. Jest mi to znane, miałam okazję poznać ten stan i te poczucie wyzwolenia z  okowów mojego ego, tak bym to mogła nazwać. Przychodzi mi do głowy pojęcie Flow, ale to o czym piszę jest o wiele szersze, większe i pełniejsze. Chciałabym móc częściej przebywać w takim właśnie stanie wyzwolenia i móc doświadczać wtedy siebie i też wszystko co wokół, w zupełnie inny, lepszy sposób, to jest prawdziwe życie. To jest to źródło dla nas, źródło odnalezienia siebie we wszechświecie i poczucia spełnienia choć na chwilę. To uwielbiam…