Jestem w punkcie wyjścia

Jestem w punkcie wyjścia

Dzisiejszej nocy było jeszcze gorzej, nie mogłam zasnąć, bo gdy już było blisko zalewał mnie lęk i tak w kółko, nawet 1,5 tabletki Hydroxizinum nie pomogło, męczyłam się tak z kilka godzin. Ciągle chodziłam też do toalety, tak samo jak wtedy. A nawet gdy już udało mi się zasnąć, bo miałam sny, więc spałam to było to na krótko i znów na nowo nie mogłam zasnąć. Koszmar na jawie. Wkręcające się myśli w mózg: „i znowu to samo, jestem w punkcie wyjścia, dlaczego? Czy to było tego warte? Co dalej? Jak ja rano wstanę, mam jechać z mamą do lekarza, długa droga i rozmowy. Muszę być skupiona, czy ja to ogarnę? A czy jutro się nareszcie wyśpię? To już czwarta noc z rzędu przechodzona, kiedy mnie odpuści?…”

Na korytarzu jest cicho, imprezy ustały i rzeczywiście nie widziałam sąsiada od tamtego czasu, więc schody też są uwolnione. Ale na jak długo? Czy to rzeczywiście było tego warte? Czy zrobiłam dobrze? Dobrze dla kogo? Dla mnie? Dla innych mieszkańców? Co dalej? Mam przerwę w terapii i nawet nie mogę skorzystać z pomocy grupy i terapeutów. Co będzie dalej?

Czy to było tego warte?

Dlaczego nie mogę spać?

Dlaczego nie mogę spać?

I znów nie mogłam zasnąć tej nocy, znów to samo – krążące, uporczywe myśli, nadaktywny umysł, ciągle przesuwające się obrazy wydarzeń minionego dnia. Sytuacje, dialogi i tak w kółko. Nawet jeśli usilnie próbuję skupić uwagę na czymś przyjemnym, wyluzować albo siłą woli mówię sobie: „Kochana, stop, jesteś w łóżku, tu i teraz, spokojnie, przestań myśleć, zwolnij. Nie myśl, tu i teraz, przecież jesteś bezpieczna, jest dobrze, Kochana…” Nic z tego, niestety. W zamian tego uporczywa potrzeba pójścia do toalety. Gdy wracam i staram się zasnąć czuję napięte nogi, jakby niespokojne, cała jestem niespokojna. Tak wiem… ale te nogi dziwnie drętwe, nie mogą leżeć tylko muszę nimi ruszać, wierzgać… Tak samo jak mój umysł ciągle w ruchu… Te nogi jakby mnie bolały, jakby moje i nie moje… O co chodzi?

I tak jest lepiej od pewnego czasu. Pamiętam, że kiedyś jeszcze serce mi do tego waliło, tak bardzo a każde pójście do toalety uruchomiało go bardziej, mocniej na nowo. Teraz jest lepiej. Terapia działa. Gdy zobaczyłam, że jest druga godzina a ja dalej nie śpię, zdesperowana i pokonana wzięłam Hydroxizinum. Było lepiej, uspokoiłam się, ale wciąż nie spałam. Po jakimś czasie, już nie patrzyłam na zegarek, poszłam do kuchni i wzięłam jeszcze połówkę. Pomogło, zasnęłam i spałam do 10.30. z dwoma wybudzeniami. I tak sukces, bo kiedyś było gorzej o wiele gorzej, pamiętam noce, gdy wcale nie spałam mimo tabletek. Nic już nie działało.

Rano jestem tak obolała, słaba i jakby na kacu, na mega kacu! Ale jestem przyzwyczajona, tak mam po tych tabletkach. Niby śpię, ale to już nie jest zdrowy, dobry sen, który regeneruje. To raczej jest sen, który pozwala przetrwać noc, byle do rana. Sen, który ogłupia, otępia, jakby ktoś dał mi w głowę a mimo wypitej kawy nadal jestem oszołomiona, przybita i bez energii. I wciąż chce mi się pić.
I próbuję zrozumieć, co zrobiłam nie tak, że ta noc taka była? Dlaczego? Czy przeżywane emocje związane z tym co miało miejsce w tym dniu? Co mnie tak dotknęło, rozwaliło?

Dlaczego te chodzące nogi? Ten umysł nadaktywny? Czy to ma związek z uświadomionymi sobie wydarzeniami z dzieciństwa, gdy jako niemowlę byłam poddana długoletniemu leczeniu wady nóg z którą się urodziłam – Końsko szpotawa i moja mama na polecenie lekarza kilka razy w ciągu dnia prostowała mi na siłę pokrzywione nóżki. Na noc i do spania w dzień również zakładała mi takie gipsowe łuski, żeby te nogi przygotować w ciągu kilku miesięcy do zabiegu. Zaczęło się to, gdy miałam niespełna miesiąc i tak codziennie kilka razy dziennie, w piątym miesiącu życia miałam już pierwszy zabieg a było ich kilka aż do czasu gdy skończyłam dwa latka. Mama napisała w swoim pamiętniku wtedy: „…po prostu wyłaś z płaczu, to nie był płacz tylko przeraźliwy szloch i krzyk skrzywdzonego dziecka… Mija dzień za dniem, Mamusia dziennie ci zakłada łuski a ty płaczesz niemożliwie, ale powiedz córeczko co ja mam robić? Ja tak muszę robić bo chcę żebyś była zdrowa. Stałaś się niezmiernie nieznośna, chcesz tylko żeby cię nosić, spać nawet nie potrafisz córeczko, taka się stałaś nerwowa przez te łuski…”

Przepisując te słowa a czytam to nie pierwszy raz ale znów płaczę, wciąż mnie to dotyka, rozwala, kiedy przepracuję ten ból, tą traumę? Kiedy zacznę dobrze spać mimo trudniejszego dnia? Kiedy będzie inaczej? I czy kiedykolwiek będzie??? Czy będę taka jak kiedyś – spokojna, radosna i wypoczęta po dobrze przespanej nocy? Z nadzieją i ochotą przyjmującą kolejny dzień…
Jest godz. 14.20. ja nadal w pidżamie siedzę, piszę i płaczę. Mimo pożywnego śniadania i dwóch kaw jestem taka zmęczona, tak bardzo jestem zmęczona…