Czas szybko mija

Czas szybko mija

Różne emocje się u mnie pojawiają. Z jednej strony ulga, bo był to dla mnie bardzo intensywny czas, wiele pracy wykonałam i bardzo dużo się działo przez te trzy miesiące pierwszego cyklu terapii.
Z drugiej strony odczuwam niepokój jak to będzie bez grupy przez jakiś czas, bo przede mną kilka tygodni przerwy, jaki będzie drugi cykl i czy równie owocny. A zwłaszcza czy uda mi się wrócić do normalności w moim codziennym funkcjonowaniu i do aktywności zawodowej za czym bardzo tęsknię.

Tak, terapia już dała mi wiele, bo dla mnie to było najważniejsze, żeby lepiej spać a zwłaszcza zasypiać, z czym miałam największy problem. Teraz z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że jedno i drugie wygląda zdecydowanie lepiej. Pojawiały się jeszcze sytuacje, że wracałam do punktu wyjścia, ale miało to miejsce o wiele rzadziej niż przed terapią i z czasem tylko w tzw. trudniejszych dniach, gdzie borykałam się z jakimś większym problemem, który we mnie generował mocny stres. Tak to działo się stopniowo a ja staram się spojrzeć na ten czas jak na całość i zobaczyć – przed i po, jaka jest różnica i ona rzeczywiście ma miejsce. Poza kwestią spania jeszcze drugą moją zmorą był lęk, poczucie zagrożenia i nieustające, uporczywe myśli co powodowało u mnie taaakie napięcie, że przejawiałam zachowania kompulsywne oraz ulegałam całkiem niechcący aktom autoagresji. To pierwsze również uległo poprawie, rzadziej sprawdzam kilkakrotnie – czy zamknęłam samochód, czy zamknęłam drzwi od mieszkania… chyba, że mam ten trudny akurat dzień to wtedy wraca to samo. I chciałabym powiedzieć, że ta autoagresja też uległa poprawie, ale nie mogę tego tak jednoznacznie określić i myślę, że powinnam się temu jeszcze przyjrzeć.

Wiele się o sobie dowiedziałam, zidentyfikowałam kilka schematów zachowania, zobaczyłam też siebie w oczach innych i niekiedy bolało, wczoraj również. Ale wszystko to było właściwe i potrzebne, biorę to na klatę i będę się temu przyglądać, bo po to właśnie tam poszłam. Wczoraj na sesji podsumowującej padły słowa, że dużo we mnie lęku również przed grupą, co powiedzą, co ze mną zrobią? Dużo lęku przed tym co zobaczę w sobie, tam w środku, co to spowoduje dalej? Zdarza mi się wchodzić w rolę coacha dając informacje poszczególnym osobom i też tak podobnie stawiam grupę do pionu. No cóż i tu poległam, nie da się ukryć. Ale z kolei udało mi się wyjść z roli zawodowej w aspekcie pracy nad sobą, tak byłam wtedy przy sobie (trochę trudniej było na początku) i poddałam się procesowi terapii wchodząc w role pacjenta. To się wydarzyło i dlatego pewnie terapia dała pierwsze efekty. Bo to może się zadziać, gdy pacjent się odkryje, podda, rozsypie, ulegnie emocjom, powie coś ważnego, dotknie czegoś, przeżyje, namierzy, przypomni sobie, uświadomi sobie… patrz ja.

Jestem wdzięczna życiu za ten czas i to miejsce, za tych ludzi – grupę i przede wszystkim za prowadzących Terapeutów. Jestem wdzięczna sobie, że znalazłam w sobie odwagę i siłę, aby się poddać tej terapii. Jestem też wdzięczna Pani Psychiatrze, że objęła mnie taką opieką a nie inną.
I będąc szczerze wzruszoną jestem wdzięczna naszej Pani Psycholog, bo prawdziwie czuję dla siebie podziw a tego ona mnie właśnie nauczyła. Dostrzec siebie i mieć również podziw dla siebie a nie tylko dla innych.

Dziękuję sobie i wszystkim wymienionym…

Osobisty coaching

Osobisty coaching

Wczoraj na terapii usłyszałam słowa kierowane zresztą do mnie, „że altruizm może być formą autoagresji”. I bardzo mnie to dotknęło, żyje to we mnie cały czas. Tak, niestety identyfikuję się z tym stwierdzeniem, moje ciągłe myślenie i też działanie na rzecz innych a zapominanie jednocześnie o sobie jest tego oznaką przecież. Ja dopiero teraz uczę się być przy sobie i pozwalać sobie na spełnianie swoich potrzeb powtarzając sobie niejednokrotnie: „no ale przecież masz do tego prawo, tak możesz, zadbaj o siebie, nareszcie dbaj o siebie a nie o innych”. I to jest rzeczywiście bardzo trudne dla mnie, wydaje mi się nawet momentami, że samolubne albo wręcz egoistyczne, tak bardzo nie leży to w mojej naturze. Ale uczę się, pomału przyzwyczajam się do nowych schematów myślowych które tak samo mają moc tworzyć nowe nawyki w moim zachowaniu jak i działaniu.

To miało miejsce po tym, gdy podzieliłam się z grupą na terapii refleksją a właściwie takim moim przekonaniem: „że wszyscy przychodzimy na świat, każdy z nas jako małe dziecko zupełnie niewinne i doskonałe, piękne! A dopiero to, co potem się wydarza – skrzywione dzieciństwo, środowisko itp. powoduje, że zmieniamy się…”. Nakładamy na siebie różne maski i schematy zachowania: agresji albo uległości, walki albo odcięcia od swoich emocji… Tutaj ma znaczenie bardzo wiele elementów składowych, wiele wydarzeń, sytuacji, ludzi po drodze i naszych wrodzonych predyspozycji, jak i tego co my z tym w końcu sami zrobimy. Bo jako już dorosłe osoby każdy z nas ma wybór, zawsze mamy wybór i najlepiej, gdy weźmiemy odpowiedzialność za siebie i swoje życie.

Bardzo wzruszyłam się wtedy, popłakałam się nawet bo ja też byłam doskonała nawet z moimi krzywymi nogami, ale nikt tego tak nie widział. Używając języka symboli można powiedzieć, że na siłę i przemocą niejako rodzina, środowisko – świat dopasował mnie do swoich standardów. Łamał mnie tym samym powodując wieloletnie jak widać zmiany w psychice. Nauczyłam się, że to co chcą inni jest ważniejsze, że mam się dopasować, mam się zmieniać dla nich, ale dla siebie też, bo będę mogła chodzić. Te słowa mogą się wydawać przerysowane, ale dla mnie mają znaczenie symboliczne, bo coś jednak pokazują. Między innymi przychodzi mi myśl: może, dlatego mam fioła na punkcie rozwoju osobistego, od lat się rozwijam, zmieniam chcę być lepsza doskonalsza. Czy tym samym nie neguję tego kim jestem tu i teraz? Czy to kim jestem nie ma dla mnie wartości a dopiero nabiorę tej wartości w przyszłości, wtedy, gdy schudnę, gdy będę ładniejsza, gdy zacznę spać, gdy będę spokojna, radosna, zadowolona … Coś w tym jest, niestety.

Wczoraj też padły słowa pod moim adresem: „nasz coach, no tak znów nam to podsumowała…”. Przyjrzałam się temu po terapii i zdałam sobie sprawę, że tak, zgadzam się, zawodowo jestem i coachem i psychologiem a nawet trenerem. Ale tego właśnie coucha mam w sobie od lat i to tak mocno w sobie, że to nie wynika nawet z mojej roli zawodowej a raczej z tego, że to ja od lat samą siebie w ten sposób coachuję. Robię to z różnych powodów w zależności od sytuacji i od potrzeb. Żeby jakoś funkcjonować w różnych trudnych okresach albo podążać za czymś nowym bądź też dla znalezienia narzędzi w celu osiągnięcia tego… Mój schemat myślenia a dalej działania – to zawsze jednak, żeby szukać rozwiązania. Nie mam w zwyczaju biadolenia, zazwyczaj staram się znaleźć rozwiązanie, walczyć, zmienić, jeśli tylko się da i zawsze próbuję. A jeśli się nie da to odpuszczam, tak też odeszłam ze związku z mężczyzną. Próbowałam wcześniej, zrobiłam wszystko co mogłam i to kilkakrotnie, ale nie wyszło. Odpuściłam. Niekiedy to jest najlepszym rozwiązaniem, przyjąć to co jest i zaakceptować, bo to nam wtedy służy. I po czasie okazuje się, że tak jest w istocie, że tak ma być. Siebie jesteśmy w stanie zmienić, ale drugiego zmieniać wręcz nie należy nawet próbować. To też zrozumiałam dzięki tej historii z moim mężem, dzięki niemu właśnie.

I ten schemat działania zupełnie naturalnie, wręcz automatem jak widzę stosuję do innych wypowiadając się w ich tematach, bo tak mam wobec siebie, więc też tak samo widzę różne możliwości u nich. Tak mam, stosuję język rozwiązań a nie zagrożeń. Jestem coachem i niech tak zostanie, to mi i służy. Ale jeśli chodzi o innych, czyli o moje komunikaty do nich kierowane, to rzeczywiście przyjrzę się temu i może coś trzeba będzie zmienić, może rzeczywiście tak. Bo może oni odbierają moje słowa inaczej niż wynikałoby to z mojej intencji. Pasują mi tutaj słowa znanego powiedzenia: „dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane”.

A każdy z nas ma prawo do szukania siebie i swojej drogi po swojemu.