Moje ciało wie lepiej

Moje ciało wie lepiej

Jestem tak bardzo zmęczona, tak bardzo. Ostatni czas jest tak intensywny, jestem tak zajęta. Sprawy terapii, która trwa jeszcze prawie do końca stycznia przyszłego roku. Warsztaty teatralne też są bardziej wymagające, bo dużymi krokami zbliżamy się do daty wystawienia naszego spektaklu. Szukanie mieszkania w odległym jednak mieście a nie gdzieś obok. No i codzienne tematy jak np. fizjoterapia, przyjazd mojego brata i chęć nacieszenia się nim, powoduje, że więcej czasu spędzam u rodziców, bo oni tam są wszyscy razem. I ciągnie mnie do nich, chcę być z nimi. 

Ale to wszystko jest dla mnie bardzo wyczerpujące, bo nie mam czasu na nic innego już właściwie. Mam nawet poważne zaległości we wpisach na bloga, bo nie ogarniam tego najzwyczajniej w świecie. Piszę na bieżąco rejestrując to co przynosi mi życie, ale zanim to trafi na blog a to też wymaga czasu i ja nie ogarniam na ten moment. Obiecuję sobie, że może dziś, może jutro i tak leci dzień za dniem.

Nie mam ostatnio czasu, żeby pobyć ze sobą, żeby odpuścić wszelką aktywność, wszelkie myśli, zadania do wykonania, ja nawet nie mam wysprzątane… Dziś niedziela, nareszcie nie muszę nic, ale ja wczoraj zaprosiłam moją rodzinkę na kawę i dziś nie wiem, czy się cieszyć, bo na razie to ja nie jestem w stanie. Jestem wypluta, zmęczona, czuję się jakby mnie walec przejechał po tym całym tygodniu. Gdzie muszę przyznać dwie noce były tak ciężkie, że musiałam się wspomóc 1/2 Hydroxizinum. Dziś była ta druga, spałam, ale ze wspomagaczem.

No i patrząc na to wszystko obiektywnym okiem to ja się wcale nie dziwię, wcale. Bo tego jest po prostu za dużo, bo ja nie odpoczywam, nie luzuję. Ja potrzebuję wypocząć, dlatego mój organizm wie co robi wysyłając mi takie a nie inne sygnały. Nie dając mi w nocy zasnąć. Ale to ja sama sobie to robię, ja sama jestem za to odpowiedzialna. Większość dnia jestem w działaniu, w rozjazdach albo gdy już jestem w domu to siedzę w Internecie i szukam mieszkania, dzwonię umawiam się. Wieczorem już powinnam odpuścić i luzować, wyciszać oddając się przyjemnościom. A ja do końca naginam, myję się kładę do łóżka i ten cały kołowrotek myślowy ciągnę nadal w mojej głowie. To się dalej kręci nie dając mi zasnąć. Zbyt duże zmęczenie i intensywne myśli wkręcające się w mózg nie pozwalają mi spowolnić, wyciszyć się, wziąć na luz, gdzie w konsekwencji tego właśnie nie mogę zasnąć. W tym jest problem.

We mnie tkwi przyczyna, w mojej złej organizacji dnia albo właściwie w jej braku. Przyczyna tkwi w braku odpoczynku i zbyt dużym stresie, napięciu, działaniu bez końca. Skoro nawet w łóżku nadal rozmyślam to końca nie widać. Organizm wie co robi, organizm mnie chroni, bo on chce mi pokazać, że to błędna droga, że on tego nie akceptuje, bo ja w ten sposób się zażynam po prostu. Sama sobie to robię. Sama.

Czy nie jest to przypadkiem zakamuflowany obraz, ale jednak mojego schematu wchodzenia w rolę ofiary a w konsekwencji objaw autoagresji. Najpierw: „ja muszę, ja powinnam, jeszcze to trzeba zrobić…” i skutki są takie, że sama sobie szkodzę, nadużywam siebie nie szanując swoich potrzeb, nawet tych podstawowych co powoduje pogorszenie zdrowia. I tego zdrowia psychicznego jak i fizycznego przecież. 

Tak, mój organizm, moje ciało wie co robi i jedyne co powinnam to go słuchać, podążać za nim, czyli za sobą, bo jego potrzeby są moimi potrzebami. To ja potrzebuję odpoczynku, spokoju, przyjemności jak powietrza. Nie da się na dłuższą metę tego pomijać, nie zauważać. Albo szukać przyczyny w złej kondycji, bo zbyt słabej itp. Tak, w przeszłości miałam takie myśli: „dlaczego moje ciało mi to robi? dlaczego mnie nie słucha? Dlaczego nie jestem już taka silna i odporna fizycznie, psychicznie jak kiedyś?”. A teraz wiem, wiem na pewno, że moje ciało wie co robi, ono jest mądrzejsze ode mnie tej świadomej na pozycji głowy, ono wie lepiej i w ten sposób stawiając mi pewne ograniczenia na drodze pragnie mnie chronić. Nic innego jak chronić przed destrukcją, rozpadem, przed samą sobą, bo to ja sama sobie to robię. 

Moje ciało wie lepiej, bo ono to ja sama w istocie, ale na tym wyższym podświadomym poziomie. Na poziomie serca, duszy jakby to nie nazwać. Ono wie lepiej. 

Kogo wybrać?

Kogo wybrać?

Noc była ciężka, w wyniku czego wzięłam 1 tabletkę Hydroxizinum, znów czuję się pokonana… Dlaczego tak się stało? Widzę, że moje gorsze funkcjonowanie rozpoczęło się po kłótni z moim synem, zresztą do dziś nie rozmawiamy ze sobą. To też nie jest łatwe, bo przecież nie jestem na niego obrażona a nawet zła, ja go rozumiem, poniosły go emocje, bo tak bardzo martwi się o mnie, bo kocha… Ja nie chcę przerwać tego milczenia, bo się boję, że znów będzie mnie chciał mobilizować metodą kija, nie chcę tego. Boję się, że jeszcze bardziej mogę się posypać i tak cały czas czuję, że jestem na granicy. Wczoraj nawet w ciągu dnia czułam to znane mi irracjonalne napięcie, taki nerw na powierzchni pochodzący od środka oczywiście objawiający się tym, że już, prawie już czuję, że wybuchnę, że nie wytrzymam, że zacznę krzyczeć, drapać, wściekać się… O co chodzi? Przecież tak nigdy się nie zachowywałam i nigdy nie stosowałam autoagresji wobec siebie, w każdym razie tej jawnej. Z tej wyliczanki mogę się przyznać jedynie do krzyków, oj tak w moim domu dużo było krzyków i ja też kiedyś, dawno temu dawałam upust sobie w tej formie wyrazu. 

Dlaczego te słowa braku wiary we mnie wyrażone w złości, z agresją tak mnie nękają, że nie dają mi nawet spać, czy dlatego nie śpię? Może ja sama już w siebie nie wierzę, może te moje poczynania są jak ostatnie ruchy tonącego na wodzie? Może ja już dawno utonęłam, tyle razy nie miałam już siły i energii na nic czując się pokonana. Może ja mam depresję? A nie chcę się do tego przyznać tak jak moja mama? Podczas jej ostatniego pobytu w szpitalu, takim „normalnym” szpitalu, gdzie trafiła z innych przyczyn, jednak zdiagnozowano u niej maskowaną depresję. Ale ona nie chce z tym nic zrobić…

Dlaczego moja samoocena jest tak krucha a właściwie trzeba by rzec, że zaniżona. Kiedyś była wysoka bo co? Bo pracowałam, bo odnosiłam sukcesy, bo miałam pieniądze, mnóstwo przyjaciół, znajomych… A teraz nie chcę się spotykać, bo mam dosyć tłumaczeń co robię i dlaczego nie pracuję, dosyć. To mnie niszczy, jeszcze bardziej traumatyzuje, czuję się wtedy jeszcze gorzej a kłamać nie chcę i nie umiem. Więc mam tylko jedną, jedyną osobę – moją przyjaciółkę ale ona sama jest psychologiem, więc potrafi znieść mój ból i go skontenerować. Spotkania z nią zawsze mi pomagają i dają znaczną ulgę.
Samoocena ma związek z tym jak w dzieciństwie odbierają cię i co mówią a co najważniejsze czynią wobec ciebie rodzice bądź opiekunowie jakby ich nie nazwać. To czy czujesz ich uwagę, miłość, obecność żywą i aktywną, to czy są zaangażowani w budowanie twojego dobrostanu albo czy w ogóle są nim a tym samym tobą zainteresowani. Ja byłam traktowana przedmiotowo. Nie czułam się kochana za to, że byłam. Czułam jakąkolwiek uwagę tylko wtedy, gdy coś zrobiłam. Dlatego do dziś z tym się borykam często czując się odpowiedzialna za samopoczucie innych oraz zawsze w gotowości by pomóc. Bardziej myślę o innych i ich zazwyczaj mam na uwadze niż o siebie.

Dowodem ostatnich słów są moje ogromne wątpliwości i lęki związane z tym : „czy ja mam prawo pisać tego bloga? A co będzie, gdy się wyda kim jestem? A co wtedy, gdy moja mama co najgorsze albo tata się dowiedzą. Mamie będzie pewnie wstyd, będzie cierpieć, sprawię jej ból, nie chcę tego, przecież nie chcę żeby ona cierpiała…”

Ja tylko chcę sobie pomóc. Pisząc tego bloga sobie pomagam, bo mogę to wszystko co mnie zalewa, wypełnia, te wszystkie emocje, myśli związane z terapią własną, mogę to wyrzucić nie tylko na papier, to już robiłam wcześniej, ale mogę podzielić się tym z innymi. To jest uzdrawiające, leczące gdy podzielisz się czymś trudnym dla ciebie z kimś innym, z drugim człowiekiem. Bo bardzo potrzebujemy siebie wzajemnie, jesteśmy jak naczynia połączone. W samotności nie przeżyjemy, a  w każdym razie nie długo i nie w dobrym zdrowiu. Biję się z takimi myślami, i jest to dla mnie rzeczywiście trudne i prowadzę wewnętrzną wojnę – kogo wybrać? Ich samopoczucie? Czy moje zdrowie? Nie wiem tak do końca czy dobrze robię ujawniając światu moje wnętrze, ponieważ tam są też moi bliscy, ich słowa, to co zrobili bądź nie zrobili, sytuacje itp. Oni stworzyli mnie poniekąd więc jak mam dzielić się sobą nie dzieląc się nimi. Nie da się, dla mnie to jest niemożliwe.

Widzę, że tym razem odpowiedziałam sobie na moje wątpliwości. Myślę, że chociaż częściowo. Bo najważniejszą kwestią dla mnie jest wciąż i nadal żeby nikt nie cierpiał, to co robię nie jest odwetem w kierunku moich bliskich, ale formą pomocy dla siebie samej. A może kiedyś okaże się, że tym samym pomogłam im. Nie wiem tego, ale chciałabym bardzo żeby tak było.

Ja już czuję się lepiej, czuję spokój, zawsze po akcie pisania czuję się o wiele lepiej niż przed. Więc chyba to ma sens, w każdym razie dla mnie na pewno ma.