Emocje mówią prawdę

Emocje mówią prawdę

Kupiłam sobie wczoraj karty emocji autorstwa K. Miller oraz J. Olekszyk. I tak wszystko stało się jasne. Wczoraj wylosowałam kartę: wstręt. A dziś: gniew. Obie emocje silnie przeżywałam w ostatnich dniach i nadal jakieś ślady tego wciąż w sobie noszę. 

Nie wytrzymałam już tego, że pod moimi drzwiami, dosłownie! Siedział sąsiad na korytarzu obok moich drzwi do mieszkania i pił wódkę z innymi, palił papierosy, głośno rozmawiał… – miał imprezę. Po prostu, impreza ta miała miejsce pod moimi drzwiami! Nie wytrzymałam, wyskoczyłam z mieszkania i zrobiłam awanturę, ja zrobiłam awanturę! Wykrzyczałam mu prosto w twarz z ogromną agresją i mocą coś w stylu: „mam już tego dosyć, tego pijaństwa i palenia papierosów na korytarzu, na okrągło. Wiecznie was tu widzę. Puste butelki walające się po korytarzu, puszki po piwie, porozlewane, poklejona podłoga i brud na okrągło. Dosyć tego, koniec! A jeśli to się nie zmieni to zawiadomię Policję”. Darłam się na całą klatkę przy tym, na prawdę. On coś tam próbował oponować, że ale „ja tu dłużej mieszkam…” wyraźnie zaskoczony, bo przecież zawsze odpowiadałam na jego „dzień dobry”, i wydawałam się być miła, no nie! Nawet wtedy np. gdy notorycznie siedząc na schodach w tych samych wiadomych celach przeszkadzał mi żebym mogła normalnie przejść. Wyjść albo wejść jak człowiek do swojego mieszkania. Co najbardziej wkurzające, to wielokrotnie miało to miejsce, gdy przechodziłam ze swoimi gośćmi. Wtedy to było podwójnie dla mnie trudne, bo było mi wstyd, że mieszkam w tak obrzydliwym miejscu i jestem skazana na takie towarzystwo tuż za drzwiami, w sąsiedztwie. 

Jak ja długo to znosiłam, za długo. A moje uczucia starałam się nie dostrzegać, stłamsić, zgasić, a jeśli już coś tam gdzieś… to nie myśleć, odciąć się, wytrzymać itp. Tak sobie radziłam niestety ze szkodą dla siebie, bo tak sobie właśnie radziłam w życiu ze wszystkim co mnie przerastało co było dla mnie za trudne. Tak też wyglądało moje dzieciństwo, było dla mnie za trudne… I tak wrosłam żywcem w rolę ofiary. A ta wspomniana sytuacja nie do zdzierżenia już trwa od około 6 miesięcy, jak teraz to dostrzegam. Kosmos! I tak długo to wytrzymałam, tak, za długo.

I czytam między innymi na temat emocji wstrętu: „że wiąże się z silną potrzebą odseparowania się od obiektu wstrętu, odrzucenia go”. Jak ja bym chciała się stąd wyprowadzić, jak bardzo! Ale nie stać mnie na to, nie mam pieniędzy, żeby zrealizować to moje pragnienie. Nie mogę, nie teraz w każdym razie. Tak bardzo tego chcę i to jest moim celem i ze wszystkich sił będę się starać, aby go zrealizować i żyję nadzieją na tą właśnie chwilę. I tego się trzymam. Taki mam plan. 

Gniew z kolei, jak czytam dalej „pokazuje bardzo ważne granice naszej zgody lub niezgody na coś”. Jeśli tłumimy swój gniew, co ja robiłam, jak widać blisko pół roku, wtedy ranimy siebie. I ja temu się tak długo poddawałam, pozwalałam na to, aby obcy mi ludzie, przekraczali notorycznie moje granice po kilka razy dziennie i ranili mnie tym samym, na to się zgadzałam, straszne.

Dużo pracy przede mną w temacie rozpoznawania własnych emocji, pozwalania sobie na nie, nazywania ich i szukania bezpiecznego i właściwego dla mnie przede wszystkim środka ich wyrazu, jego sposobu, jakby to nie nazwać. Obiecuję sobie nad tym się pochylić, bo moje emocje to ja sama i one mają rację, one są prawdziwe i zawsze chcą mnie chronić przed innymi i jak widać przed sobą samą również. Bo przecież działałam wbrew sobie.

I tutaj aż mi się prosi przytoczyć znane wszystkim powiedzenie: „szewc bez butów chodzi”. Ta, tak, tak, to właśnie ja jestem. Zupełnie inną sprawą jest wykonywać pracę będąc osadzonym w swojej roli zawodowej a zupełnie co innego widzieć – mieć dostęp do swoich emocji bądź innych potrzeb itd. Tyle lat pracowałam z ludźmi i to z dobrymi efektami przecież. Co dawało mi ogromną satysfakcję rzecz jasna. I sama też wtedy uważałam się za zrobioną, wtedy już byłam przecież po wielu latach pracy nad sobą. Dopiero poważne zmiany w moim życiu i choroby a na końcu Covid spowodowały, że rozsypałam się psychicznie. Zregresowałam się do roli – pozycji dziecka. I to paradoksalnie może mnie uratowało, bo poszłam na terapię grupową i buduję siebie na nowo, można powiedzieć, że tak od podstaw. Tak czuję, czuję że ta terapia ma zupełnie inną jakość bo zaczynam jakby od zera – w tak złym stanie jeszcze nigdy w życiu nie byłam. Bo jestem tylko na niej skoncentrowana, bo mam na to czas i przestrzeń, bo ona trwa dłużej niż jakakolwiek inna wcześniej. I jeszcze jedna sprawa, jeśli chcę być do końca uczciwa. Od tego wydarzenia znów mam problemy ze spaniem niestety i w ciągu ostatnich trzech nocy musiałam wspomagać się Hydroxizinum. Poza tym ciągle znów myślę. Uporczywe myśli mnie nękają głównie wokół moich trudności, sytuacji związanych z obecnymi problemami, lęków itp. Ruminacje wróciły.

Pełnia

Pełnia

Nie będę nigdzie uciekać. Nie będę już nikogo przepraszać za to kim jestem, nie będę się już umniejszać. Nie będę już miła, żeby kupować sobie przychylność innych i nie będę zgadzać się na zło. Nie będę udawać, że nie widzę brudu, chamstwa i pijaństwa, nie będę na to obojętna. Nie będę wchodzić w rolę ofiary, nie będę siedzieć cicho, bo inni tego by chcieli.

Będę sobą, będę mówić to co myślę, będę korzystać ze swojej intuicji, będę korzystać ze swojej mocy nawet jeśli to będzie oznaczać moją agresję. Tak przyzwalam sobie na własną agresję, bo to jest częścią mojej asertywności, pozwalam sobie na wejście w konflikty, jeśli tak poczuję, że jest to potrzebne.

Konflikty też są dobre, właściwe i potrzebne. Życie mi to pokazało dając mi znienacka dwie sytuacje w których nie mogłam być cicho, po prostu nie mogłam. Pierwsza z nich wymagała ode mnie wypowiedzenia słów, tak na spokojnie i z mojego punktu widzenia: „co mi to robi”. Więc właściwie to mogę być z siebie dumna, bo w żaden sposób nie naruszyłam czyichś granic. A druga niestety, ale jednak wymagała ode mnie podniesienia głosu i wyrażenia otwartej agresji w słowach, ale jednak wyraziłam swoją złość ubraną w agresję. No cóż skoro moi sąsiedzi nie zareagowali na normalne komunikaty z mojej strony, patrz asertywne, to trzeba było w ten sposób. I niestety, ale niekiedy też tak trzeba. Są takie sytuacje, że żeby się dogadać to trzeba właśnie sposób komunikacji dopasować do adresata. Takie życie. Mówię o tym, że miała miejsce w ostatnich dniach awantura z sąsiadami. Tak, ja się z nimi awanturowałam tak, weszłam w to, kłóciłam się, tak to prawda. Wykrzyczałam wszystko to, co mi się nie podobało już od miesięcy, mało tego, to, co nie pozwalało mi normalnie żyć w tym miejscu, w miejscu, które również jest moim domem przecież.

I nadal jestem ok, mając tą ciemną stronę nadal mam tą jasną, nie zgubiłam jej. Mój cień nie zabije mnie, nie zasłoni tej prawdy, która noszę w sobie a wręcz przeciwnie wtedy ta prawda będzie prawdziwa, bo będzie pełnią.

Jak dzień potrzebuje nocy, żeby odróżnić jedno od drugiego tak ja potrzebuję swojej agresji, złości wyrażonej co ważne a nie stłumionej i schowanej jak do tej pory. Wszystko jest pełnią tak i człowiek ma pełnię, ma dobro w sobie i zło. I wtedy dokonuje wyboru pomiędzy jednym a drugim a wyrzekając się jednego z nich, odcinając się nie może już wybierać, nie jest wolny, nie jest sobą, jest uszkodzony, ułomny.

Pełnia wymaga całości, wtedy może się ujawnić do końca w życiu każdego z nas.