Wewnętrzne demony

Wewnętrzne demony

Ten konflikt wewnętrzny: dążenie i unikanie, niestety wciąż trwa i odzywa się w najmniej oczekiwanych momentach. I tak strasznie przeszkadza mi żyć, mam już dosyć. Dosyć.

Wczoraj na warsztatach teatralnych mieliśmy odegrać scenkę: przedstaw swoją wymarzoną pracę, tą najlepszą, ulubioną… a dalej tą której nie chcesz, nie cierpisz jej. Oczywiście poszłam w to jak w dym. Jak to ja, na pierwszego i pokazałam siebie, całą siebie. Coś w ten deseń:

„Praca dla mnie to najlepiej robić to co się kocha, wtedy to przestaje być pracą a staje się przyjemnością. Uwielbiam być sobie sama sterem, żeglarzem, okrętem i nie zależeć wtedy od nikogo. Kocham sama decydować: co robię i kiedy robię. Lubię wstać rano tzn. wtedy, gdy się wyśpię, wypić kawkę i niespiesznie zjeść śniadanko. A dalej siadam do mojego komputera i piszę, tworzę, stwarzam na nowo. Albo porównuję, badam, dociekam, jeśli zajmuję się jakąś pracą o charakterze naukowym. Pracując w ten sposób w domu tworzę, aby potem móc to oddać światu. Biorę udział w odczytach, konferencjach na całym świecie a moje książki są rozchwytywane. I to wszystko w ramach prowadzonej przeze mnie własnej działalności gospodarczej. Tak chcę żyć według własnych reguł.

Praca, której nigdy więcej nie chcę już wykonywać to praca na etat. Nigdy więcej etatu i bycia uzależnionym od kogoś i jego widzimisię. Nienawidzę być trybikiem w czyichś rękach, nie cierpię nie mieć wpływu na to co robię. Często musiałam coś wykonywać a wiedziałam, że to nie tak powinno być, ale trzeba było… Nigdy więcej robienia czegoś, czego nie chcę tak na prawdę. Nigdy więcej niewoli…”

Wiadomo, że wczoraj może użyłam innych słów, kolejności itp. To były ogromne emocje, czułam, jak wali mi serce. Więc nie jest to słowo w słowo i może dziś widzę to wyraźniej niż wcześniej. Ale nie o to chodzi. Chodzi o to, że to ćwiczenie uruchomiło we mnie ogromną potrzebę pójścia za tym pierwszym. 

Tak, ja chcę rzeczywiście tak pracować, chcę tworzyć, pisać i oddać to światu. Tak jak blog jest tym początkiem właściwie, bo on też jest dla innych. On ma inspirować, dawać, zmieniać, czyli stwarzać na nowo poniekąd.

No ale, zawsze jest jakieś, ale. Wiadomo. Zwłaszcza u mnie. Od czasu tamtego ćwiczenia, które miało miejsce przecież na forum całej grupy i w światłach reflektora, stało się, że jednak nie do końca mi z tym dobrze, coś uwiera. Mam kaca psychicznego, po prostu takie mnie wątpliwości zaczęły ogarniać i trzymają mnie właściwie do dziś, znów nie mogłam zasnąć, znów Hydroxizinum i to 1,5 tabletki, straszne…

Bo się odkryłam, bo pokazałam co chcę robić w życiu i czego pragnę w efekcie tej mojej pracy, poszłam po bandzie, powiedziałam wszystko i tak chciałam, tak. Bo to było dla mnie. To ja samą siebie chcę w ten sposób przekonać, że rzeczywiście mogę tak żyć, pisać, tworzyć i dawać a w zamian móc się z tego utrzymywać, czyli patrz żyć, jednak jakoś żyć. Mimo moich kompleksów, wątpliwości i tego, że to początki tej nowej drogi, że ja nigdy wcześniej nie napisałam żadnej książki przecież a tu takie śmiałe plany!!! 

To było dla mnie, ja tego potrzebowałam i potrzebuję, żeby mieć odwagę na ten krok, żeby za jakiś czas, gdy skończy się moja terapia i tym samym świadczenie rehabilitacyjne nie ulec presji otoczenia, rodziny, samej siebie i nie zatrudnić się na tym etacie. Żeby nie zrobić tego czego nie chcę przecież. Żeby mieć więcej wiary, że mogę inaczej. Wiary w to, że mogę robić to co kocham.

Ale z drugiej strony mam mnóstwo wątpliwości w sobie typu: „co oni musieli pomyśleć o mnie, co ja nagadałam? Książki, odczyty, konferencje, cały świat, co jej się marzy??? Jaka wariatka?! Ona, ona i takie wielkie rzeczy??? Ona i cały świat???? Zwariowała …”

Pisząc to od razu wrzyna mi się w pamięć obraz z mojego dzieciństwa, gdy musiałam powiedzieć wychowawczyni na forum klasy, gdzie chcę iść po podstawówce, do jakiej szkoły. I na moje słowa w odpowiedzi, że chciałabym do szkoły średniej, usłyszałam wtedy: „ty, ty!!! Do szkoły średniej???!!!”. I jeszcze to „ty” było w asyście wycedzonego przez zęby mojego nazwiska. 

Niesamowite, jaki widzę, że to wczorajsze wydarzenie splata się w jedno z tym drugim sprzed lat. Nieprawdopodobne, bo wczoraj przecież nikt mnie nie wyśmiał, nikt nie powiedział, że nie nadaję się do tego co przedstawiłam. A jednak w mojej głowie to właśnie się wydarza i dzieje do teraz i wciąż. Mój wewnętrzny świat odbiera to tak, jakby się to wydarzyło właściwie. Straszne, to jest straszne. 

Z jakimi demonami musiałam się zmierzyć do tej pory, żeby zajść tu, gdzie jestem i z jakimi przyjdzie mi się jeszcze zmierzyć, żeby dojść tam, gdzie chcę?

Czas szybko mija

Czas szybko mija

Różne emocje się u mnie pojawiają. Z jednej strony ulga, bo był to dla mnie bardzo intensywny czas, wiele pracy wykonałam i bardzo dużo się działo przez te trzy miesiące pierwszego cyklu terapii.
Z drugiej strony odczuwam niepokój jak to będzie bez grupy przez jakiś czas, bo przede mną kilka tygodni przerwy, jaki będzie drugi cykl i czy równie owocny. A zwłaszcza czy uda mi się wrócić do normalności w moim codziennym funkcjonowaniu i do aktywności zawodowej za czym bardzo tęsknię.

Tak, terapia już dała mi wiele, bo dla mnie to było najważniejsze, żeby lepiej spać a zwłaszcza zasypiać, z czym miałam największy problem. Teraz z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że jedno i drugie wygląda zdecydowanie lepiej. Pojawiały się jeszcze sytuacje, że wracałam do punktu wyjścia, ale miało to miejsce o wiele rzadziej niż przed terapią i z czasem tylko w tzw. trudniejszych dniach, gdzie borykałam się z jakimś większym problemem, który we mnie generował mocny stres. Tak to działo się stopniowo a ja staram się spojrzeć na ten czas jak na całość i zobaczyć – przed i po, jaka jest różnica i ona rzeczywiście ma miejsce. Poza kwestią spania jeszcze drugą moją zmorą był lęk, poczucie zagrożenia i nieustające, uporczywe myśli co powodowało u mnie taaakie napięcie, że przejawiałam zachowania kompulsywne oraz ulegałam całkiem niechcący aktom autoagresji. To pierwsze również uległo poprawie, rzadziej sprawdzam kilkakrotnie – czy zamknęłam samochód, czy zamknęłam drzwi od mieszkania… chyba, że mam ten trudny akurat dzień to wtedy wraca to samo. I chciałabym powiedzieć, że ta autoagresja też uległa poprawie, ale nie mogę tego tak jednoznacznie określić i myślę, że powinnam się temu jeszcze przyjrzeć.

Wiele się o sobie dowiedziałam, zidentyfikowałam kilka schematów zachowania, zobaczyłam też siebie w oczach innych i niekiedy bolało, wczoraj również. Ale wszystko to było właściwe i potrzebne, biorę to na klatę i będę się temu przyglądać, bo po to właśnie tam poszłam. Wczoraj na sesji podsumowującej padły słowa, że dużo we mnie lęku również przed grupą, co powiedzą, co ze mną zrobią? Dużo lęku przed tym co zobaczę w sobie, tam w środku, co to spowoduje dalej? Zdarza mi się wchodzić w rolę coacha dając informacje poszczególnym osobom i też tak podobnie stawiam grupę do pionu. No cóż i tu poległam, nie da się ukryć. Ale z kolei udało mi się wyjść z roli zawodowej w aspekcie pracy nad sobą, tak byłam wtedy przy sobie (trochę trudniej było na początku) i poddałam się procesowi terapii wchodząc w role pacjenta. To się wydarzyło i dlatego pewnie terapia dała pierwsze efekty. Bo to może się zadziać, gdy pacjent się odkryje, podda, rozsypie, ulegnie emocjom, powie coś ważnego, dotknie czegoś, przeżyje, namierzy, przypomni sobie, uświadomi sobie… patrz ja.

Jestem wdzięczna życiu za ten czas i to miejsce, za tych ludzi – grupę i przede wszystkim za prowadzących Terapeutów. Jestem wdzięczna sobie, że znalazłam w sobie odwagę i siłę, aby się poddać tej terapii. Jestem też wdzięczna Pani Psychiatrze, że objęła mnie taką opieką a nie inną.
I będąc szczerze wzruszoną jestem wdzięczna naszej Pani Psycholog, bo prawdziwie czuję dla siebie podziw a tego ona mnie właśnie nauczyła. Dostrzec siebie i mieć również podziw dla siebie a nie tylko dla innych.

Dziękuję sobie i wszystkim wymienionym…