Pełnia

Pełnia

Nie będę nigdzie uciekać. Nie będę już nikogo przepraszać za to kim jestem, nie będę się już umniejszać. Nie będę już miła, żeby kupować sobie przychylność innych i nie będę zgadzać się na zło. Nie będę udawać, że nie widzę brudu, chamstwa i pijaństwa, nie będę na to obojętna. Nie będę wchodzić w rolę ofiary, nie będę siedzieć cicho, bo inni tego by chcieli.

Będę sobą, będę mówić to co myślę, będę korzystać ze swojej intuicji, będę korzystać ze swojej mocy nawet jeśli to będzie oznaczać moją agresję. Tak przyzwalam sobie na własną agresję, bo to jest częścią mojej asertywności, pozwalam sobie na wejście w konflikty, jeśli tak poczuję, że jest to potrzebne.

Konflikty też są dobre, właściwe i potrzebne. Życie mi to pokazało dając mi znienacka dwie sytuacje w których nie mogłam być cicho, po prostu nie mogłam. Pierwsza z nich wymagała ode mnie wypowiedzenia słów, tak na spokojnie i z mojego punktu widzenia: „co mi to robi”. Więc właściwie to mogę być z siebie dumna, bo w żaden sposób nie naruszyłam czyichś granic. A druga niestety, ale jednak wymagała ode mnie podniesienia głosu i wyrażenia otwartej agresji w słowach, ale jednak wyraziłam swoją złość ubraną w agresję. No cóż skoro moi sąsiedzi nie zareagowali na normalne komunikaty z mojej strony, patrz asertywne, to trzeba było w ten sposób. I niestety, ale niekiedy też tak trzeba. Są takie sytuacje, że żeby się dogadać to trzeba właśnie sposób komunikacji dopasować do adresata. Takie życie. Mówię o tym, że miała miejsce w ostatnich dniach awantura z sąsiadami. Tak, ja się z nimi awanturowałam tak, weszłam w to, kłóciłam się, tak to prawda. Wykrzyczałam wszystko to, co mi się nie podobało już od miesięcy, mało tego, to, co nie pozwalało mi normalnie żyć w tym miejscu, w miejscu, które również jest moim domem przecież.

I nadal jestem ok, mając tą ciemną stronę nadal mam tą jasną, nie zgubiłam jej. Mój cień nie zabije mnie, nie zasłoni tej prawdy, która noszę w sobie a wręcz przeciwnie wtedy ta prawda będzie prawdziwa, bo będzie pełnią.

Jak dzień potrzebuje nocy, żeby odróżnić jedno od drugiego tak ja potrzebuję swojej agresji, złości wyrażonej co ważne a nie stłumionej i schowanej jak do tej pory. Wszystko jest pełnią tak i człowiek ma pełnię, ma dobro w sobie i zło. I wtedy dokonuje wyboru pomiędzy jednym a drugim a wyrzekając się jednego z nich, odcinając się nie może już wybierać, nie jest wolny, nie jest sobą, jest uszkodzony, ułomny.

Pełnia wymaga całości, wtedy może się ujawnić do końca w życiu każdego z nas.

Czas szybko mija

Czas szybko mija

Różne emocje się u mnie pojawiają. Z jednej strony ulga, bo był to dla mnie bardzo intensywny czas, wiele pracy wykonałam i bardzo dużo się działo przez te trzy miesiące pierwszego cyklu terapii.
Z drugiej strony odczuwam niepokój jak to będzie bez grupy przez jakiś czas, bo przede mną kilka tygodni przerwy, jaki będzie drugi cykl i czy równie owocny. A zwłaszcza czy uda mi się wrócić do normalności w moim codziennym funkcjonowaniu i do aktywności zawodowej za czym bardzo tęsknię.

Tak, terapia już dała mi wiele, bo dla mnie to było najważniejsze, żeby lepiej spać a zwłaszcza zasypiać, z czym miałam największy problem. Teraz z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że jedno i drugie wygląda zdecydowanie lepiej. Pojawiały się jeszcze sytuacje, że wracałam do punktu wyjścia, ale miało to miejsce o wiele rzadziej niż przed terapią i z czasem tylko w tzw. trudniejszych dniach, gdzie borykałam się z jakimś większym problemem, który we mnie generował mocny stres. Tak to działo się stopniowo a ja staram się spojrzeć na ten czas jak na całość i zobaczyć – przed i po, jaka jest różnica i ona rzeczywiście ma miejsce. Poza kwestią spania jeszcze drugą moją zmorą był lęk, poczucie zagrożenia i nieustające, uporczywe myśli co powodowało u mnie taaakie napięcie, że przejawiałam zachowania kompulsywne oraz ulegałam całkiem niechcący aktom autoagresji. To pierwsze również uległo poprawie, rzadziej sprawdzam kilkakrotnie – czy zamknęłam samochód, czy zamknęłam drzwi od mieszkania… chyba, że mam ten trudny akurat dzień to wtedy wraca to samo. I chciałabym powiedzieć, że ta autoagresja też uległa poprawie, ale nie mogę tego tak jednoznacznie określić i myślę, że powinnam się temu jeszcze przyjrzeć.

Wiele się o sobie dowiedziałam, zidentyfikowałam kilka schematów zachowania, zobaczyłam też siebie w oczach innych i niekiedy bolało, wczoraj również. Ale wszystko to było właściwe i potrzebne, biorę to na klatę i będę się temu przyglądać, bo po to właśnie tam poszłam. Wczoraj na sesji podsumowującej padły słowa, że dużo we mnie lęku również przed grupą, co powiedzą, co ze mną zrobią? Dużo lęku przed tym co zobaczę w sobie, tam w środku, co to spowoduje dalej? Zdarza mi się wchodzić w rolę coacha dając informacje poszczególnym osobom i też tak podobnie stawiam grupę do pionu. No cóż i tu poległam, nie da się ukryć. Ale z kolei udało mi się wyjść z roli zawodowej w aspekcie pracy nad sobą, tak byłam wtedy przy sobie (trochę trudniej było na początku) i poddałam się procesowi terapii wchodząc w role pacjenta. To się wydarzyło i dlatego pewnie terapia dała pierwsze efekty. Bo to może się zadziać, gdy pacjent się odkryje, podda, rozsypie, ulegnie emocjom, powie coś ważnego, dotknie czegoś, przeżyje, namierzy, przypomni sobie, uświadomi sobie… patrz ja.

Jestem wdzięczna życiu za ten czas i to miejsce, za tych ludzi – grupę i przede wszystkim za prowadzących Terapeutów. Jestem wdzięczna sobie, że znalazłam w sobie odwagę i siłę, aby się poddać tej terapii. Jestem też wdzięczna Pani Psychiatrze, że objęła mnie taką opieką a nie inną.
I będąc szczerze wzruszoną jestem wdzięczna naszej Pani Psycholog, bo prawdziwie czuję dla siebie podziw a tego ona mnie właśnie nauczyła. Dostrzec siebie i mieć również podziw dla siebie a nie tylko dla innych.

Dziękuję sobie i wszystkim wymienionym…

Prawdziwa przyjaźń to wielki dar

Prawdziwa przyjaźń to wielki dar

Mam to szczęście, że mogę cieszyć się tym właśnie darem i bardzo go doceniam, bardzo. Wczoraj była u mnie moja wieloletnia i bardzo mi bliska przyjaciółka. Miałyśmy dla siebie prawie cały dzień
i mogłyśmy się wzajemnie cieszyć rozmową, wspólnym spacerem, takim po prostu byciem ze sobą. Piękne są takie chwile dla mnie i wiążą się zwykle z różnymi emocjami, z poczuciem bliskości i radości zwłaszcza. 

Mam też wtedy okazję podzielić się z kimś sobą, ale w tym przypadku to aż z Nią, z osobą, która jest dla mnie ważna i mam do niej duże zaufanie, bardzo cenię sobie jej zdanie. I co ważne, ona nigdy mnie nie zawiodła. Więc ważną jest kwestia, że właśnie z nią mogę się w takim wspólnym czasie podzielić sobą, swoją codziennością, swoim obrazem przeżywania świata. A tyle się u mnie dzieje, że rzeczywiście mam o czym mówić. I tym bardziej jest dla mnie to ważne. Bardzo cenię sobie te nasze spotkania i jestem wdzięczna, że Ją mam przy sobie, że w pewnym sensie towarzyszy mi od lat. Wiele dla mnie znaczy ta przyjaźń i ta osoba. 

Doceniam i cieszę się tym prawdziwie…

Wszyscy potrzebujemy siebie wzajemnie

Wszyscy potrzebujemy siebie wzajemnie

Wczoraj był dla mnie niesamowity dzień! Po prostu wydarzyło się coś tak dla mnie ważnego, znaczącego i spektakularnego, że jeszcze nawet nie umiem tego ponazywać a emocje mnie rozsadzają, buzują i jeszcze się to dzieje. 

Dlatego jedyne co mogę, to zacząć pisać i mam tym samym nadzieję, że to mi pomoże poukładać i oswoić wczorajsze katharsis.

Chcąc kupić bilety na spektakl teatralny, których zresztą zabrakło zapisałam się na warsztaty teatralne i wczoraj byłam na nich po raz pierwszy. To się stało. Tak gładko i łatwo to nie wyglądało oczywiście ponieważ miałam ogromne wątpliwości, czy to się uda, czy dam radę mimo moich trudności natury psychicznej i ograniczeń ruchowych. Było we mnie dużo strachu i lęku a jakże bez tego ani rusz jak na razie, niestety. Bardzo dużo mnie to kosztowało dlatego dziś odreagowując sporo płaczę ze wzruszenia, przejęcia, ulgi, że się nie wycofałam, że próbuję (zapłaciłam dziś pierwszą wpłatę więc wchodzę w to). I już wiem, że będzie to wielka przygoda mojego życia, że będę miała okazję przesunąć po raz kolejny granice własnych możliwości poddając się procesowi dalszego rozwoju, czyli temu co uwielbiam w swoim życiu. Wczoraj słuchając prowadzącego łapałam w mig jego intencje i czułam się jak ryba w wodzie, znów czułam, że żyję! Cudowne uczucie tak dobrze mi znane, ale od dłuższego czasu mi niedostępne, niestety, bo byłam zajęta czymś innym, nie miałam czasu ani przestrzeni na tego typu nowe wyzwania, ale najwyraźniej jak widać tak miało być. Więc tym bardziej się cieszę, że jest mi dane znów żyć, uczyć się nowych umiejętności przekraczając własne ograniczenia i trudności, oddychając pełną piersią. Tak czuję i jestem poruszona tym co miało miejsce wczoraj i co dzieje się we mnie dzisiaj.

Każde z zadań w trakcie naszej pracy na zajęciach uruchamiało we mnie coś w środku, wspomnienia, skojarzenia, jakąś kolejną historię. Choć wiem, że nie od razu umiałam wejść w swoją rolę to i tak czegoś głęboko w sobie dotykałam. Myślę, że jak na pierwszy raz to wiele ten fakt obiecuje i tak to widzę, ponieważ to było moją intencją zapisania się na te warsztaty. Czytając w ich opisie, że będą prowadzone metodą pracy aktorskiej Stanisławskiego która właśnie opiera się na pamięci emocjonalnej aktora, na tym co on wnosi ze sobą i swoją historią. 

Dlatego ten rodzaj pracy ma działanie terapeutyczne i na to liczę, tym się kierowałam, chociaż dostrzegam też inne wartości dodane. Takie jak możliwość poznania nowych ludzi i bycie zarazem częścią ich grupy, praca z ciałem i to na wielu poziomach jak zdążyłam zauważyć, no i przede wszystkim jednak to, że znów mam możliwość rozwoju, co oznacza dla mnie życie pełną piersią. Rozwijam się, zmieniam się – żyję! To znaczy, że żyję, nie stoję w miejscu, ale idę dalej, mam wizję, mam cel, ale też coraz częściej udaje mi się cieszyć samą drogą, którą idę, tak na co dzień tymi małymi krokami, które stawiam jeden za drugim.

Wczorajsze słowa, które wypowiedziałam w jednej ze scenek: „wolność, słońce, wiatr… wszyscy jesteśmy wolni…”. Te słowa tak głęboko mnie poruszyły, że uruchomiły we mnie proces odkrycia ich znaczenia dla mnie. I dzięki temu dotknęłam wspomnień i emocji z okresu Covid-u, odsłoniła się kolejna moja trauma. Pomyślałam, że może trzeba to przelać na papier i może warto byłoby to przedstawić, pokazać w teatrze. Czego owocem jest napisanie takiego oto prototypu monodramu:

KARTKI Z KALENDARZA

Przeżyłam Covid, sama, byłam sama, sama w siedmiotygodniowej izolacji w mieszkaniu o powierzchni niewiele większej niż 30 m2. To było traumatyczne przeżycie, miałam wszystkie objawy choroby, czułam się fatalnie, byłam tak słaba, jakby w innej czasoprzestrzeni, ale najgorsze z tego wszystkiego były trudności z oddychaniem. Zwłaszcza rano aż do godzin popołudniowych miewałam ataki braku tchu, braku oddechu. Ja tego nawet nie umiem nazwać. Po prostu stałam przy oknie z komórką w ręku i sama siebie starając uspokoić i jakoś próbować regulować ten oddech myślałam jednocześnie; „ spokojnie, dasz radę, pamiętasz słowa lekarza, najwyżej zadzwonisz po karetkę ale póki możesz to próbuj oddychać, dasz radę, na Kilimandżaro też było ciężko i wytrzymałaś, to twoje Kilimandżaro BIS, po prostu, nic wielkiego, dla ciebie to pestka, wytrzymasz, oddychaj, spokojnie oddychaj, wytrzymasz, dasz radę…” I tak spędzałam najstraszniejsze chwile ciągnące się w nieskończoność patrząc w okno. Stałam tak próbując jakoś oddychać i nie mogąc wyjść, zamknięta jak w klatce, zamknięta na świat, na ludzi, na pomoc….

No bo co z tego, że mogłam zadzwonić po karetkę, jaka jest pewność, że rzeczywiście zdążyli by z pomocą dla mnie. Nie miałam żadnej pewności, żyłam w ciągłym zagrożeniu i lęku zdana sama na siebie. Tak, tak właśnie czułam, że jestem sama i muszę sobie poradzić sama, bo jeśli nie, to przegram, żyłam z dnia na dzień w przeświadczeniu, że tylko sama mogę wygrać z tą chorobą. Straszne, ale prawdziwe, nie było nikogo przy mnie a sama świadomość, że na karetkę trzeba czekać mogłaby spowodować u mnie atak paniki, więc wolałam sama ze sobą pracować i różnymi metodami ograniczać ryzyko. Tak to wyglądało. 

Noce też były ciężkie, bo nie mogłam normalnie spać. Czułam chodzące i napięte nogi, rozgrzane dziwnie, właściwie to gorące, one po prostu jakby płonęły. A do tego niepokój, strach i lęk uruchamiający najprzeróżniejsze myśli: „a co, jeśli umrę, jeśli nie dożyję rana…, ale dałam klucz rodzicom, jestem zamknięta na gałkę tylko u góry, przynajmniej nie będą musieli wywarzać drzwi, nie będzie strat, jest ok. Dobrze, że o to chociaż zadbałam, jest dobrze. „ 

Tak wyglądała moja codzienność. Zamknięta i sama, zdana tylko na siebie w sytuacjach zagrażających życiu, takie są fakty. Lekarz mi mówił, że moje objawy mają podstawę, żeby mnie hospitalizować, mogłam zdecydować się na pobyt w szpitalu, ale tego bałam się jeszcze bardziej. Miałam w ostatnich latach aż dwa poważne powody by leżeć w szpitalu, nie chciałam tego znów przeżywać, bałam się. Ten lęk ze mną pozostał do dziś, mam zdiagnozowane zaburzenia snu i inne zaburzenia lękowe, jestem w trakcie terapii.

Strach, poczucie zagrożenia i lęk plus ciągnąca się przez dłuższy czas izolacja od świata, od ludzi, od życia to powoduje ogromną samotność i tym samym prawdziwą traumę, tak bardzo dotkliwą, że obiecuję sobie nigdy więcej tego już nie przeżywać, nigdy więcej! Postanawiam nie być sama, chcę z kimś dzielić życie, chcę z kimś być tak na co dzień – na to liczę. Kiedyś usłyszałam podobne słowa: „radość we dwoje się mnoży i jest jej więcej a smutek się dzieli na dwoje i jest go wtedy mniej”. To mnie przekonuje, to dla mnie ma sens i żyję nadzieją, że kiedyś będę mogła tego doświadczyć.

Nie jesteśmy samotnymi wyspami, wszyscy potrzebujemy siebie wzajemnie

Każde słowo jest tutaj prawdziwe, to nie jest gra, to prawda o mojej rzeczywistości z tamtego okresu.

Osobisty coaching

Osobisty coaching

Wczoraj na terapii usłyszałam słowa kierowane zresztą do mnie, „że altruizm może być formą autoagresji”. I bardzo mnie to dotknęło, żyje to we mnie cały czas. Tak, niestety identyfikuję się z tym stwierdzeniem, moje ciągłe myślenie i też działanie na rzecz innych a zapominanie jednocześnie o sobie jest tego oznaką przecież. Ja dopiero teraz uczę się być przy sobie i pozwalać sobie na spełnianie swoich potrzeb powtarzając sobie niejednokrotnie: „no ale przecież masz do tego prawo, tak możesz, zadbaj o siebie, nareszcie dbaj o siebie a nie o innych”. I to jest rzeczywiście bardzo trudne dla mnie, wydaje mi się nawet momentami, że samolubne albo wręcz egoistyczne, tak bardzo nie leży to w mojej naturze. Ale uczę się, pomału przyzwyczajam się do nowych schematów myślowych które tak samo mają moc tworzyć nowe nawyki w moim zachowaniu jak i działaniu.

To miało miejsce po tym, gdy podzieliłam się z grupą na terapii refleksją a właściwie takim moim przekonaniem: „że wszyscy przychodzimy na świat, każdy z nas jako małe dziecko zupełnie niewinne i doskonałe, piękne! A dopiero to, co potem się wydarza – skrzywione dzieciństwo, środowisko itp. powoduje, że zmieniamy się…”. Nakładamy na siebie różne maski i schematy zachowania: agresji albo uległości, walki albo odcięcia od swoich emocji… Tutaj ma znaczenie bardzo wiele elementów składowych, wiele wydarzeń, sytuacji, ludzi po drodze i naszych wrodzonych predyspozycji, jak i tego co my z tym w końcu sami zrobimy. Bo jako już dorosłe osoby każdy z nas ma wybór, zawsze mamy wybór i najlepiej, gdy weźmiemy odpowiedzialność za siebie i swoje życie.

Bardzo wzruszyłam się wtedy, popłakałam się nawet bo ja też byłam doskonała nawet z moimi krzywymi nogami, ale nikt tego tak nie widział. Używając języka symboli można powiedzieć, że na siłę i przemocą niejako rodzina, środowisko – świat dopasował mnie do swoich standardów. Łamał mnie tym samym powodując wieloletnie jak widać zmiany w psychice. Nauczyłam się, że to co chcą inni jest ważniejsze, że mam się dopasować, mam się zmieniać dla nich, ale dla siebie też, bo będę mogła chodzić. Te słowa mogą się wydawać przerysowane, ale dla mnie mają znaczenie symboliczne, bo coś jednak pokazują. Między innymi przychodzi mi myśl: może, dlatego mam fioła na punkcie rozwoju osobistego, od lat się rozwijam, zmieniam chcę być lepsza doskonalsza. Czy tym samym nie neguję tego kim jestem tu i teraz? Czy to kim jestem nie ma dla mnie wartości a dopiero nabiorę tej wartości w przyszłości, wtedy, gdy schudnę, gdy będę ładniejsza, gdy zacznę spać, gdy będę spokojna, radosna, zadowolona … Coś w tym jest, niestety.

Wczoraj też padły słowa pod moim adresem: „nasz coach, no tak znów nam to podsumowała…”. Przyjrzałam się temu po terapii i zdałam sobie sprawę, że tak, zgadzam się, zawodowo jestem i coachem i psychologiem a nawet trenerem. Ale tego właśnie coucha mam w sobie od lat i to tak mocno w sobie, że to nie wynika nawet z mojej roli zawodowej a raczej z tego, że to ja od lat samą siebie w ten sposób coachuję. Robię to z różnych powodów w zależności od sytuacji i od potrzeb. Żeby jakoś funkcjonować w różnych trudnych okresach albo podążać za czymś nowym bądź też dla znalezienia narzędzi w celu osiągnięcia tego… Mój schemat myślenia a dalej działania – to zawsze jednak, żeby szukać rozwiązania. Nie mam w zwyczaju biadolenia, zazwyczaj staram się znaleźć rozwiązanie, walczyć, zmienić, jeśli tylko się da i zawsze próbuję. A jeśli się nie da to odpuszczam, tak też odeszłam ze związku z mężczyzną. Próbowałam wcześniej, zrobiłam wszystko co mogłam i to kilkakrotnie, ale nie wyszło. Odpuściłam. Niekiedy to jest najlepszym rozwiązaniem, przyjąć to co jest i zaakceptować, bo to nam wtedy służy. I po czasie okazuje się, że tak jest w istocie, że tak ma być. Siebie jesteśmy w stanie zmienić, ale drugiego zmieniać wręcz nie należy nawet próbować. To też zrozumiałam dzięki tej historii z moim mężem, dzięki niemu właśnie.

I ten schemat działania zupełnie naturalnie, wręcz automatem jak widzę stosuję do innych wypowiadając się w ich tematach, bo tak mam wobec siebie, więc też tak samo widzę różne możliwości u nich. Tak mam, stosuję język rozwiązań a nie zagrożeń. Jestem coachem i niech tak zostanie, to mi i służy. Ale jeśli chodzi o innych, czyli o moje komunikaty do nich kierowane, to rzeczywiście przyjrzę się temu i może coś trzeba będzie zmienić, może rzeczywiście tak. Bo może oni odbierają moje słowa inaczej niż wynikałoby to z mojej intencji. Pasują mi tutaj słowa znanego powiedzenia: „dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane”.

A każdy z nas ma prawo do szukania siebie i swojej drogi po swojemu.

Chcę kochać, kochać pomimo wszystko

Chcę kochać, kochać pomimo wszystko

Sprzedałam wczoraj samochód i też z tej okazji poszłam do rodziców, było miło mama upiekła ciasto tak spontanicznie, bo nie było nic ustalane wcześniej. A ja miałam okazję znów coś nowego zobaczyć w relacji z moją mamą dzięki temu spotkaniu.

Mianowicie siedziałyśmy obok siebie na tapczanie i moja mama dotknęła moich stóp a ja odruchowo je cofnęłam. To był moment, czysty odruch. I rzeczywiście, gdy wspominam takie podobne sytuacje to tak było zawsze. Oczywiście były chwile, że przytulałam ją albo pozwalałam się jej przytulić, ale gdy dotykała moich nóg to zawsze czułam się nieswojo, dziwnie zagrożona, reagowałam lękiem. Dopiero teraz to wyraźnie widzę, bo wcześniej się temu nie przyglądałam, działałam automatycznie i nie miałam wtedy do tego dostępu ani wglądu. 

Terapia działa, takie momenty są dla mnie pokrzepiające, codziennie niemalże odkrywam coś nowego i tak ma być, mimo, że nie jest to łatwe, ale tego chcę. Chcę widzieć, czuć, rozumieć i wiedzieć, ale przede wszystkim kochać. Chcę czuć się przy mojej mamie bezpiecznie i dobrze, chcę ją kochać i móc jej to okazywać nawet bez żadnych już moich oczekiwań wobec niej. Tego pragnę i mam nadzieję, że tak będzie.

Zdrada samego siebie versus poczucie własnej godności

Zdrada samego siebie versus poczucie własnej godności

Wczoraj miałam sesję, na której poruszałam swój schemat roli ofiary. Często tak mam, że właśnie przyjmuję rolę ofiary w różnych sytuacjach i po fakcie mam tego świadomość, ale niestety już po. Nienawidzę tego, nie chcę być taka sama jak moja mama – wieczna męczennica, inni zawsze winni a ona ta dobra, ta lepsza… Tak bardzo nie chcę być jak moja mama. A niekiedy sama czuję się pokrzywdzona. W ostatnią niedzielę to też było to samo, przecież ja mogłam wstać i wyjść – zadbać o siebie a ja wzięłam na przeczekanie, a ja chciałam tą trudną i toksyczną dla mnie sytuację przetrzymać, przetrwać. Terapeutka powiedziała takie słowa: „rola ofiary często przykrywa złość wtedy, gdy nasze potrzeby nie są zaspokojone”. Ujęła to w punkt, tak, tak, tak. Wtedy, moja potrzeba bezpieczeństwa, spokoju, odpoczynku, bo po to tam przyjechałam w tą zieloną oazę, nie została zaspokojona i zamiast się zezłościć na to i tym samym pokazać swoją asertywność i swoje granice to ja weszłam w rolę ofiary, bo tak było mi łatwiej, bo nie musiałam stawać do walki z moją siostrą, bo przecież nawet gdybym chciała wyjechać stamtąd to musiałabym poprosić o otwarcie bramy. No i wtedy by się zaczęło, nowa jatka… 

Dziś myślę, że ja jestem ważniejsza i moje potrzeby, tym samym też moje poczucie godności, tak to widzę. Mam prawo zadbać o siebie i swoje samopoczucie, bo to składa się na moje zdrowie psychiczne i zarazem fizyczne a to dla mnie bardzo ważne. Ze wszystkich sił pragnę być asertywna i stawiać właściwe granice chroniące mnie samą i mój dobrostan, obiecuję sobie nad tym pracować i mam nadzieję, że mi się to uda. 

 Kluczem do tego jest częste stawianie sobie pytania w trakcie różnych trudnych sytuacji: „jak ja się w tym czuję? Czego ja chcę? Co podpowiada mi moje ciało? Co dla mnie jest ważne? …” I pójście za tym, pójście za sobą a nie za innymi i ich interesami, bo to tak samo jakbym zdradziła samą siebie. Jak wiele razy w swoim życiu już to zrobiłam. Nie chcę siebie już zdradzać i zostawiać w niełasce tak jak robili to ze mną inni. Ja chcę nareszcie ze sobą być i kochać siebie, chcę być sama dla siebie najważniejsza. Ja nie mam już małego dziecka na wychowaniu, nie mam żadnych właściwie zobowiązań i może to jest ten czas, żeby nareszcie zająć się sobą i zatroszczyć się o siebie. Wykarmić siebie, zaspokoić te wszystkie głody dzieciństwa i nauczyć się żyć w poczuciu szacunku do samej siebie i tym samym w poczuciu godności. Myślę, że tego potrzebuję i za tym chcę iść. Potrzebuję siebie samej, swojej troski, obecności, uważności… patrz miłości.

Nie zgadzam się na rolę ofiary

Nie zgadzam się na rolę ofiary

Wczoraj była niedziela i tak bardzo chciałam ją spędzić z kimś a nie sama, dlatego zdecydowałam się przyjąć zaproszenie mojej siostry i jej przyjaciela. I mogło być prawdziwie cudownie. Pyszny i wspólny co najważniejsze obiad, kawa na tarasie, piękno otaczającej przyrody w ogrodzie, wycieczka rowerowa i cudne widoki i ogromna przyjemność napawania się nimi i tym samym wręcz karmienia zmysłów. Po powrocie jeszcze wspólna kolacja i jeszcze wieczorne siedzenie na tarasie wśród cykad i naszczekiwania psów gdzieś tam daleko, jak to na wsi. Bajka, po prostu bajka. I tak mogło być.

 Ale u mnie zazwyczaj jak do tej pory, tak to widzę, ale niestety w takich sytuacjach zawsze musi wkraść się jakiś dramat, trud, ból itp. Nie wiem jak to mam ująć, różnie to sobie próbuję tłumaczyć – może jakiś koszt tego dobrego co mnie spotyka. W przeszłości też zwykłam to określać, gdy to miało miejsce: „no tak, jest pięknie więc strata musi być”. Tak to kwitowałam. 

Ale wczoraj tak bardzo mnie ta właśnie strata uwierała, tak bardzo nie miałam na nią zgody, że koniec z tym! Nie mam zamiaru już tak żyć, nie chcę tego!!!

Mianowicie byłam świadkiem kilku kłótni między moimi gospodarzami. Prawdziwe kłótnie z wyrażoną agresją słowną oczywiście, ale jednak, zawsze to jest agresja. Moja siostra potrafi pokazać wściekłość, gdy druga osoba ma inne zdanie niż ona, znam to z autopsji, znam ją. Ona wtedy walczy do skutku, dla niej to wojna i nigdy nie ma zwyczaju się poddawać. I mimo, że oni w kuchni a ja na tarasie to i tak wszystko słyszałam i cierpiałam, tak cierpiałam!!! Nie tego chciałam przecież w tym dniu. Mówiłam sobie: „spokojnie, oni tak mają, wyluzuj, jesteś bezpieczna, jest ok, nic się nie dzieje…”. To nic nie dawało, nic. Przychodziło mi do głowy, żeby się zebrać i pojechać stamtąd, ale jednak tym razem tego nie zrobiłam, bo chciałam z kimś spędzić niedzielę… A może powinnam to zrobić i tym samym zadbać o siebie, ochronić siebie i być sobie wierną a nie myśleć o nich, bo „im będzie przykro…” itd. Tak myślałam! Kosmos!!! A czy oni myśleli o mnie, gdy się kłócili ze sobą i to kilka razy – oni tak mają, nienawidzę tego! Czy oni pomyśleli o mnie chociaż przez chwilę, jak ja się czuję? Co ja przeżywam? Nie!!! Oni mieli mnie głęboko gdzieś, bo przecież oboje wiedzą, że źle reaguję na takie zachowanie z ich strony, bo wielokrotnie to sygnalizowałam, wczoraj również. Wiedzą, że jestem w procesie terapii, wiedzą o moich trudnościach i o tym jak bardzo bywam krucha. Ale bez skutku, to nic nie daje, moje potrzeby są nieważne, więc dlaczego znów i wciąż zgadzam się na kontakt z ludźmi, którzy mnie ranią, dla których jestem tak mało ważna, dlaczego to robię???

Wiem, tak wiem. Tak mnie traktowano w dzieciństwie, takie mam nawyki, spuścić głowę, wejść w rolę ofiary i przetrzymać, przetrwać i przeczekać aż minie. Bo w końcu wszytko mija. Ale tak jak w dzieciństwie i ten lepszy czas jest okupiony niepokojem, czy przypadkiem znów się nie zacznie jatka, czy znów nie będzie na nowo wojny…

Mam tego dosyć, nie będę żyć już złudną nadzieją, że tym razem będzie inaczej, nie dam się tak dalej traktować, bo nawet ciało mi pokazuje, że to ponad moje siły. Moje ciało nawet staje po mojej stronie i daje mi wyraźne sygnały, że czas już skończyć z rolą ofiary w swoim życiu. 

Najpierw i trzeba to powiedzieć wyraźnie, że było to w czasie tej kawy na tarasie, miałam atak drapania się po głowie. Z nerwów swędzi mnie nieznośnie głowa i mam przymus drapania się po niej. Tak mam w chwilach, gdy widzę u kogoś napięcie bądź zdenerwowanie. Następnie po powrocie z wycieczki rowerowej a właściwie to nawet już w jej końcowym etapie, widocznie im bliżej domu to tym większe zagrożenie odczuwałam, bolał mnie brzuch. Tak, też tak miewam, że boli mnie brzuch z nerwów, z napięcia. I ten ból oraz problemy jelitowe, które dalej nadeszły zostały już ze mną do końca wieczoru. Dopiero gdy wróciłam do siebie i wyluzowałam, to ból minął i byłam już spokojniejsza.

Gdy czytam te słowa to staję się dla mnie jasne i wyraźnie widoczne, że pozwoliłam, żeby mnie nadużyto. Zostałam nadużyta, tak samo jak mi to robili w dzieciństwie. Też widzę, że gospodarze, którzy powinni dbać o samopoczucie gościa, tak to powinno wyglądać przecież, oni nie liczyli się wcale z moimi wręcz potrzebami, które doskonale znają. Nie mogę już dłużej zgadzać się na takie traktowanie przedkładając potrzeby innych nad swoje. Nie mogę już dłużej zaniedbywać swoich potrzeb i ignorować sygnałów mojego ciała. Już nie. Wybieram siebie i swoje zdrowie tym samym.

Nieprawdopodobne wręcz, ale też uświadamiam sobie, że ja wczoraj próbując zdecydować się na to spotkanie miałam ogromny konflikt wewnętrzny, odczuwałam niepokój i wręcz strach przed tym. Miałam wiele wątpliwości czy to jest dobry pomysł na niedzielny wypoczynek, bo niedziela jest po to, żeby wypocząć i nabrać sił na kolejny tydzień. Tak biłam się z myślami, bo przecież znam swoją siostrę i wiem, że ona miewa różne nastroje, bo przeżywa swoje trudności a jakże… I wiem, że w relacji z nią nigdy nie wiem, jak będzie, czy będzie miło czy wręcz przeciwnie, tak samo jak w moim domu rodzinnym. Ta sytuacja niewiedzy, wyczekiwania, badania nastrojów, rozpoznawania klimatu emocjonalnego… trwa nadal, niestety, ale takie są fakty. Więc wizyty w tym domu, patrz kontakty z moimi najbliższymi wiążą się z takimi samymi historiami emocjonalnych trudności i przejawianych psychosomatycznych objawów w moim ciele. Wierzę w terapię i ufam, że z czasem te kontakty z rodziną będą łatwiejsze dla mnie, bo ja się zmienię, bo wyzwolę się ze swoich negatywnych schematów i wzorców zachowania i też zrozumiem ich motywy postępowania. Mam nadzieję, że tak będzie a ten wczorajszy dzień jest dużym krokiem w tą lepszą stronę. Ten dzień był mi potrzebny, żeby przeżyć i doświadczyć to czego już nie chcę i na co się już nie zgadzam.

Kolejny level

Kolejny level

Miałam dziś sen, jeden z tych, które się dobrze pamięta, właściwie to odebrałam go jako koszmar i obudziłam się przerażona. Bo na końcu już tego snu chcąc zamknąć drzwi domu walczyłam z czarnym psem, którego nie chciałam wpuścić. Pies zniknął a pojawił się mężczyzna, którego też się bałam i nie chciałam go wpuścić, ale on wszedł i tak. Po czym zobaczyłam jego portret stojący na stoliku. On, ten mężczyzna wydawał się być nie zagrażający, nawet się położył na podłodze, ale po chwili to jednak ja leżałam na podłodze obok sofy w całkowitej niemocy, jakby w splątaniu wręcz. Próbowałam się ruszać, wstać jakoś, coś powiedzieć, ale nic nie mogłam po prostu nic i byłam przerażona tym stanem. Mężczyzny już nie widziałam, ale czułam, że on jest gdzieś niedaleko, gdzieś obok w tym samym miejscu tzn. domu. W tym uczuciu przerażenia i wręcz stanu ogólnego paraliżu obudziłam się.

Długo mi zajęła interpretacja tego snu, sięgnęłam do kilku źródeł i myślę, że mogę spróbować go odczytać w następujący sposób:

Jestem już gotowa na pozostawienie swojej przeszłości w tyle (symbol pustego domu, do którego wchodzę razem ze swoją siostrą, właściwie to ona mnie prowadzi) i podążanie dalej na drodze oświecenia, przewodnictwa i zrozumienia oraz umiejętności rozwiązywania wszelkich trudności (we wnętrzu domu było dużo światła z wielu źródeł różnorodnego oświetlenia, tak na bogato i świątecznie). To ma mieć miejsce mimo psychicznego piętna, które pozostaje trwale w pamięci (stało tam zdjęcie), ponieważ moja podświadomość jest gotowa do odkrycia (pozamykane drzwi były na dole domu). To z kolei zaprowadzi mnie na drogę do osiągnięcia sukcesu i przejście poprzez duchowo – emocjonalną podróż na wyższy poziom świadomości w życiu dającej większe bezpieczeństwo i ochronę (szłyśmy schodami na górę tzn. piętro domu). Dalej ma mieć miejsce moje działanie bez przeszkód i swobodne życie bez presji pełne rozwoju i samodoskonalenia się tzw. odcinanie kuponów (siostra, czyli ja – symbol lustrzanego odbicia, wyszła tuż za dom na skoszone pole z balami słomy i w domyśle zwiezionym zbożem do spichlerzy). Następnie ma mieć miejsce dalsze podążanie z motywacją oraz równowagą emocjonalną i uczuciową w kierunku osiągnięcia zamierzonych celów i planów życiowych (siadła na rower mający szerokie opony w kształcie walca i pojechała w dal po horyzont, ona, czyli ja). I ja chcę już tam zostać w tym kolejnym etapie życia (zamykam drzwi domu), chcąc tym samym pozbyć się złych nawyków, negatywnego myślenia i lęków, tych starych schematów które próbują mnie jeszcze trzymać (czarny, agresywny pies chce wtargnąć siłą do domu, gdy ja zamykam te drzwi). Dzięki wejrzeniu w swoją duszę (portret mężczyzny stojący na stoliku) i odkrycie przez to swojego męskiego pierwiastka, czyli asertywności wraz agresywnością udaje mi się zostawić to co mnie zniewala i niszczy, wręcz paraliżuje a w zamian czego żyję w wolności i pełni, nareszcie tak jak chcę (ta stara ja leżała na podłodze splątana i w niemocy dzięki mężczyźnie, to on sprawił bezdotykowo, to się po prostu stało. A ta nowa ja już swobodna na polu podążała w swoim kierunku po horyzont, ku lepszemu).

Takie to piękne, że wydaje się być jednak nierzeczywiste, ale nie obchodzi mnie to. Chcę w to wierzyć, tego potrzebuję właśnie, potrzebuję wiary, że będzie lepiej a to wszystko co było i to co robię ma sens. Wybieram wiarę i nadzieję oraz postanawiam z odwagą podążać dalej.

Myślę też, że nie ma przypadku w fakcie, że właśnie wczoraj miał miejsce proces zidentyfikowania się z moją historią, próba zrozumienia, akceptacji i wybaczenia też mojemu dziadkowi. Mało tego, ja poszłam dalej i dokonałam aktu wybaczenia wszystkim moim przodkom oraz tego, że ja też ich poprosiłam o wybaczenie. Doświadczyłam wtedy głębokiego oczyszczenia i byłam bardzo poruszona, bo czułam, wiedziałam, że to ważny moment w moim życiu. Czuję, że dzięki temu weszłam na kolejny poziom mojego człowieczeństwa, mojego rozwoju jakby to nie nazwać i ten dzisiejszy sen jest właśnie tego owocem.

Dać sobie to czego zabrakło kiedyś

Dać sobie to czego zabrakło kiedyś

Dotarło do mnie, że przeżywam mężczyzn w jakiś specyficzny sposób, oni wydają się dla mnie niebezpieczni, zagrażający właśnie. No ale cóż się dziwić, jeśli na co dzień w tym środowisku, w którym mieszkam i z którego też pochodzę spotykam się z niechęcią z ich strony, nieraz z agresją w oczach. To są mężczyźni uzależnieni od alkoholu, mający problem ze swoim istnieniem i zagubieni życiowo więc gdy widzą kobietę, która sama mieszka i sama jeździ samochodem to w ich oczach oznacza to już wyższy status społeczny i nie podoba im się. Pokutują tutaj jeszcze nadal i niestety takie przekonania: „no bo co? Baba i tak se radzi, no jak to, jak tak może być? Ona powinna siedzieć w chałpie, dzieci rodzić i obiod ważyć, no i czekać na chłopa, zawsze czekać na chłopa…”. Nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale ostatnio to wyszło po przeprowadzeniu kilku rozmów telefonicznych z mężczyznami właśnie. Dzwonili oni z firm handlujących samochodami i w sposób manipulujący próbowali na mnie wymóc decyzję o spotkaniu w ich siedzibie celem kupna mojego samochodu. No ale wiadomo chodziło o to, żeby dać mi połowę wartości, wtedy oni przecież zarabiają.  Źle znosiłam te rozmowy w ostatnich dniach, budziły wręcz we mnie agresję i gdy zaczęłam się temu przyglądać to doszłam do wniosku, że wynika to z tego pierwszego, z tego, że wywodzę się z takiego środowiska, gdzie samodzielna kobieta nie jest mile widziana. I gdy wyczuwam w kontakcie z mężczyzną, że w jakiś sposób chce na mnie wywrzeć jakąkolwiek presję to cała się jeżę, jakby odzywa się wtedy ten pierwszy głos mający związek z moją historią pochodzenia zabraniający mi być sobą, więc moja reakcja jest taka nad wyraz i niewspółmierna do sytuacji. Poza tym nienawidzę manipulacji, nienawidzę!

Wśród uzależnionych, słabych i tych zagubionych życiowo mężczyzn widzę jeszcze takie zjawisko, oczywiście nie wszyscy to mają, ale ci bardziej agresywni zazwyczaj tak, że traktują kobiety przedmiotowo, one są po to, żeby im właśnie służyć i dogadzać, one są dla nich po prostu. I mają oni tylko dwa schematy działania. Albo wywieranie presji słownej czy też nawet fizycznej, bo na czymś im zależy i nawet są skłonni wtedy wypowiedzieć jakieś bardziej miłe słowo. Albo wyrażają otwarcie i bardziej wyraziście agresję słowną bądź fizyczną, gdy nie dostają tego co chcą. Tak czy inaczej nazywam to wciąż manipulacją i może też, dlatego jestem na nią tak wyczulona. Żyłam kiedyś z uzależnionym mężczyzną, przeżyłam to o czym opowiadam nie raz i to nie tylko z jego strony.

Przez większość mojego dorosłego nazwijmy to tak, życia mieszkałam w dobrym i bezpiecznym miejscu, ale od przeszło dwóch lat mieszkam tutaj, skąd właśnie pochodzę, stąd wywodzi się też mój ojciec i cała jego rodzina, tu są moje korzenie z tej jednej strony. I myślę, że nie ma w tym przypadku, myślę, że tak miało być. Odczuwam wyraźnie i widzę wręcz, że sytuacje, obrazy, które przeżywałam w dzieciństwie od mojego niemowlęctwa odgrywają się, materializują właśnie tu i teraz, ale zwłaszcza tutaj. I to pomaga mi przypomnieć sobie co działo się wtedy, jak wyglądała tamta rzeczywistość małego dziecka, to mi odkrywa moją historię, która przecież jest konieczna do procesu terapii. Więc to miejsce, miejsce mojego pochodzenia, od którego zawsze chciałam uciec teraz mi pomaga, teraz – na ten czas jest najlepsze na świecie. Jak widać od przeszłości nie uciekniesz, bo nie da się uciec przed sobą samym.

Moja przeszłość to ja. I dopóki jej nie poznam, nie zaakceptuję, bo nie ma innej drogi i nie przeżyję jeszcze raz swoich emocji to nie wyjdę z tego przeklętego świata do życia w spokoju i radości, do życia w pełni. Tak jak tego pragnę.

I cały sekret tkwi w tym, że wtedy przeżywałam te straszliwie trudne emocje lęku i zagrożenia jako mała bezbronna dziewczynka zdana na innych, na tych którzy zawiedli, ci którzy powinni troszczyć się i ochronić nie zrobili tego, bo sami nie umieli ochronić siebie. Zawiedli. Ale teraz jestem dorosłą kobietą i gdy pozwolę sobie na przeżycie tych samych emocji jako dorosła to sama mogę sobie dać ochronę i wsparcie, bo już potrafię.

I na tym polega w tym wypadku element leczący i całkowicie zmieniający perspektywę, na tym między innymi polega psychoterapia. Odkryć, przypomnieć sobie, zwerbalizować najlepiej, przeżyć jeszcze raz z własnymi zasobami, bo je mamy jako dorośli i zaopiekować się sobą, dać sobie to czego inni nam kiedyś nie dali.