Słodycz dobrego snu

Słodycz dobrego snu

Znów dobrze spałam, jakie to cudowne uczucie, jak dobrze… I też szybko zasnęłam, tak po prostu, położyłam się i byłam bardzo zmęczona, czułam, że moje pobudzone serce zaczyna zwalniać, wycisza się, moje myśli krążyły wokół historii obejrzanego wcześniej filmu i zasnęłam.

A rano gdy się obudziłam, to nie zaczęłam od gorączkowego szukania w pamięci z lękiem – co wydarzyło się poprzedniego dnia albo co mnie czeka dzisiaj. Byłam spokojna, wyciszona i poczułam, że chcę spać dalej i spałam! Jakie cudowne uczucie znane mi kiedyś gdy było jeszcze normalnie, że tak sobie dosypiam śniąc nadal. I tak przespałam aż do około 10.30. Po czym byłam wypoczęta, prawdziwie wypoczęta! Zrelaksowana, zadowolona. Moje ciało, wyraźnie to poczułam, było takie ciężkie, też zrelaksowane. I zdałam sobie sprawę, że znów całą noc przespałam bez stoperów w uszach.

Ściśnięte serce

Ściśnięte serce

Byłam wczoraj u moich rodziców. Tak wyszło, że nie odwiedzałam ich ostatnio, ponieważ czułam strach, że się rozsypię, że coś powiem i zranię kogoś. Ale zepsuł mi się samochód i potrzebowałam ich, znów życie zadecydowało za mnie. Stało się i rzeczywiście nie było łatwo znów zobaczyć moją mamę, tą samą jak zazwyczaj – przybitą, milczącą, z grymasem bólu na twarzy, słabą, obolałą…

Tak wiem, moja mama w ostatnim czasie ma infekcję i boli ją noga, bierze antybiotyki, ale ona bywa w podobnym stanie już od lat! Często bez jakiejś zewnętrznej przyczyny. Czułam ogromne napięcie, nie mogłam sobie z tym poradzić, byłam świadoma tego a i tak nie potrafiłam nad tym zapanować. Napięcie związane z jakimś zagrożeniem, że coś się stanie, coś wybuchnie… oraz irracjonalny lęk. Gdy wczoraj jadłam u nich jakieś kanapki, tylko kanapki, to znów czułam to samo poczucie winy, że jem, że zabieram, że oni dają a ja biorę, a tak im ciężko a przecież to wszytko moja wina… DDA jak malowane (syndrom dorosłego dziecka alkoholika). Dlatego tak trudno mi prosić o pomoc i przyjmować wsparcie innych, niekoniecznie nawet to od moich rodziców.

Korzystając z okazji zaczęłam pytać o jakieś informacje dotyczące moich przodków, tłumacząc, że jest mi to potrzebne do procesu terapii i jak bardzo jest to ważne. Tata się rozgadał, znalazłam jakiś nowy istotny szczegół, ale moja mama odwrotnie – wycofana, wręcz okopana w zamkniętej postawie: „nic nie powiem” przejawiała wrogość, zaciętość i milczała. Nie powiedziała nic!

Ja rozpoczęłam terapię, a ona nagle zachorowała, niby taka znana już jej przypadłość pojawiająca się z rzadka od wielu lat, ale to pozwala jej bez słów krzyczeć do mnie: „zostaw mnie, nie pytaj, nic nie chciej ode mnie, jestem chora, słaba…”. Jej schemat ucieczki w rolę ofiary. Więc jak mogłam kiedyś w dzieciństwie i potem dalej czegokolwiek od niej chcieć oczekiwać??? Nie wiedziałam że mogę, nie śmiałam nawet o tym myśleć w ten sposób, jako dziecko radziłam sobie sama ze swoimi trudnościami tak jak umiałam. Jako dziecko jeszcze pretendowałam do roli zastępczej matki dla dwojga młodszego rodzeństwa, do roli przyjaciółki i powiernicy mojej mamy. Musiałam wysłuchiwać: „jaki ten ojciec jest zły, jak pije, co strasznego zrobił…” To ona była ofiarą, więc w końcu szybko stałam się „bohaterem” tej rodziny i z tą rolą sumiennie i grzecznie identyfikowałam się przez większość czasu mojego życia. Dopiero kilka lat temu coś pękło, bo wtedy właśnie zaczęłam chorować i się rozsypywać… Ale to już kolejna odsłona mojej historii.

Czy kiedykolwiek to się zmieni, czy moja mama będzie mamą tak jak powinna, tak jak ja tego potrzebuję! Teraz potrzebuję tylko informacji, nic więcej! A ona i tak nie chce mi tego dać, znów to samo!!! Ona nie odpowiada na moje potrzeby. Czuję smutek, bezradność i zawód aczkolwiek nasuwa mi się od razu, że to głupie czuć zawód, bo powinnam się już przyzwyczaić. A jednak wyraźnie czuję zawód i nawet żal, bo ta jej postawa znowu, znowu oznacza nic innego tylko brak miłości z jej strony, tak! Gdyby kochała umiałaby wyjść poza koniec swojego nosa i nareszcie mnie dostrzec i nareszcie być ze mną w moim świecie, w moich potrzebach. Ale ona robi dokładnie to samo co znam od zawsze. Zostawiła mnie, nie chce mnie, jestem sama.
To tak boli, wciąż boli… Czy kiedyś przestanie?

I dlatego nie chciałam do nich chodzić, bo to boli za każdym razem… Mnie bolą też przecież te przeżywane na nowo emocje, odkrycia, sytuacje w związku z terapią, kolejny ból to za dużo, za dużo…

Dlatego czuję w takich sytuacjach ucisk w sercu, po prostu czuję fizycznie jak zaciska mi się serce.

Miłość własna

Miłość własna

Wczoraj na terapii pojawiły się takie słowa, że „nie uda ci się pokochać samego siebie i do końca zaakceptować jeśli nie uzdrowisz swojej relacji z matką”. Mocne, rzeczywiście bardzo mnie to poruszyło i być może coś w tym jest. Od blisko dwudziestu lat pracuję nad poczuciem własnej wartości u siebie a od blisko dziesięciu moje poszukiwania przerodziły się w działalność iście naukową. Badając i starając się odnaleźć definicję miłości własnej. Co to jest miłość własna, skąd się bierze, jakie są jej źródła, jakie związki przejawia z innymi pojęciami, takimi jak: samoocena, poczucie własnej wartości, tożsamość osobista. Moja praca magisterska o tym nawet traktowała. Swego czasu przygotowywałam się do otwarcia przewodu doktorskiego. Tak bardzo pochłonął mnie ten temat. No i oczywiście bardzo starałam się samą siebie pokochać w trakcie wieloletniego procesu obejmującego warsztaty rozwoju osobistego, szkolenia różnego rodzaju, studiowanie książek poświęconych tej tematyce, jak i innych źródeł literatury fachowej z tego zakresu. I co? I nic! Można by powiedzieć. Dalej jestem w kropce.

Nie mogę powiedzieć, że kocham siebie, ponieważ miłość to działanie a nie słowa. Kochać to znaczy czynić dobrze a nie deklarować w słowach. Tak zdecydowanie w tym procesie już dużo osiągnęłam, ponieważ w przeciwieństwie do tego co było lata temu umiem już sobie powiedzieć: „kocham cię, kocham i akceptuję. Kocham i jesteś dla mnie ważna…”. Pamiętam, że na początku tej mojej drogi do samej siebie nawet z tym miałam problem. Nigdy nie zapomnę, gdy na jednym z pierwszych warsztatów rozwoju osobistego dostałyśmy zadanie od prowadzącej: „w odpowiednim czasie i miejscu stań przed lustrem i powiedz samej sobie ˃kocham cię˂ wymieniając swoje imię…” Nie umiałam tego, stanęłam przed sobą i samo patrzenie na siebie bolało, dosłownie! A powiedzenie sobie czegokolwiek miłego było ponad moje siły. Czułam ogromną kulę w gardle i byłam bardzo poruszona tym co się dzieje. Popłakałam się z emocji jakie mnie zalały i zrozumiałam, że mam problem, ogromny problem oraz, że właśnie z nim ma związek moje wątłe poczucie własnej wartości a właściwie jego brak w zakresie osobistym. Bo ja jako pracownik odnoszący jakieś tam sukcesy zawodowe to było dla mnie ok, ale ja bez roli zawodowej, którą pełniłam, ja sama w sobie jaką mam wartość? Co mnie określa? Mam z tym ogromny problem do dziś, dlatego tak bardzo źle znoszę brak pracy, bo wtedy czuję się bezwartościowa a moja samoocena pikuje w dół.

Wracając do kwestii miłości własnej u mnie, to nie potrafię jeszcze zadbać o siebie tak jak bym chciała. Nie potrafię mimo, że tak bardzo się staram od lat! Nie potrafię zachować właściwych granic w relacjach z innymi. Zazwyczaj niestety pozwalam innym na zbyt wiele, te kontakty mnie ranią, powodują ból. Tak mnie traktowano w dzieciństwie i tak bardzo mam to wdrukowane w schematy swojego zachowania, że często bywam uległa mając duży problem z właściwą czyli asertywną reakcją. Cały czas uczę się tego i próbuję wciąż i na nowo. Może więc coś jest na rzeczy, że trzeba uzdrowić relację z matką. Matka to archetyp świata, jeśli ona nie przyjmie mnie z miłością czyli tak jak powinno być, to wtedy są właśnie mniejsze szanse na pojawienie się miłości własnej… Jeśli ona tego nie zrobiła, to żyję w przekonaniu, oczywiście nie zawsze na poziomie świadomym, że świat mnie nie chce! Jak tu żyć???
Nie mogę powiedzieć, że mam teraz dobrą relację z moją mamą, nazwałabym ją raczej poprawną. Niby ją kocham, bo takie słowa wypowiadam sama przed sobą bądź do niej, ale wiele jest napięcia we mnie, niechęci i niedopowiedzeń. Bo jest mi trudno ogarnąć i nazwać te wszystkie uczucia, które we mnie się pojawiają a zwłaszcza teraz w procesie tej terapii.

Darmozjad

Darmozjad

Właściwie to rozsypałam się psychicznie, znalazłam też określenie na ten stan rzeczy: jakbym się zregresowała do roli dziecka, czuję się zastraszona, wręcz zaszczuta, bezradna jak dziecko i ciągle się czegoś boję. Ja kiedyś mocna, odporna i skuteczna w działaniu teraz nie jestem w stanie normalnie funkcjonować i pracować co najgorsze! Od marca tego roku przebywam na zwolnieniu lekarskim. Znów jestem „darmozjadem” – tak mnie kiedyś kilka lat temu nazwała koleżanka. Wtedy też nie pracowałam, ale z powodu komplikacji zdrowotnych po operacji wycięcia u mnie tarczycy.

Darmozjad – to słowo dźwięczy mi w uszach i powoduje u mnie żal i smutek, ponieważ lubię pracować, całe życie pracowałam (oczywiście w tym dorosłym już życiu). Sama wychowałam dziecko i byłam niezależna. Posiadam wiele umiejętności i doświadczenie zawodowe w wieloletniej pracy z ludźmi. Jestem psychologiem, oligofrenopedagogiem, trenerem II stopnia a nie mogę pracować, bo nie jestem w stanie. Dlatego zgłosiłam się na terapię, bo na prawdę potrzebuję pomocy.

Mam nadzieję, że kiedyś będę znów żyć normalnie, pracować i cieszyć się życiem. Bardzo tego chcę i wierzę, że tak będzie.