Kim ja jestem?

Kim ja jestem?

Odkrywam siebie na nowo, dostrzegam rzeczy, których wcześniej nie widziałam u siebie i w kontaktach z innymi. Nie podoba mi się to co widzę, ale nie mogę tego zbagatelizować, chcę się temu przyjrzeć i coś z tym zrobić…

W ostatnich dniach zobaczyłam, że gdy ktoś choć trochę zaczyna marudzić, nie wie jeszcze jak, nie ma pomysłu na wykonanie zadania to ja już przychodzę z rozwiązaniem. Odwalam robotę, szczęśliwa, że mogę pomóc, że ten ktoś już nie musi, że niby ja taka fajna jestem. Ale może to co robię nie jest dla tego drugiego tylko dla mnie właśnie. Może tak karmię swoje Ego, może ja tego potrzebuję a nie ten drugi, może to o mnie chodzi? Trochę boli, ale nie mam zamiaru uciekać przed prawdą o sobie. 

Zdarza się przecież, że ta druga osoba po prostu ma ochotę tak sobie pogadać sama ze sobą w asyście drugiego, trochę właśnie pomarudzić, bo ma taką potrzebę, po zastanawiać się. A może i nawet rozłożyć ręce i tak z tym zostać i tak ma być, może do tego wróci sama i z czymś. Dlaczego w roli zawodowej to mi się udaje, a gdy niby jestem sobą to płynę nie tam, gdzie powinnam i gdzie chcę… 

Ok, może to oczywiście wynikać z mojej historii, w dzieciństwie zawsze odwalałam robotę, musiałam myśleć za innych, opiekować się młodszym rodzeństwem, być wsparciem dla mamy itp. Ale ja jestem już od dawna dorosła i nikt nie oczekuje ode mnie, że ja coś gdzieś za niego wykonam, pomogę, podpowiem… Nie mogę napotkanych ludzi gdzieś tam w życiu traktować tak jak moją rodzinę kilkadziesiąt lat temu, bo to nie jest już ta sama bajka, to jest już zupełnie inna historia a nawet inny świat. To ja mam wyjść z tej roli bohatera rodzinnego i z tym skończyć, bo nikomu to już nie służy, nikomu! Nawet mnie a może tym bardziej mnie. 

Od dziś wprowadzam nowe filtry w wypowiedziach i gestach w stronę innych wokół mnie. Czy to co mówię karmi mnie czy tą drugą osobę? O kogo tutaj i w tej sytuacji ma chodzić? Co jest potrzebne? Czyli właściwe? Chcę być bardziej uważną, spokojną i taką ugruntowaną, taką przy sobie, w sobie.
A nie ulegać emocjom, gadać co mi ślina na język przyniesie i ulegać chwili i szybko. To nie tak. Nie tego chcę, bo wtedy właśnie robię takie gafy. A tego wcale nie zamierzam robić.   Gdy tak czytam te słowa: „być bardziej uważną, spokojną i taką ugruntowaną, taką przy sobie, w sobie”. To mi się ciśnie, że przecież kiedyś tak było, w każdym razie tak mi się wydaje, że to jakiś regres jest. Tak rzeczywiście, miałam już poukładane klocki i całkiem dobrze funkcjonowałam osobiście i zawodowo, ale trudne wydarzenia ostatnich lat a na końcu Covid cofnęły mnie do roli dziecka. Zregresowałam się właśnie w obszarze Ja, w tym osobistym.

Za dużo gadam

Za dużo gadam

W ostatnim czasie konfrontuje się z kolejną prawdą o sobie. Mam okazję wchodzić w nową grupę ludzi dopiero co niedawno poznanych. I widzę, że za dużo gadam o sobie a za mało słucham innych z uwagą i cierpliwością. To tak jakbym była za bardzo przy sobie a nie przy nich. Jakbym była nienasycona ich uwagi, dlaczego?

Przypominam sobie jak będąc nastolatką uwielbiałam poznawać nowych ludzi, po prostu uwielbiałam. Wtedy czułam, że żyję, że coś się dzieje, że życie ma smak. Teraz wiem, że tak sobie radziłam szukając samej siebie. W domu nie miałam zbytniej uwagi a nawet zainteresowania, to jakoś musiałam to zrekompensować inaczej. I w ten sposób przeglądając się w oczach innych a zwłaszcza tych nowo poznanych mogłam uzyskać jakieś fragmenty informacji o samej sobie. Jak widzą mnie inni i kim jestem…

Czy dalej to robię? Przecież jestem już dorosła. Może to dlatego, że mieszkam sama i tak na co dzień nie mam do kogo się nawet odezwać. Może to z poczucia osamotnienia, braku kontaktu z innymi.
A może chcę wypuścić trupa z szafy? To też ma zapewne związek z pisaniem bloga. Nie wiem, ale koniecznie chcę się temu przyjrzeć, nie wyobrażam sobie, że mogłabym to tak zostawić.

Przymus pomagania

Przymus pomagania

Dlaczego nadal staram się być uczynna i pomagać nawet wtedy, gdy inni o to nie proszą, dlaczego? Przecież mogę być tak po prostu normalnie przy sobie a nie przy tym drugim obok mnie i kombinując jak mu nieba przychylić, dlaczego ja to wciąż i nadal robię? Nawet w stosunku do zupełnie obcych mi ludzi ledwo dopiero poznanych. 

Czyżbym nadal jak uzależniona od narkotyku potrzebowała uszczęśliwiać wszystkich wokół na siłę tak jak do tej pory robiłam to z moją rodziną będąc z nimi i żyjąc dla nich. Zlana w jeden organizm emocjonalno-regulacyjny.

Mnie nie może być dobrze, gdy tobie jest źle, bo to oznacza, że nie jestem z tobą przy twojej biedzie, twoim głodzie… Nie mam prawa do siebie, swojej drogi i swojego szczęścia…

Gdy tobie jest źle to wtedy wylejesz na mnie swoje brudy, żeby sobie ulżyć i wtedy ci dopiero ulży, gdy ja rzeczywiście to poczuję i wezmę na siebie. Wtedy to oznacza dla ciebie, że jestem lojalna, że kocham i wtedy dopiero ci ulży, bo nie jesteś w tym sam. Tak wyglądała regulacja emocji własnych w mojej rodzinie.

Czy o to chodzi? Czy to ma sens, to się działo wielokrotnie latami, tak to wyglądało. Czy dlatego czuję ogromne napięcie i przymus pomocy, gdy widzę, że ta druga osoba jest w impasie, że nie wie, że jest jej źle, że cierpi…

Znów wczoraj zauważyłam u siebie brak właściwych granic, najchętniej przygarnęłabym jak matka i przytuliła do piersi. Hello? O co chodzi? W czym rzecz? Nareszcie widzę co robię, widzę jak wiele jeszcze pracy przede mną. Jestem jak dziecko, które dopiero uczy się chodzić. Bo przez większość mojego życia zawodowego tak bardzo byłam zlana z tą moją rolą właśnie zawodową, że całkowicie byłam tym kimś nie zastanawiając się wcale nad prawdą o mnie, ale tak osobiście. Jakie jest moje Ja odarte zupełnie z pełnionej funkcji w roli zawodowej. Teraz mam okazję dopiero poznać siebie, bo zawodowo nie pełnię teraz żadnej roli, jestem naga niejako. I dlatego wychodzi to co wychodzi. Bo nie mam za czym się skryć. Tak jestem naga, jestem sobą i nie jest to łatwe, bo nie do końca mi się podoba to co widzę. 

Będąc w jakiejkolwiek roli zawodowej umiałam nad tym jakoś zapanować, nie zalewałam nikogo sobą, miałam sukcesy i byłam pozytywnie postrzegana, tak mi się w każdym razie wydaje. I takie też informacje otrzymywałam, ale osobiście, ja tu i teraz to leżę, zupełnie lezę rozłożona na łopatki jakbym została odarta z jakiejś iluzji o sobie samej.

I znów się dopasowałam

I znów się dopasowałam

Uświadomiłam sobie, że tutaj, gdzie mieszkam od blisko już 3 lat powieliłam ten sam schemat zachowania, to samo co robiłam zazwyczaj na przestrzeni całego swojego życia wszędzie tam, gdzie się pojawiałam. To znaczy dopasowywałam się, starałam się być miła i uczynna, starałam się spełniać oczekiwania innych i dawać im to co chcieli ode mnie dostać nie patrząc na siebie, nie próbując nawet tego skonfrontować ze sobą. Mnie nie było, ja nie istniałam, liczyli się tylko oni. Tak to wyglądało i tutaj, tym bardziej, że myślałam, że to tylko na chwilę a potem już miałam tylko na to nadzieję. I czułam się jak przechodzień, który tu zawitał na krótki czas. Teraz wiem, że to może potrwać dłużej i poczułam się jak domownik tutaj w tej przestrzeni. 

Ale ile można znosić rażące przekraczanie granic innych wobec mnie? W końcu musiałam to zobaczyć tym samym porzucając swoje myślenie życzeniowe – będzie lepiej, wytrzymaj, nie jest tak źle, samo mieszkanko jest śliczne… Jak tylko pojawi się w mojej głowie słowo: „wytrzymaj” to będę wiedzieć, że już próbuję wejść w rolę ofiary. To będzie dla mnie stanowić czerwone światło ostrzegawcze – nie idź tam!  Tej nocy po raz pierwszy od tamtego wydarzenia zasnęłam bez tabletek i spałam, jest znowu lepiej. Jest dobrze. 

Jestem w punkcie wyjścia

Jestem w punkcie wyjścia

Dzisiejszej nocy było jeszcze gorzej, nie mogłam zasnąć, bo gdy już było blisko zalewał mnie lęk i tak w kółko, nawet 1,5 tabletki Hydroxizinum nie pomogło, męczyłam się tak z kilka godzin. Ciągle chodziłam też do toalety, tak samo jak wtedy. A nawet gdy już udało mi się zasnąć, bo miałam sny, więc spałam to było to na krótko i znów na nowo nie mogłam zasnąć. Koszmar na jawie. Wkręcające się myśli w mózg: „i znowu to samo, jestem w punkcie wyjścia, dlaczego? Czy to było tego warte? Co dalej? Jak ja rano wstanę, mam jechać z mamą do lekarza, długa droga i rozmowy. Muszę być skupiona, czy ja to ogarnę? A czy jutro się nareszcie wyśpię? To już czwarta noc z rzędu przechodzona, kiedy mnie odpuści?…”

Na korytarzu jest cicho, imprezy ustały i rzeczywiście nie widziałam sąsiada od tamtego czasu, więc schody też są uwolnione. Ale na jak długo? Czy to rzeczywiście było tego warte? Czy zrobiłam dobrze? Dobrze dla kogo? Dla mnie? Dla innych mieszkańców? Co dalej? Mam przerwę w terapii i nawet nie mogę skorzystać z pomocy grupy i terapeutów. Co będzie dalej?

Czy to było tego warte?

Emocje mówią prawdę

Emocje mówią prawdę

Kupiłam sobie wczoraj karty emocji autorstwa K. Miller oraz J. Olekszyk. I tak wszystko stało się jasne. Wczoraj wylosowałam kartę: wstręt. A dziś: gniew. Obie emocje silnie przeżywałam w ostatnich dniach i nadal jakieś ślady tego wciąż w sobie noszę. 

Nie wytrzymałam już tego, że pod moimi drzwiami, dosłownie! Siedział sąsiad na korytarzu obok moich drzwi do mieszkania i pił wódkę z innymi, palił papierosy, głośno rozmawiał… – miał imprezę. Po prostu, impreza ta miała miejsce pod moimi drzwiami! Nie wytrzymałam, wyskoczyłam z mieszkania i zrobiłam awanturę, ja zrobiłam awanturę! Wykrzyczałam mu prosto w twarz z ogromną agresją i mocą coś w stylu: „mam już tego dosyć, tego pijaństwa i palenia papierosów na korytarzu, na okrągło. Wiecznie was tu widzę. Puste butelki walające się po korytarzu, puszki po piwie, porozlewane, poklejona podłoga i brud na okrągło. Dosyć tego, koniec! A jeśli to się nie zmieni to zawiadomię Policję”. Darłam się na całą klatkę przy tym, na prawdę. On coś tam próbował oponować, że ale „ja tu dłużej mieszkam…” wyraźnie zaskoczony, bo przecież zawsze odpowiadałam na jego „dzień dobry”, i wydawałam się być miła, no nie! Nawet wtedy np. gdy notorycznie siedząc na schodach w tych samych wiadomych celach przeszkadzał mi żebym mogła normalnie przejść. Wyjść albo wejść jak człowiek do swojego mieszkania. Co najbardziej wkurzające, to wielokrotnie miało to miejsce, gdy przechodziłam ze swoimi gośćmi. Wtedy to było podwójnie dla mnie trudne, bo było mi wstyd, że mieszkam w tak obrzydliwym miejscu i jestem skazana na takie towarzystwo tuż za drzwiami, w sąsiedztwie. 

Jak ja długo to znosiłam, za długo. A moje uczucia starałam się nie dostrzegać, stłamsić, zgasić, a jeśli już coś tam gdzieś… to nie myśleć, odciąć się, wytrzymać itp. Tak sobie radziłam niestety ze szkodą dla siebie, bo tak sobie właśnie radziłam w życiu ze wszystkim co mnie przerastało co było dla mnie za trudne. Tak też wyglądało moje dzieciństwo, było dla mnie za trudne… I tak wrosłam żywcem w rolę ofiary. A ta wspomniana sytuacja nie do zdzierżenia już trwa od około 6 miesięcy, jak teraz to dostrzegam. Kosmos! I tak długo to wytrzymałam, tak, za długo.

I czytam między innymi na temat emocji wstrętu: „że wiąże się z silną potrzebą odseparowania się od obiektu wstrętu, odrzucenia go”. Jak ja bym chciała się stąd wyprowadzić, jak bardzo! Ale nie stać mnie na to, nie mam pieniędzy, żeby zrealizować to moje pragnienie. Nie mogę, nie teraz w każdym razie. Tak bardzo tego chcę i to jest moim celem i ze wszystkich sił będę się starać, aby go zrealizować i żyję nadzieją na tą właśnie chwilę. I tego się trzymam. Taki mam plan. 

Gniew z kolei, jak czytam dalej „pokazuje bardzo ważne granice naszej zgody lub niezgody na coś”. Jeśli tłumimy swój gniew, co ja robiłam, jak widać blisko pół roku, wtedy ranimy siebie. I ja temu się tak długo poddawałam, pozwalałam na to, aby obcy mi ludzie, przekraczali notorycznie moje granice po kilka razy dziennie i ranili mnie tym samym, na to się zgadzałam, straszne.

Dużo pracy przede mną w temacie rozpoznawania własnych emocji, pozwalania sobie na nie, nazywania ich i szukania bezpiecznego i właściwego dla mnie przede wszystkim środka ich wyrazu, jego sposobu, jakby to nie nazwać. Obiecuję sobie nad tym się pochylić, bo moje emocje to ja sama i one mają rację, one są prawdziwe i zawsze chcą mnie chronić przed innymi i jak widać przed sobą samą również. Bo przecież działałam wbrew sobie.

I tutaj aż mi się prosi przytoczyć znane wszystkim powiedzenie: „szewc bez butów chodzi”. Ta, tak, tak, to właśnie ja jestem. Zupełnie inną sprawą jest wykonywać pracę będąc osadzonym w swojej roli zawodowej a zupełnie co innego widzieć – mieć dostęp do swoich emocji bądź innych potrzeb itd. Tyle lat pracowałam z ludźmi i to z dobrymi efektami przecież. Co dawało mi ogromną satysfakcję rzecz jasna. I sama też wtedy uważałam się za zrobioną, wtedy już byłam przecież po wielu latach pracy nad sobą. Dopiero poważne zmiany w moim życiu i choroby a na końcu Covid spowodowały, że rozsypałam się psychicznie. Zregresowałam się do roli – pozycji dziecka. I to paradoksalnie może mnie uratowało, bo poszłam na terapię grupową i buduję siebie na nowo, można powiedzieć, że tak od podstaw. Tak czuję, czuję że ta terapia ma zupełnie inną jakość bo zaczynam jakby od zera – w tak złym stanie jeszcze nigdy w życiu nie byłam. Bo jestem tylko na niej skoncentrowana, bo mam na to czas i przestrzeń, bo ona trwa dłużej niż jakakolwiek inna wcześniej. I jeszcze jedna sprawa, jeśli chcę być do końca uczciwa. Od tego wydarzenia znów mam problemy ze spaniem niestety i w ciągu ostatnich trzech nocy musiałam wspomagać się Hydroxizinum. Poza tym ciągle znów myślę. Uporczywe myśli mnie nękają głównie wokół moich trudności, sytuacji związanych z obecnymi problemami, lęków itp. Ruminacje wróciły.

Pełnia

Pełnia

Nie będę nigdzie uciekać. Nie będę już nikogo przepraszać za to kim jestem, nie będę się już umniejszać. Nie będę już miła, żeby kupować sobie przychylność innych i nie będę zgadzać się na zło. Nie będę udawać, że nie widzę brudu, chamstwa i pijaństwa, nie będę na to obojętna. Nie będę wchodzić w rolę ofiary, nie będę siedzieć cicho, bo inni tego by chcieli.

Będę sobą, będę mówić to co myślę, będę korzystać ze swojej intuicji, będę korzystać ze swojej mocy nawet jeśli to będzie oznaczać moją agresję. Tak przyzwalam sobie na własną agresję, bo to jest częścią mojej asertywności, pozwalam sobie na wejście w konflikty, jeśli tak poczuję, że jest to potrzebne.

Konflikty też są dobre, właściwe i potrzebne. Życie mi to pokazało dając mi znienacka dwie sytuacje w których nie mogłam być cicho, po prostu nie mogłam. Pierwsza z nich wymagała ode mnie wypowiedzenia słów, tak na spokojnie i z mojego punktu widzenia: „co mi to robi”. Więc właściwie to mogę być z siebie dumna, bo w żaden sposób nie naruszyłam czyichś granic. A druga niestety, ale jednak wymagała ode mnie podniesienia głosu i wyrażenia otwartej agresji w słowach, ale jednak wyraziłam swoją złość ubraną w agresję. No cóż skoro moi sąsiedzi nie zareagowali na normalne komunikaty z mojej strony, patrz asertywne, to trzeba było w ten sposób. I niestety, ale niekiedy też tak trzeba. Są takie sytuacje, że żeby się dogadać to trzeba właśnie sposób komunikacji dopasować do adresata. Takie życie. Mówię o tym, że miała miejsce w ostatnich dniach awantura z sąsiadami. Tak, ja się z nimi awanturowałam tak, weszłam w to, kłóciłam się, tak to prawda. Wykrzyczałam wszystko to, co mi się nie podobało już od miesięcy, mało tego, to, co nie pozwalało mi normalnie żyć w tym miejscu, w miejscu, które również jest moim domem przecież.

I nadal jestem ok, mając tą ciemną stronę nadal mam tą jasną, nie zgubiłam jej. Mój cień nie zabije mnie, nie zasłoni tej prawdy, która noszę w sobie a wręcz przeciwnie wtedy ta prawda będzie prawdziwa, bo będzie pełnią.

Jak dzień potrzebuje nocy, żeby odróżnić jedno od drugiego tak ja potrzebuję swojej agresji, złości wyrażonej co ważne a nie stłumionej i schowanej jak do tej pory. Wszystko jest pełnią tak i człowiek ma pełnię, ma dobro w sobie i zło. I wtedy dokonuje wyboru pomiędzy jednym a drugim a wyrzekając się jednego z nich, odcinając się nie może już wybierać, nie jest wolny, nie jest sobą, jest uszkodzony, ułomny.

Pełnia wymaga całości, wtedy może się ujawnić do końca w życiu każdego z nas.

Oni mnie już nie nakarmią

Oni mnie już nie nakarmią

Gdy wracałam wczoraj wieczorem do domu rodzice przez telefon zaprosili mnie na ciasto, na makrelę itp. Rzeczywiście byłam głodna, przecież już było grubo po 19. Przystałam na to i wpadłam do nich. Niby wszystko ok, ale na miejscu okazało się, że tej makreli jest zdecydowanie za mało, że to jakiś fragment po prostu. Poczułam zaskoczenie, zawód i pomyślałam: „tutaj zapraszają a tu trochę to pachnie malizną”. Obróciłam to w żart i wyciągnęłam z lodówki coś jeszcze, żeby zjeść do syta. 

No właśnie, czy to było do syta? Czy ponad to? Bo jadłam zachłannie i w pośpiechu wrzucając w siebie kolejne porcje jedzenia, znów jadłam kompulsywnie. Znów to sobie robiłam. W efekcie czego przejadłam się i czułam się fatalnie a co najważniejsze czułam się niezaspokojona. Bo nie zjadłam należycie tzn. w spokoju i w świadomości tego co robię. I też nie zjadłam tego na co miałabym ochotę tylko wrzucałam coś przypadkowego i niepasującego do siebie – śledź w marynacie z cebulą i żółty ser. Tego raczej nie chciałabym jeść razem, bo to mi nie smakuje, nie pasuje wręcz jedno do drugiego. Ale wczoraj na szybko nie widziałam tego tylko wrzucałam w siebie, byleby już i natychmiast ukoić mój głód, niepokój, napięcie. 

Uświadomiłam sobie tą moją wpadkę, gdy wróciłam do domu i powiedziałam sobie wtedy: „Kochana oni ciebie już nie nakarmią ani fizycznie, ani emocjonalnie”. Dziś pisząc te słowa idę jeszcze dalej i to nie o nich tutaj chodzi, jacy oni są lub nie bo oni są w porządku zawsze tacy jacy by nie byli. Jako też moi rodzice zawsze będą chcieli coś mi dać, tak już mają i tak już zostanie.

Tutaj chodzi przede wszystkim o mnie, to ja popełniam błąd wchodząc w rolę dziecka, patrz głodnego i niezaspokojonego, jakby czas cofnął się o kilkadziesiąt lat. Zamiast przyjąć rolę dorosłego i zweryfikować to na bieżąco, co mi pasuje, co mogę wziąć a co nie. Mam do tego prawo, mam prawo uprzejmie odmówić. Ulegając starym schematom i wchodząc w role dziecka tym samym przyjmuje znowu rolę ofiary. A ja przecież nie jestem już od dawna zależna od nich ja już potrafię sama siebie nakarmić i emocjonalnie, i fizycznie. Jestem niezależna i dorosła, potrafię o siebie zadbać. I to biorę sobie głęboko do serca. Wybieram dojrzałość co oznacza, że w trakcie jakiejkolwiek trudnej dla mnie sytuacji będę o tym pamiętać. Tego chcę.

Jak ptak opuszcza rodzinne gniazdo i karmi się tym co sam złapie tak i ja wybieram samodzielność
a tym samym dojrzałość.

Czas szybko mija

Czas szybko mija

Różne emocje się u mnie pojawiają. Z jednej strony ulga, bo był to dla mnie bardzo intensywny czas, wiele pracy wykonałam i bardzo dużo się działo przez te trzy miesiące pierwszego cyklu terapii.
Z drugiej strony odczuwam niepokój jak to będzie bez grupy przez jakiś czas, bo przede mną kilka tygodni przerwy, jaki będzie drugi cykl i czy równie owocny. A zwłaszcza czy uda mi się wrócić do normalności w moim codziennym funkcjonowaniu i do aktywności zawodowej za czym bardzo tęsknię.

Tak, terapia już dała mi wiele, bo dla mnie to było najważniejsze, żeby lepiej spać a zwłaszcza zasypiać, z czym miałam największy problem. Teraz z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że jedno i drugie wygląda zdecydowanie lepiej. Pojawiały się jeszcze sytuacje, że wracałam do punktu wyjścia, ale miało to miejsce o wiele rzadziej niż przed terapią i z czasem tylko w tzw. trudniejszych dniach, gdzie borykałam się z jakimś większym problemem, który we mnie generował mocny stres. Tak to działo się stopniowo a ja staram się spojrzeć na ten czas jak na całość i zobaczyć – przed i po, jaka jest różnica i ona rzeczywiście ma miejsce. Poza kwestią spania jeszcze drugą moją zmorą był lęk, poczucie zagrożenia i nieustające, uporczywe myśli co powodowało u mnie taaakie napięcie, że przejawiałam zachowania kompulsywne oraz ulegałam całkiem niechcący aktom autoagresji. To pierwsze również uległo poprawie, rzadziej sprawdzam kilkakrotnie – czy zamknęłam samochód, czy zamknęłam drzwi od mieszkania… chyba, że mam ten trudny akurat dzień to wtedy wraca to samo. I chciałabym powiedzieć, że ta autoagresja też uległa poprawie, ale nie mogę tego tak jednoznacznie określić i myślę, że powinnam się temu jeszcze przyjrzeć.

Wiele się o sobie dowiedziałam, zidentyfikowałam kilka schematów zachowania, zobaczyłam też siebie w oczach innych i niekiedy bolało, wczoraj również. Ale wszystko to było właściwe i potrzebne, biorę to na klatę i będę się temu przyglądać, bo po to właśnie tam poszłam. Wczoraj na sesji podsumowującej padły słowa, że dużo we mnie lęku również przed grupą, co powiedzą, co ze mną zrobią? Dużo lęku przed tym co zobaczę w sobie, tam w środku, co to spowoduje dalej? Zdarza mi się wchodzić w rolę coacha dając informacje poszczególnym osobom i też tak podobnie stawiam grupę do pionu. No cóż i tu poległam, nie da się ukryć. Ale z kolei udało mi się wyjść z roli zawodowej w aspekcie pracy nad sobą, tak byłam wtedy przy sobie (trochę trudniej było na początku) i poddałam się procesowi terapii wchodząc w role pacjenta. To się wydarzyło i dlatego pewnie terapia dała pierwsze efekty. Bo to może się zadziać, gdy pacjent się odkryje, podda, rozsypie, ulegnie emocjom, powie coś ważnego, dotknie czegoś, przeżyje, namierzy, przypomni sobie, uświadomi sobie… patrz ja.

Jestem wdzięczna życiu za ten czas i to miejsce, za tych ludzi – grupę i przede wszystkim za prowadzących Terapeutów. Jestem wdzięczna sobie, że znalazłam w sobie odwagę i siłę, aby się poddać tej terapii. Jestem też wdzięczna Pani Psychiatrze, że objęła mnie taką opieką a nie inną.
I będąc szczerze wzruszoną jestem wdzięczna naszej Pani Psycholog, bo prawdziwie czuję dla siebie podziw a tego ona mnie właśnie nauczyła. Dostrzec siebie i mieć również podziw dla siebie a nie tylko dla innych.

Dziękuję sobie i wszystkim wymienionym…

Prawdziwa przyjaźń to wielki dar

Prawdziwa przyjaźń to wielki dar

Mam to szczęście, że mogę cieszyć się tym właśnie darem i bardzo go doceniam, bardzo. Wczoraj była u mnie moja wieloletnia i bardzo mi bliska przyjaciółka. Miałyśmy dla siebie prawie cały dzień
i mogłyśmy się wzajemnie cieszyć rozmową, wspólnym spacerem, takim po prostu byciem ze sobą. Piękne są takie chwile dla mnie i wiążą się zwykle z różnymi emocjami, z poczuciem bliskości i radości zwłaszcza. 

Mam też wtedy okazję podzielić się z kimś sobą, ale w tym przypadku to aż z Nią, z osobą, która jest dla mnie ważna i mam do niej duże zaufanie, bardzo cenię sobie jej zdanie. I co ważne, ona nigdy mnie nie zawiodła. Więc ważną jest kwestia, że właśnie z nią mogę się w takim wspólnym czasie podzielić sobą, swoją codziennością, swoim obrazem przeżywania świata. A tyle się u mnie dzieje, że rzeczywiście mam o czym mówić. I tym bardziej jest dla mnie to ważne. Bardzo cenię sobie te nasze spotkania i jestem wdzięczna, że Ją mam przy sobie, że w pewnym sensie towarzyszy mi od lat. Wiele dla mnie znaczy ta przyjaźń i ta osoba. 

Doceniam i cieszę się tym prawdziwie…