Miłość własna

Wczoraj na terapii pojawiły się takie słowa, że „nie uda ci się pokochać samego siebie i do końca zaakceptować jeśli nie uzdrowisz swojej relacji z matką”. Mocne, rzeczywiście bardzo mnie to poruszyło i być może coś w tym jest. Od blisko dwudziestu lat pracuję nad poczuciem własnej wartości u siebie a od blisko dziesięciu moje poszukiwania przerodziły się w działalność iście naukową. Badając i starając się odnaleźć definicję miłości własnej. Co to jest miłość własna, skąd się bierze, jakie są jej źródła, jakie związki przejawia z innymi pojęciami, takimi jak: samoocena, poczucie własnej wartości, tożsamość osobista. Moja praca magisterska o tym nawet traktowała. Swego czasu przygotowywałam się do otwarcia przewodu doktorskiego. Tak bardzo pochłonął mnie ten temat. No i oczywiście bardzo starałam się samą siebie pokochać w trakcie wieloletniego procesu obejmującego warsztaty rozwoju osobistego, szkolenia różnego rodzaju, studiowanie książek poświęconych tej tematyce, jak i innych źródeł literatury fachowej z tego zakresu. I co? I nic! Można by powiedzieć. Dalej jestem w kropce.

Nie mogę powiedzieć, że kocham siebie, ponieważ miłość to działanie a nie słowa. Kochać to znaczy czynić dobrze a nie deklarować w słowach. Tak zdecydowanie w tym procesie już dużo osiągnęłam, ponieważ w przeciwieństwie do tego co było lata temu umiem już sobie powiedzieć: „kocham cię, kocham i akceptuję. Kocham i jesteś dla mnie ważna…”. Pamiętam, że na początku tej mojej drogi do samej siebie nawet z tym miałam problem. Nigdy nie zapomnę, gdy na jednym z pierwszych warsztatów rozwoju osobistego dostałyśmy zadanie od prowadzącej: „w odpowiednim czasie i miejscu stań przed lustrem i powiedz samej sobie ˃kocham cię˂ wymieniając swoje imię…” Nie umiałam tego, stanęłam przed sobą i samo patrzenie na siebie bolało, dosłownie! A powiedzenie sobie czegokolwiek miłego było ponad moje siły. Czułam ogromną kulę w gardle i byłam bardzo poruszona tym co się dzieje. Popłakałam się z emocji jakie mnie zalały i zrozumiałam, że mam problem, ogromny problem oraz, że właśnie z nim ma związek moje wątłe poczucie własnej wartości a właściwie jego brak w zakresie osobistym. Bo ja jako pracownik odnoszący jakieś tam sukcesy zawodowe to było dla mnie ok, ale ja bez roli zawodowej, którą pełniłam, ja sama w sobie jaką mam wartość? Co mnie określa? Mam z tym ogromny problem do dziś, dlatego tak bardzo źle znoszę brak pracy, bo wtedy czuję się bezwartościowa a moja samoocena pikuje w dół.

Wracając do kwestii miłości własnej u mnie, to nie potrafię jeszcze zadbać o siebie tak jak bym chciała. Nie potrafię mimo, że tak bardzo się staram od lat! Nie potrafię zachować właściwych granic w relacjach z innymi. Zazwyczaj niestety pozwalam innym na zbyt wiele, te kontakty mnie ranią, powodują ból. Tak mnie traktowano w dzieciństwie i tak bardzo mam to wdrukowane w schematy swojego zachowania, że często bywam uległa mając duży problem z właściwą czyli asertywną reakcją. Cały czas uczę się tego i próbuję wciąż i na nowo. Może więc coś jest na rzeczy, że trzeba uzdrowić relację z matką. Matka to archetyp świata, jeśli ona nie przyjmie mnie z miłością czyli tak jak powinno być, to wtedy są właśnie mniejsze szanse na pojawienie się miłości własnej… Jeśli ona tego nie zrobiła, to żyję w przekonaniu, oczywiście nie zawsze na poziomie świadomym, że świat mnie nie chce! Jak tu żyć???
Nie mogę powiedzieć, że mam teraz dobrą relację z moją mamą, nazwałabym ją raczej poprawną. Niby ją kocham, bo takie słowa wypowiadam sama przed sobą bądź do niej, ale wiele jest napięcia we mnie, niechęci i niedopowiedzeń. Bo jest mi trudno ogarnąć i nazwać te wszystkie uczucia, które we mnie się pojawiają a zwłaszcza teraz w procesie tej terapii.

Dodaj komentarz