Nic więcej nie mogłam

Jestem od wczoraj znowu w terapii, wróciłam na grupę. Zaczęło się i to z grubej rury, bardzo trudna sesja była, bardzo. Czyjaś, nie moja, ale nie da się nie odczuwać tego co nosi w sobie ten, który mówi, przeżywa, dotyka emocji ze swojej historii, mierzy się ze sobą z wysiłkiem

i bólem … Było mi bardzo ciężko, odczuwałam straszne emocje, zniewalające chwilami, pełne smutku i żalu, które niosły ze sobą przeogromne cierpienie i ból. W ciele czułam spięte barki, rozbolała mnie głowa i trzyma do dziś właściwie. I zaczęły mnie swędzieć łokcie. Tak mam w bardzo trudnych i stresujących momentach, ale to już odpuściło przynajmniej. 

Przez resztę wczorajszego wieczoru jeszcze wracały do mnie myśli związane z tą sytuacją.
I pomyślałam wtedy, żeby jakoś uciąć ten ciąg treści, że: „jeśli ktoś nie chce, żeby mu pomóc, to zostaw. Zostaw to i przestań myśleć i tak nic nie możesz. A ten ktoś niech zrobi co chce, jego wybór. Koniec. Zostaw to.”

I dopiero dziś dotarło do mnie, że wczoraj przeżywając tą osobę na sesji podświadomie przeżywałam męża i tak samo próbowałam jej jednak pomóc. Pomóc wbrew temu, że nikt
z zainteresowanych nie chciał tej pomocy, w każdym razie nie z mojej strony.

Byłam też wczoraj na pogrzebie mojej teściowej i miałam okazję zobaczyć męża i było mi go bardzo żal, bardzo. Widziałam jego ból i roztrzęsienie, to była przecież jego mama i wiem, że bardzo ją kochał. Złożyłam mu kondolencje, uściskałam go serdecznie mówiąc: „trzymaj się”. I znów byłam gotowa mu pomóc, znów czekałam tylko na jeden gest, słowo, zaproszenie a ja wtedy zrobiłabym wszystko, żeby mu ulżyć. Tak, teraz to widzę. Ale mój mąż… nie chciał
i nadal nie chce z mojej strony pomocy. Teraz pisząc to, nareszcie wyraźnie to do mnie dociera.

I tak, zgadzam się. Szanuję jego decyzje i tym samym szanuję jego. 

I nareszcie odczuwam spokój, bo wiem, że nic więcej nie mogłam zrobić. Niekiedy mniej oznacza więcej. I tak ma być. To jest właściwe.

Dodaj komentarz