Czy nie jest przypadkiem tak u mnie, że w sytuacjach trudnych, zagrażających szukam jednak winnego, jakiegoś kozła ofiarnego, w którego uderzam swoją złością przejawiającą się w agresji. Przecież to schemat zachowania funkcjonujący od lat w mojej rodzinie. I może jednak coś z tego zostało we mnie i nadal się odzywa w najgorszych tych momentach. Bo wczorajsze wydarzenie powaliło mnie na łopatki, rzeczywiście. No tak bo te właśnie trudne sytuacje uruchamiają we mnie dwa mechanizmy albo wejście w rolę ofiary, czego już nareszcie nie robię. Albo wejście w tryb walki, czyli rolę agresora, bo tak trudno mi jeszcze zachować własne granice i pozostać w tej zdrowej postawie asertywności. Może właśnie wczoraj jednak mimo moich najlepszych chęci nie byłam do końca asertywna, lecz agresywna i może tak zostałam odebrana? Nie wiem, bo analizując wypowiedziane słowa, to ich znaczenie na to jednak nie wskazuje. Ale jeśli dodać do tego kontekst, moje emocje a zwłaszcza osobistą historię osoby, z którą rozmawiałam, to rzeczywiście mogła ona poczuć jakiś dyskomfort. W każdym razie skutki, rezultat, owoce tej rozmowy wyraźnie na to wskazują, że coś z mojej strony musiało być nie tak wobec oczekiwań tej drugiej strony. To jest pewne.
Jaki wniosek? Mam jeszcze problem ze stawianiem właściwych granic. W tej sytuacji przejawiający się w tym, że za dużo powiedziałam o sobie, za bardzo się odkryłam w swoich emocjach, zupełnie niepotrzebnie, bo ja poszłam za sobą a to zostało źle odebrane i zrozumiane. No tak, każdy z nas ma swoje filtry odbierania innych, świata itp. I to jest normalne. A ja niekiedy najpierw mówię a potem myślę i nie zawsze jest to mile widziane.
Jak trudno być sobą i też jednocześnie w zgodzie z innymi. Mam nadzieję, że kiedyś posiądę tę umiejętność.