Byłam wczoraj u rodziców i było prawie całkiem miło, posiedziałam, zjadłam z nimi kolację bez bólu brzucha i innych sensacji. Gdy coś tam próbowali sobie dogadywać w śladowych jednak ilościach to starałam się być wtedy przy sobie a nie przy ich negatywnych emocjach. Złapałam się na tym i udało się, nie skończyło się na zlaniu z nimi i załapaniu ich emocji za swoje. Ja pozostałam przy sobie i swojej spokojnej takiej wewnętrznej a jednak radości. Terapia działa i doceniam ten czas i tą moją pracę, bo już widzę, że było warto.
Aczkolwiek muszę przyznać, że te ich takie dogadywania, spory, czy nawet kłótnie to jest już taki schemat zachowania, taka ich gra. Oni z tego czerpią jakieś konkretne korzyści, bo inaczej by tego nie robili wciąż i od lat. Więc powinnam zmienić do tego stosunek, wyjść z roli dziecka kłócących się znowu rodziców a wejść w rolę dorosłego, bo przecież jestem dorosła i zaakceptować fakt, że oni już tak mają i ich w tym zostawić. Nie ingerować, nie pouczać, nie naprawiać a co najwyżej zostać cichym obserwatorem. Mam nadzieję, że po zakończonym procesie terapii to rzeczywiście dla mnie będzie możliwe do zrobienia. Tego bym chciała. Oni są też dorośli i mają prawo żyć tak jak chcą. Wszyscy mamy do tego prawo dlatego jeśli kiedyś ta sytuacja między moimi rodzicami będzie dla mnie zbyt trudna, bo np. za dużo w niej będzie agresji (wiem, że tak też potrafią) to ja wtedy mam prawo wstać i wyjść. Zawsze mam wybór i prawo do dbania o swój dobrostan a tym samym własne zdrowie psychiczne.
Oj tak, więcej asertywności w kontaktach z innymi jest mi potrzebne i żebym właśnie umiała wyrażać swoje potrzeby i mówić z własnej pozycji. Inaczej brzmi: „uspokójcie się, bo nie chcę na to patrzeć” a na przykład: „czuję się źle i rośnie we mnie niepokój, gdy się kłócicie w mojej obecności”. To ostatnie ma inny wydźwięk i daje im prawo wyboru a z drugiej strony wyraża też mój szacunek do nich. I tak to powinno wyglądać.
Wzajemny szacunek, ot co.