Owoce ostatniej sesji

Miałam tak trudną sesję, tyle padło słów, tyle treści. Jestem poruszona, zaskoczona i nie wiem jeszcze co z tym wszystkim zrobić. Gdy zacznę pisać to może coś bardziej się wyjaśni…

Usłyszałam: „może dlatego chcę być trzymana przez grupę, bo nikt mnie nie trzymał do tej pory?”. A ja odparłam na to bez namysłu: „trzymał wtedy tylko gdy zadawał mi ból”. Mocne wiem, ale prawdziwe, tak czuję właśnie. To miało miejsce po tym, gdy powiedziałam, że potrzebuję drugiego cyklu terapii, że odczuwam strach nawet o to, czy chociaż ten drugi cykl da efekt na tyle, że już wystarczy. I, że będę mogła wtedy wrócić do normalności, do pracy zawodowej itd. I to właśnie wiąże się z moim wewnętrznym konfliktem tak często przeżywanym: dążenie i unikanie, chcę i nie chcę. Ambiwalentny stosunek do wielu sytuacji – do przerwy w terapii, do grupy, do bliskich, do przyjaciół itp. Najlepiej dla mnie to nie potrzebować, być samowystarczalną i nie być zależną, bo tu tracę poczucie kontroli, bo pojawia się stan zagrożenia, bo bliskość kojarzy mi się z bólem, z cierpieniem. Bo tak pamiętam trzymanie mnie…

Coś jest w tym, że ktoś z grupy określił mnie: „aktorka”, mam w sobie jakąś teatralność. Bo może przykrywam tym swoje braki, swoją niepełnosprawność, bo gram niezwyciężoną i pewną siebie, zdrową i zadowoloną. Bo tak bardzo nie chcę być jak moja mama, która wiecznie narzeka i jest niezadowolona. To wymyśliłam sobie, że gdy mnie dopada niezadowolenie to staję się taka jak ona. Ale to nieprawda jest, jak widzę. Mam prawo też do niezadowolenia i nie oznacza to od razu, że zamieniam się w nią. Jestem sobą i zawsze będę sobą, już nie muszę się bać, że stanę się nią. A może nadszedł czas, żeby żyć w zgodzie ze sobą, w zgodzie właśnie ze swoimi brakami, ograniczeniami, ale też zaletami. Czas na życie w prawdzie o sobie, na przyjęcie siebie takiej jaką jestem. I dalej może też jest już czas na to, żeby tak samo zaakceptować moich rodziców takimi jakimi oni właśnie są: chorzy, narzekający, zwalczający się wzajemnie niejednokrotnie, niezadowoleni zazwyczaj… Ale oni tak mają, to jest ich życie, ich wybór i nic mi do tego. Jedyne co mogę to zaakceptować ten fakt i przyjąć ich takimi jakimi są i kochać ich ponad to właśnie.

„Ja muszę wszystko wiedzieć, najlepiej już i teraz. Nie pozostawiam miejsca na niewiedzę a po prostu niekiedy się nie wie”. No tak, zgadzam się całkowicie z tymi słowami. I to pewnie wynika z mojego wysokiego poziomu lęku. Bo gdy nie wiem czegoś a chodzi tu o sprawy terapii, chodzi tu o mnie, o moją przyszłość, o moje być albo nie być… To wszystko jest dla mnie ważne i jeśli „nie wiem” to powoduje napięcie, strach – co to będzie dalej? I spirala lęku się nakręca tym samym. Dlatego w drugim cyklu terapii mam plan pracować właśnie z tym lękiem u mnie, nad tym chcę się pochylić.

„Boje się grupy, mam lęk przed bliskością, zależnością od kogoś. Boję się tego co grupa powie, zrobi ze mną itp.”. Tak, coś w tym jest, bo przecież zawsze sama zależałam sama od siebie a nie od innych. Moje małżeństwo krótko trwało, potem sama dziecko wychowywałam. Nie doświadczyłam nigdy wcześniej żadnej zdrowej dobrej relacji w dłuższej perspektywie. Uczę się tego, uczę się stawiania granic i patrzenia na rzeczywistość taką jaką ona jest w istocie a nie jak ja bym ją chciała widzieć. To wszystko przede mną jeszcze. Jest jakiś plan i wiem nad czym mam pracować.

Dodaj komentarz